Część 7.
Od tamtej sprzeczki po zakupach
minęły dwa dni, po których należało przedłużyć ich pobyt w tym miejscu, gdy
mężczyzna na dobrą sprawę nie odzywał się do blondyna, któremu ciężko było
usiedzieć w miejscu. Nie miał jednak zbyt wielkiego wyboru między salonem,
kuchnią, łazienką i ewentualnie małym korytarzykiem. Kiedy rudowłosy brał
prysznic, chłopak wyciągał wtedy swój telefon, żeby po kryjomu zadzwonić do
Willa i o wszystkim mu powiedzieć. Nie trwało to jednak zwykle dłużej niż kilka
minut, po których trzeba było schować aparat. On sam dzwonił do bruneta tylko
po to, żeby dowiedzieć się, czy coś dzieje się na miejscu, ale póki co było tam
cicho. To była chyba jedyna rzecz, która w jakiś sposób go pocieszała.
Mimo wszystko Javier poczuł się
urażony uwagą młodego o przystawianiu się do niego. Naprawdę starał się za
wszelką cenę go ochronić, a on bezczelnie powiedział mu coś takiego. Fakt, było
w tym sporo prawdy, bardzo chciał się do niego zbliżyć, ale kiedy wybierał się
wtedy na basen, żeby pomyśleć, nie wpadł na to, że lada chwila coś może
zagrażać życiu ich obu. Potrzebował czasu, żeby dojść do siebie, na dodatek
brak przysparzał mu problemów, boląc niemiłosiernie. Krwiak zamiast się goić,
robił się coraz większy i mężczyzna obawiał się, czy aby nie doszło do zerwana
jakiegoś mięśnia. Trzeciej nocy, gdy młody spał, pojechał do sklepu po środki
przeciwbólowe, które i tak niewiele dawały, ale o pokazaniu się w szpitalu nie
było mowy. Musiał liczyć na to, że uraz sam niedługo zacznie się goić. W końcu
przez całe życie był zdrowy.
Nathan akurat przestał grzebać
widelcem w talerzu, uznając, że nie jest głodny. Mijał trzeci dzień, na
zewnątrz mimo cienia rzucanego przez las był upał, a w środku buczała
klimatyzacja, którą starał się przekrzyczeć telewizor, przed którym siedział
rudowłosy mężczyzna. Chłopak podniósł się z krzesła w kuchni i powlekł do
salonu, gdzie na fotelu raczej przeciętnej wygody znajdował się jego szef. Czuł
się tam jak w więzieniu i to o zaostrzonym rygorze. Nie potrafił całymi dniami
siedzieć bezczynnie i milczeć. Zaczęła się właśnie reklama, wykrzykując hasła
jakiegoś wspaniałego specyfiku do czyszczenia dywanów, gdy Javier oderwał plecy
od oparcia, sycząc przy tym cicho z bólu. Bardzo uważał, żeby młody nie
widział, jak wygląda teraz jego bark. Wtedy był jednak pewien, że ten znajduje
się w kuchni i nawet nie oglądając się za siebie, rozpiął guziki koszuli i
zsunął ją z ramion, starając się dojrzeć jakąkolwiek zmianę. Widząc to, blondyn
o mało się nie zakrztusił, gdy jednocześnie próbował złapać oddech i wydusić z
siebie „o, mój Boże!”. W ten sposób szybko zwrócił na siebie uwagę rudowłosego,
który w jednej chwili znowu miał na sobie koszulę.
- Myślałem, że jesteś…
- O, mój Boże – wysłowił się wreszcie
chłopak, kasłając lekko. – To przecież musi strasznie boleć. Javier, powinieneś
pojechać z tym do lekarza! – wykrzyczał przerażony, ale mężczyzna westchnął
jedynie, wracając do zapinania koszuli.
- Przejdzie, to tylko siniak.
- Siniak?! To wygląda, jakbyś miał
tam coś zerwane! – oburzył się, podchodząc do niego pewnie i bez zastanowienia
odpychając jego dłonie od guzików. – Ściągnij to – nakazał mu, samemu wreszcie
rozpinając to, co zdążył zapiąć i ściągnął jego koszulę. Całkiem przypadkiem
przesunął przy tym dłonią po jego ciele. Bark był w większości mocno fioletowy,
a wokół krwiaka była jeszcze gruba, sina otoczka. Chłopak pokręcił jedynie
głową na ten widok. Był straszny. – Możesz ruszać ręką? – zapytał cicho, jakby
mężczyzna miał za karę na niego nakrzyczeć, ale on jedynie pokiwał twierdząco
głową i wykonał okrężny ruch ręką na dowód, na koniec i tak sycząc cicho z
bólu.
- Przejdzie.
- Jesteś straszny – oznajmił mu. –
Przecież z tym trzeba coś zrobić. Posmarować przynajmniej jakąś maścią i najlepiej
usztywnić – powiedział, zagryzając nerwowo wargę. – Mam… mam maść na moje
kolano, ale nie wiem, czy się nadaje – stwierdził bardziej do siebie niż do
niego, po czym poszedł grzebać w swojej torbie. Z prostokątnego pudełeczka
wyciągnął tubkę maści w żelu i papierek, po czym zaczął czytać. Wydawało się,
że może pomóc, a na pewno nie zaszkodzi, więc wziął ją ze sobą, po czym
odszukał w kuchni apteczkę. Wprawdzie były w niej tylko najbardziej podstawowe
rzeczy, ale uznał, że dobre i to. Najzwyklejszy bandaż z jego opaską uciskową
miał wystarczyć na usztywnienie.
- Nie wiedziałem, że masz coś z
kolanem – stwierdził ochrypłym głosem mężczyzna, gdy młody rozkładał sobie
wszystko na stoliku, który przed chwilą do niego przytargał, pod żadnym pozorem
nie pozwalając sobie pomóc.
- Pamiątka ze szkoły średniej –
odparł, przyglądając się jego ręce i zastanawiając, w którym miejscu powinien
mocniej ścisnąć oraz na ile, żeby nie zrobić mu krzywdy. Jako przykładny uczeń
w szkole średniej robił kurs na ratownika medycznego. Czasami dobrze jest być
miłym kujonkiem. – Nigdy nie lubiłem zajęć z wychowania fizycznego, a to
właśnie na to dowód – stwierdził, odkręcając maść. – Jest zimna, a po
posmarowaniu będziesz czuł chłód, tylko… nie radzę wychodzić na wiatr, ani… w
sumie i tak ci to zawinę – mruknął wreszcie.
Mężczyzna nie mówiąc już ani słowa,
obserwował, jak młody delikatnie wsmarowuje żel w jego bark. Musiał nad sobą
mocno panować, bo nawet tak lekki dotyk sprawiał mu ból, ale z drugiej strony
czuł się lepiej na samą myśl, że Nathan chce się nim zaopiekować. Ten dotyk
koił i dawał mu siłę, najwyraźniej jednak nie tak dużą, by znieść bandażowanie,
przy którym miał ochotę krzyczeć. Ból był nie do zniesienia. Blondynek
usztywnił bark na tyle, na ile tylko dał radę oraz podał mu tabletki, o które
poprosił rudowłosy, nie dając namówić się na wizytę choćby w aptece. Chłopak
sam nie wiedział, czy bardziej martwi go to, że nie jest w stanie do końca
ulżyć bólowi Javiera, czy to, że w razie problemów z takim urazem nie będzie komu
go obronić. On sam był całkowicie niegroźny i nigdy nie dziwił się, że nawet
ptaki, koło których przechodził nigdy nie odlatywały. Nawet wkurzająco bzyczące
muchy wyganiał oknem, zamiast ganiać za nimi z gazetą.
- Dzięki, Nath – odezwał się po
jakimś czasie mężczyzna.
Był nieco zmulony przez leki przeciwbólowe,
ale jeszcze posłał młodemu drobny uśmiech. W odpowiedzi chłopak kiwnął tylko do
niego głową, odwracając się z powrotem do telewizora. Myślał o tym, że w tej
chwili rudowłosy w żaden sposób nie przypominał siebie. Nie wiedział tylko, czy
to kwestia sytuacji, w jakiej się znaleźli, strachu, czy tego, że choć raz nie
był pod wpływem żadnych używek. Jego ulubione papierosy zostały na tarasie
apartamentu, pamiętał, że tamtego wieczoru je tam widział. Spojrzał raz jeszcze
na swojego szefa, ale ten zdążył już usnąć ze zmęczenia. Blondyn miał więc
chwilę, żeby porozmawiać z Willem. Wygrzebał z torby telefon i przeniósł się do
korytarzyka, żeby szeptem powiedzieć mu, że są tu bezpieczni, ale i tak boi się
zarówno o rudowłosego, jak i o siebie.
Wieczorem Nathan zdjął opatrunek i
drugi raz posmarował oraz usztywnił bark mężczyzny. Wprawdzie Javier był
zdania, że jedyny plus to, że w pewien sposób się do siebie zbliżą, ale w żadnym wypadku nie spodziewał się, żeby
miało mu to jakoś pomóc. Zmienił zdanie kolejnego dnia, gdy obudził się rano,
stwierdzając, że ból zelżał. Chłopak wciąż spał w swoim łóżku, gdy zaskoczony,
ale zadowolony mężczyzna poszedł do kuchni zrobić im śniadanie. Zapasy się kończyły
i trzeba było znowu wybrać się za zakupy, ale tym mieli zająć się później. Z
talerzem pełnym kanapek wszedł do salonu i szturchnął śpiącego, który wymruczał
coś jedynie niezadowolony, po chwili dopiero otwierając leniwie oczy. Tylko
dlatego, że coś mu zapachniało. Podniósł się powoli na łokciach i spojrzał
najpierw na talerz, a później na rudowłosego.
- A to z jakiej okazji?
- W podziękowaniu – odparł krótko
mężczyzna, ruszając o wiele swobodniej niż poprzedniego dnia ręką.
- Nie boli?
- Boli, ale znacznie mniej.
- Świetnie – ucieszył się chłopak,
przesuwając się, aby zrobić miejsce na łóżku dla swojego szefa. Wziął jedną z
kanapek i spojrzał od razu w kierunku odsłoniętego okna, za którym szumiały
gałęzie jakiegoś liściastego drzewa, a słońce odbijało się od wody. Westchnął
cicho. – Chciałbym już stąd wyjść – oznajmił ostrożnie, zerkając na swojego
towarzysza. – Kiedy wrócimy do domu?
- Nie prędko – odpowiedział mu
poważnie. – To wszystko, to nie były żarty. A ja nie nadaję się do prowadzenia
takich wojen. Widocznie Eryk źle wybrał swojego następcę – rzucił, krzywiąc się
przy tym. – Myślę, że będę musiał zwinąć interes albo przynajmniej przenieść
się gdzieś… daleko – powiedział, po czym spojrzał na blondyna, który patrzył na
niego teraz szeroko otwartymi oczyma. Mężczyzna westchnął cicho i spojrzał na
swoją kanapkę. – Nie martw się, zostawię cię w spokoju. Nie będę cię ze sobą
ciągał, postaram się, żebyś miał tu spokój… Będę musiał tylko wykupić Willa.
Już dawno powinienem to zrobić.
- Znaczy… - zawahał się przez
chwilę. – Zostawiłbyś mnie tam?
- O ile się orientuję studiujesz
tam, a dla mnie pracujesz pod przymusem. Chyba, że się mylę? – zapytał,
przyglądając mu się uważnie.
- N-nie. Masz rację – odparł,
odwracając od niego twarz. Ciężko było mu się przyznać, że tak naprawdę za
bardzo przywiązał się zarówno do niego, jak i do Willa, żeby od nich odejść.
- Myślę, że skoro dotąd nas tu nie
znaleźli, jest bezpiecznie – stwierdził niespodziewanie Javier, patrząc śladem
młodego przez okno. – Miałbyś ochotę wykąpać się w jeziorze? – zapytał, co
ściągnęło na niego wzrok chłopaka.
- Mówisz poważnie?
- Jasne.
Niedługo później rudowłosy
zwyczajniej wybuchł śmiechem. Jedzącego w takim tempie Nathana jeszcze chyba
nie widział. W dziesięć minut dokończył śniadanie, zasłał łóżko i przygotował
się do kąpieli, stając w drzwiach z dwoma ręcznikami na ramieniu.
- Idziemy?
Plaża była cudownie pusta, a woda
cudownie ciepła. Aż miło było patrzeć, jak blondyn wbiega do niej z szerokim
uśmiechem na twarzy. Javier ani na moment nie oderwał wzroku od jego drobnego
ciałka, czując jedynie, że świerzbi go o choćby najsubtelniejszy dotyk. I
chociaż miał na sobie opaskę uciskową i bandaż, ściągnął spodnie i pozbył się
koszuli, po czym sam wskoczył z molo. Bark trochę dawał mu się we znaki, ale w
tym upale woda przynosiła ulgę dla jego zmęczonego bólem ciała. Nathan był
zresztą tak zajęty nurkowaniem i skakaniem z równoległego molo, że nawet nie
zauważył, że gdzieś po drugiej stronie w wodzie znajduje się rudowłosy, który właśnie
usiłował płynąć, jak najmniej używając bolącego ramienia. Kiedy wreszcie
opatentował taki sposób, przemieścił się w stronę młodego, określając mniej
więcej miejsce, w którym powinien się wynurzyć, po czym zatrzymał się w jego
pobliżu. Po chwili poczuł, jak coś uderza w jego nogi i drobna postać dość
gwałtownie wynurzyła się z wody, chlapiąc na wszystkie strony. Mężczyzna zaczął
się śmiać.
- Hej, to nie było śmieszne! –
stwierdził oburzony chłopak. – Zmoczyłeś bandaż!
- Wyschnie – odparł krótko rudowłosy,
wystawiając twarz do słońca. – To grzech marnować taką pogodę na brzegu. To
dobre miejsce. Myślę, że zostaniemy tu na dłużej – oznajmił na koniec pogodnie.
- Dobrze – rzucił cicho chłopak,
odwracając jednak od niego twarz. Javier nie rozumiejąc jego zachowania,
zmrużył oczy, sięgając zdrową ręką do jego brody, żeby móc na niego spojrzeć,
ale młody odepchnął ją od siebie. – Z-zostaw, proszę.
- Co się stało? – zapytał nieco
zaniepokojony. – Nath, to nie jest zabawne, nie zachowuj się przy mnie w ten
sposób – zażądał niemal, przy czym nieco gwałtownie pociągnął go do siebie.
Blondyn bardzo nie chciał, ale w końcu podniósł wzrok na mężczyznę, ukazując mu
dwa śliczne rumieńce, na których widok ten otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
Nie mógł wiedzieć, w którym momencie chłopak zapatrzył się na jego męskie
ciało, a do jego głowy przyszła wyjątkowo niecenzuralna myśl. Czuł się tak
strasznie zażenowany, chociaż nikt prócz niego o niej nie wiedział. – Wstydzisz
się mnie? – zasugerował, próbując odgadnąć powód czerwieni, która zalała jego
policzki.
- Może – mruknął, odchrząkując
nieco. Chciał uwolnić się z uścisku na ręce, ale zamiast tego ułożył jedynie
swoją chłopięcą jeszcze dłoń na jego torsie, samemu nie mogąc uwierzyć w
dreszcze, które przy tym poczuł. To nie miało być tak. – Puść mnie, ja… muszę
do łazienki – wymyślił na poczekaniu, jednak zamiast dłoni zaciśniętej na jego
ramieniu, poczuł jak druga zagarnia go do siebie gdzieś w pasie. Wstrzymał na
moment powietrze, gdy ich ciała przylgnęły do siebie. Nie chcąc za nic spojrzeć
mu w twarz, wtulił swoją gdzieś w jego tors, ukrywając się przed jego
przebiegłym wzrokiem. – Proszę, puść… - wyszeptał znowu. Rudowłosy jednak wcale
nie chciał tego zrobić. Po prostu trzymał go w ramionach i czuł jak w jego
brzuchu wzlatują tysiące motyli. Nigdy nikt tak na niego nie działał. Nie znał
tego uczucia i chciał je zatrzymać jak najdłużej, jednak na prośbę młodego
westchnął tylko cicho, opuszczając rękę wzdłuż własnego tułowia. Ku jego
zaskoczeniu chłopak trwał tak przy nim jeszcze przez chwilę, nim odsunął się i
nawet na niego nie patrząc, ruszył do brzegu. Mężczyźnie zrobiło się chłodno, a
woda nie dawała już takiej ulgi. Krzywiąc się nieco, poruszał bolącym barkiem i
ruszył na plażę, żeby wyschnąć. Ułożył się na piasku, który przykleił się
natychmiast do jego mokrej skóry i patrząc w niebo nad jeziorem bez choćby
najmniejszej chmurki, uśmiechnął się lekko. Jego małe szczęście w całym tym
nieszczęściu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz