środa, 19 marca 2014

Let it fly [7]

Część 7.







            Od tamtej sprzeczki po zakupach minęły dwa dni, po których należało przedłużyć ich pobyt w tym miejscu, gdy mężczyzna na dobrą sprawę nie odzywał się do blondyna, któremu ciężko było usiedzieć w miejscu. Nie miał jednak zbyt wielkiego wyboru między salonem, kuchnią, łazienką i ewentualnie małym korytarzykiem. Kiedy rudowłosy brał prysznic, chłopak wyciągał wtedy swój telefon, żeby po kryjomu zadzwonić do Willa i o wszystkim mu powiedzieć. Nie trwało to jednak zwykle dłużej niż kilka minut, po których trzeba było schować aparat. On sam dzwonił do bruneta tylko po to, żeby dowiedzieć się, czy coś dzieje się na miejscu, ale póki co było tam cicho. To była chyba jedyna rzecz, która w jakiś sposób go pocieszała.
            Mimo wszystko Javier poczuł się urażony uwagą młodego o przystawianiu się do niego. Naprawdę starał się za wszelką cenę go ochronić, a on bezczelnie powiedział mu coś takiego. Fakt, było w tym sporo prawdy, bardzo chciał się do niego zbliżyć, ale kiedy wybierał się wtedy na basen, żeby pomyśleć, nie wpadł na to, że lada chwila coś może zagrażać życiu ich obu. Potrzebował czasu, żeby dojść do siebie, na dodatek brak przysparzał mu problemów, boląc niemiłosiernie. Krwiak zamiast się goić, robił się coraz większy i mężczyzna obawiał się, czy aby nie doszło do zerwana jakiegoś mięśnia. Trzeciej nocy, gdy młody spał, pojechał do sklepu po środki przeciwbólowe, które i tak niewiele dawały, ale o pokazaniu się w szpitalu nie było mowy. Musiał liczyć na to, że uraz sam niedługo zacznie się goić. W końcu przez całe życie był zdrowy.
            Nathan akurat przestał grzebać widelcem w talerzu, uznając, że nie jest głodny. Mijał trzeci dzień, na zewnątrz mimo cienia rzucanego przez las był upał, a w środku buczała klimatyzacja, którą starał się przekrzyczeć telewizor, przed którym siedział rudowłosy mężczyzna. Chłopak podniósł się z krzesła w kuchni i powlekł do salonu, gdzie na fotelu raczej przeciętnej wygody znajdował się jego szef. Czuł się tam jak w więzieniu i to o zaostrzonym rygorze. Nie potrafił całymi dniami siedzieć bezczynnie i milczeć. Zaczęła się właśnie reklama, wykrzykując hasła jakiegoś wspaniałego specyfiku do czyszczenia dywanów, gdy Javier oderwał plecy od oparcia, sycząc przy tym cicho z bólu. Bardzo uważał, żeby młody nie widział, jak wygląda teraz jego bark. Wtedy był jednak pewien, że ten znajduje się w kuchni i nawet nie oglądając się za siebie, rozpiął guziki koszuli i zsunął ją z ramion, starając się dojrzeć jakąkolwiek zmianę. Widząc to, blondyn o mało się nie zakrztusił, gdy jednocześnie próbował złapać oddech i wydusić z siebie „o, mój Boże!”. W ten sposób szybko zwrócił na siebie uwagę rudowłosego, który w jednej chwili znowu miał na sobie koszulę.
            - Myślałem, że jesteś…
            - O, mój Boże – wysłowił się wreszcie chłopak, kasłając lekko. – To przecież musi strasznie boleć. Javier, powinieneś pojechać z tym do lekarza! – wykrzyczał przerażony, ale mężczyzna westchnął jedynie, wracając do zapinania koszuli.
            - Przejdzie, to tylko siniak.
            - Siniak?! To wygląda, jakbyś miał tam coś zerwane! – oburzył się, podchodząc do niego pewnie i bez zastanowienia odpychając jego dłonie od guzików. – Ściągnij to – nakazał mu, samemu wreszcie rozpinając to, co zdążył zapiąć i ściągnął jego koszulę. Całkiem przypadkiem przesunął przy tym dłonią po jego ciele. Bark był w większości mocno fioletowy, a wokół krwiaka była jeszcze gruba, sina otoczka. Chłopak pokręcił jedynie głową na ten widok. Był straszny. – Możesz ruszać ręką? – zapytał cicho, jakby mężczyzna miał za karę na niego nakrzyczeć, ale on jedynie pokiwał twierdząco głową i wykonał okrężny ruch ręką na dowód, na koniec i tak sycząc cicho z bólu.
            - Przejdzie.
            - Jesteś straszny – oznajmił mu. – Przecież z tym trzeba coś zrobić. Posmarować przynajmniej jakąś maścią i najlepiej usztywnić – powiedział, zagryzając nerwowo wargę. – Mam… mam maść na moje kolano, ale nie wiem, czy się nadaje – stwierdził bardziej do siebie niż do niego, po czym poszedł grzebać w swojej torbie. Z prostokątnego pudełeczka wyciągnął tubkę maści w żelu i papierek, po czym zaczął czytać. Wydawało się, że może pomóc, a na pewno nie zaszkodzi, więc wziął ją ze sobą, po czym odszukał w kuchni apteczkę. Wprawdzie były w niej tylko najbardziej podstawowe rzeczy, ale uznał, że dobre i to. Najzwyklejszy bandaż z jego opaską uciskową miał wystarczyć na usztywnienie.
            - Nie wiedziałem, że masz coś z kolanem – stwierdził ochrypłym głosem mężczyzna, gdy młody rozkładał sobie wszystko na stoliku, który przed chwilą do niego przytargał, pod żadnym pozorem nie pozwalając sobie pomóc.
            - Pamiątka ze szkoły średniej – odparł, przyglądając się jego ręce i zastanawiając, w którym miejscu powinien mocniej ścisnąć oraz na ile, żeby nie zrobić mu krzywdy. Jako przykładny uczeń w szkole średniej robił kurs na ratownika medycznego. Czasami dobrze jest być miłym kujonkiem. – Nigdy nie lubiłem zajęć z wychowania fizycznego, a to właśnie na to dowód – stwierdził, odkręcając maść. – Jest zimna, a po posmarowaniu będziesz czuł chłód, tylko… nie radzę wychodzić na wiatr, ani… w sumie i tak ci to zawinę – mruknął wreszcie.
            Mężczyzna nie mówiąc już ani słowa, obserwował, jak młody delikatnie wsmarowuje żel w jego bark. Musiał nad sobą mocno panować, bo nawet tak lekki dotyk sprawiał mu ból, ale z drugiej strony czuł się lepiej na samą myśl, że Nathan chce się nim zaopiekować. Ten dotyk koił i dawał mu siłę, najwyraźniej jednak nie tak dużą, by znieść bandażowanie, przy którym miał ochotę krzyczeć. Ból był nie do zniesienia. Blondynek usztywnił bark na tyle, na ile tylko dał radę oraz podał mu tabletki, o które poprosił rudowłosy, nie dając namówić się na wizytę choćby w aptece. Chłopak sam nie wiedział, czy bardziej martwi go to, że nie jest w stanie do końca ulżyć bólowi Javiera, czy to, że w razie problemów z takim urazem nie będzie komu go obronić. On sam był całkowicie niegroźny i nigdy nie dziwił się, że nawet ptaki, koło których przechodził nigdy nie odlatywały. Nawet wkurzająco bzyczące muchy wyganiał oknem, zamiast ganiać za nimi z gazetą.
            - Dzięki, Nath – odezwał się po jakimś czasie mężczyzna.
Był nieco zmulony przez leki przeciwbólowe, ale jeszcze posłał młodemu drobny uśmiech. W odpowiedzi chłopak kiwnął tylko do niego głową, odwracając się z powrotem do telewizora. Myślał o tym, że w tej chwili rudowłosy w żaden sposób nie przypominał siebie. Nie wiedział tylko, czy to kwestia sytuacji, w jakiej się znaleźli, strachu, czy tego, że choć raz nie był pod wpływem żadnych używek. Jego ulubione papierosy zostały na tarasie apartamentu, pamiętał, że tamtego wieczoru je tam widział. Spojrzał raz jeszcze na swojego szefa, ale ten zdążył już usnąć ze zmęczenia. Blondyn miał więc chwilę, żeby porozmawiać z Willem. Wygrzebał z torby telefon i przeniósł się do korytarzyka, żeby szeptem powiedzieć mu, że są tu bezpieczni, ale i tak boi się zarówno o rudowłosego, jak i o siebie.


            Wieczorem Nathan zdjął opatrunek i drugi raz posmarował oraz usztywnił bark mężczyzny. Wprawdzie Javier był zdania, że jedyny plus to, że w pewien sposób się do siebie zbliżą, ale  w żadnym wypadku nie spodziewał się, żeby miało mu to jakoś pomóc. Zmienił zdanie kolejnego dnia, gdy obudził się rano, stwierdzając, że ból zelżał. Chłopak wciąż spał w swoim łóżku, gdy zaskoczony, ale zadowolony mężczyzna poszedł do kuchni zrobić im śniadanie. Zapasy się kończyły i trzeba było znowu wybrać się za zakupy, ale tym mieli zająć się później. Z talerzem pełnym kanapek wszedł do salonu i szturchnął śpiącego, który wymruczał coś jedynie niezadowolony, po chwili dopiero otwierając leniwie oczy. Tylko dlatego, że coś mu zapachniało. Podniósł się powoli na łokciach i spojrzał najpierw na talerz, a później na rudowłosego.
            - A to z jakiej okazji?
            - W podziękowaniu – odparł krótko mężczyzna, ruszając o wiele swobodniej niż poprzedniego dnia ręką.
            - Nie boli?
            - Boli, ale znacznie mniej.
            - Świetnie – ucieszył się chłopak, przesuwając się, aby zrobić miejsce na łóżku dla swojego szefa. Wziął jedną z kanapek i spojrzał od razu w kierunku odsłoniętego okna, za którym szumiały gałęzie jakiegoś liściastego drzewa, a słońce odbijało się od wody. Westchnął cicho. – Chciałbym już stąd wyjść – oznajmił ostrożnie, zerkając na swojego towarzysza. – Kiedy wrócimy do domu?
            - Nie prędko – odpowiedział mu poważnie. – To wszystko, to nie były żarty. A ja nie nadaję się do prowadzenia takich wojen. Widocznie Eryk źle wybrał swojego następcę – rzucił, krzywiąc się przy tym. – Myślę, że będę musiał zwinąć interes albo przynajmniej przenieść się gdzieś… daleko – powiedział, po czym spojrzał na blondyna, który patrzył na niego teraz szeroko otwartymi oczyma. Mężczyzna westchnął cicho i spojrzał na swoją kanapkę. – Nie martw się, zostawię cię w spokoju. Nie będę cię ze sobą ciągał, postaram się, żebyś miał tu spokój… Będę musiał tylko wykupić Willa. Już dawno powinienem to zrobić.
            - Znaczy… - zawahał się przez chwilę. – Zostawiłbyś mnie tam?
            - O ile się orientuję studiujesz tam, a dla mnie pracujesz pod przymusem. Chyba, że się mylę? – zapytał, przyglądając mu się uważnie.
            - N-nie. Masz rację – odparł, odwracając od niego twarz. Ciężko było mu się przyznać, że tak naprawdę za bardzo przywiązał się zarówno do niego, jak i do Willa, żeby od nich odejść.
            - Myślę, że skoro dotąd nas tu nie znaleźli, jest bezpiecznie – stwierdził niespodziewanie Javier, patrząc śladem młodego przez okno. – Miałbyś ochotę wykąpać się w jeziorze? – zapytał, co ściągnęło na niego wzrok chłopaka.
            - Mówisz poważnie?
            - Jasne.
            Niedługo później rudowłosy zwyczajniej wybuchł śmiechem. Jedzącego w takim tempie Nathana jeszcze chyba nie widział. W dziesięć minut dokończył śniadanie, zasłał łóżko i przygotował się do kąpieli, stając w drzwiach z dwoma ręcznikami na ramieniu.
            - Idziemy?

            Plaża była cudownie pusta, a woda cudownie ciepła. Aż miło było patrzeć, jak blondyn wbiega do niej z szerokim uśmiechem na twarzy. Javier ani na moment nie oderwał wzroku od jego drobnego ciałka, czując jedynie, że świerzbi go o choćby najsubtelniejszy dotyk. I chociaż miał na sobie opaskę uciskową i bandaż, ściągnął spodnie i pozbył się koszuli, po czym sam wskoczył z molo. Bark trochę dawał mu się we znaki, ale w tym upale woda przynosiła ulgę dla jego zmęczonego bólem ciała. Nathan był zresztą tak zajęty nurkowaniem i skakaniem z równoległego molo, że nawet nie zauważył, że gdzieś po drugiej stronie w wodzie znajduje się rudowłosy, który właśnie usiłował płynąć, jak najmniej używając bolącego ramienia. Kiedy wreszcie opatentował taki sposób, przemieścił się w stronę młodego, określając mniej więcej miejsce, w którym powinien się wynurzyć, po czym zatrzymał się w jego pobliżu. Po chwili poczuł, jak coś uderza w jego nogi i drobna postać dość gwałtownie wynurzyła się z wody, chlapiąc na wszystkie strony. Mężczyzna zaczął się śmiać.
            - Hej, to nie było śmieszne! – stwierdził oburzony chłopak. – Zmoczyłeś bandaż!
            - Wyschnie – odparł krótko rudowłosy, wystawiając twarz do słońca. – To grzech marnować taką pogodę na brzegu. To dobre miejsce. Myślę, że zostaniemy tu na dłużej – oznajmił na koniec pogodnie.
            - Dobrze – rzucił cicho chłopak, odwracając jednak od niego twarz. Javier nie rozumiejąc jego zachowania, zmrużył oczy, sięgając zdrową ręką do jego brody, żeby móc na niego spojrzeć, ale młody odepchnął ją od siebie. – Z-zostaw, proszę.
            - Co się stało? – zapytał nieco zaniepokojony. – Nath, to nie jest zabawne, nie zachowuj się przy mnie w ten sposób – zażądał niemal, przy czym nieco gwałtownie pociągnął go do siebie. Blondyn bardzo nie chciał, ale w końcu podniósł wzrok na mężczyznę, ukazując mu dwa śliczne rumieńce, na których widok ten otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Nie mógł wiedzieć, w którym momencie chłopak zapatrzył się na jego męskie ciało, a do jego głowy przyszła wyjątkowo niecenzuralna myśl. Czuł się tak strasznie zażenowany, chociaż nikt prócz niego o niej nie wiedział. – Wstydzisz się mnie? – zasugerował, próbując odgadnąć powód czerwieni, która zalała jego policzki.
            - Może – mruknął, odchrząkując nieco. Chciał uwolnić się z uścisku na ręce, ale zamiast tego ułożył jedynie swoją chłopięcą jeszcze dłoń na jego torsie, samemu nie mogąc uwierzyć w dreszcze, które przy tym poczuł. To nie miało być tak. – Puść mnie, ja… muszę do łazienki – wymyślił na poczekaniu, jednak zamiast dłoni zaciśniętej na jego ramieniu, poczuł jak druga zagarnia go do siebie gdzieś w pasie. Wstrzymał na moment powietrze, gdy ich ciała przylgnęły do siebie. Nie chcąc za nic spojrzeć mu w twarz, wtulił swoją gdzieś w jego tors, ukrywając się przed jego przebiegłym wzrokiem. – Proszę, puść… - wyszeptał znowu. Rudowłosy jednak wcale nie chciał tego zrobić. Po prostu trzymał go w ramionach i czuł jak w jego brzuchu wzlatują tysiące motyli. Nigdy nikt tak na niego nie działał. Nie znał tego uczucia i chciał je zatrzymać jak najdłużej, jednak na prośbę młodego westchnął tylko cicho, opuszczając rękę wzdłuż własnego tułowia. Ku jego zaskoczeniu chłopak trwał tak przy nim jeszcze przez chwilę, nim odsunął się i nawet na niego nie patrząc, ruszył do brzegu. Mężczyźnie zrobiło się chłodno, a woda nie dawała już takiej ulgi. Krzywiąc się nieco, poruszał bolącym barkiem i ruszył na plażę, żeby wyschnąć. Ułożył się na piasku, który przykleił się natychmiast do jego mokrej skóry i patrząc w niebo nad jeziorem bez choćby najmniejszej chmurki, uśmiechnął się lekko. Jego małe szczęście w całym tym nieszczęściu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz