środa, 19 marca 2014

Let it fly [3]

Część 3.






            Przekopując Internet w poszukiwaniu mieszkania dla siebie, załamywał ręce. Okazywało się, że za pieniądze, jakie płacił za to obecne, mógł co najwyżej wynająć  sobie pokój u jakichś starszych państwa lub coś w akademiku. A tego ostatniego, po latach, które spędził w domu dziecka, nie zamierzał nawet brać pod uwagę. To była dla niego trudna noc. Nigdy nie spodziewał się, że kiedykolwiek mógłby wpaść w takie tarapaty. W jego mniemaniu taki świat należał do telewizji, filmów kryminalnych i różnych programów, których ostatnio wciąż się mnożyło. Ale on, mieszkający drzwi w drzwi z jakimś burdelem, mało tego, mający najwyraźniej na pieńku z jego szefem, który prawdopodobnie zabił poprzedniego mieszkańca tego mieszkania? To było dla niego jakieś science fiction, od którego drżały mu dłonie z nerwów. „Cholera! Po co się odzywałem?! Trzeba było siedzieć cicho!” – powtarzał sobie ciągle w myślach, ale w żaden sposób mu to nie pomagało. Czasu nie mógł cofnąć, więc musiał wypić piwo, którego sobie naważył.
            Kolejnego dnia koło południa, gdy Nathan właśnie usiłował zrobić sobie herbaty na uspokojenie, zabrzmiało pukanie do drzwi, a zaraz potem huk tłuczonego szkła. Blondyn ze strachu aż podskoczył, robiąc kilka kroków w tył. Miał cichą nadzieję, że mu się upiecze, że może jednak sąsiad postanowi mu odpuścić po tym, jak go nastraszył. I tak nie pisnąłby słówka, inaczej do końca życia oglądałby się za siebie, czy ktoś nie przechadza się za jego plecami z bronią w ręku. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że drugi hałas spowodowała jego szklanka, którą strącił przypadkiem z blatu szafki, gdy usłyszał, że będzie miał gości. Przez moment patrzył na odłamki szkła z paniką w oczach, ale nie było czasu, żeby się nad tym zastanawiać, czy zająć się sprzątaniem, bo pukanie się powtórzyło. Chłopak w swojej wyobraźni widział już wysokiego, postawnego mężczyznę, który najpewniej skręci mu kark, gdy tylko otworzy drzwi i przełknął nerwowo ślinę.
            - Zabiją mnie – jęknął cicho, zbliżając się do wyjścia z mieszkania.
            Podszedł do drzwi niepewnym krokiem i zajrzał ze strachem przez judasz, przez który na korytarzu widać było samego rudowłosego, który ubrany jak każdy normalny facet, kłaniał się akurat przechodzącej sąsiadce. Ironia losu – gdyby tylko ta kobieta wiedziała, kogo ma przed sobą, możliwe, że zaczęłaby okładać go torebką albo przynajmniej wszczęła by alarm na całą okolicę. Może wtedy udałoby mu się uciec? Wrzuciłby do podróżnej torby wszystko, co tylko by zdołał i zniknąłby, wyjechał gdzieś do innego miasta, najlepiej daleko stąd. Może tam już by go nie szukali? W każdym razie spodziewał się stanowczo innego widoku, zaraz potem stwierdzając, że zwyczajnie za dużo naoglądał się filmów. Jak niby mieliby skręcić mu kark tutaj na klatce, gdzie każdy mógł to zobaczyć? Lepiej dla nich, jak przynajmniej wejdą do środka albo złapią gdzieś za szmaty i wytargają do samochodu z przyciemnianymi szybami, żeby gdzieś za miastem dać mu kulkę w łeb, a ciało utopić w jakimś stawie. Znowu pukanie do drzwi, a Nathan znowu przełknął nerwowo ślinę. Z tego wszystkiego zaschło mu w ustach. Miał stanowczo zbyt bujną wyobraźnię, z każdą chwilą wymyślając inny sposób, w jaki mogliby się go pozbyć.
            - Młody, wiem, że tam jesteś. Głośno się denerwujesz – stwierdził mężczyzna po drugiej stronie drzwi, które po chwili zostały niepewnie uchylone na łańcuszku. – To naprawdę kiepski środek ostrożności. Sądzisz, że nie poradziłbym sobie z tymi drzwiami?
            - Ja… Znaczy, niech pan się nie fatyguje. Ja się wyprowadzę. Zaraz po weekendzie – oznajmił pospiesznie. Mężczyzna spojrzał wymownie na łańcuch, a gdy tylko ten został odpięty, otworzył sobie drzwi i wszedł do środka, rozglądając się po mieszkaniu. Urządzone „po studencku”, nie miało zbyt wiele upiększeń, czy wygód, ale było przytulne i własne. Blondyn patrzył z przestrachem na swojego sąsiada, jakby ten lada chwila miał wyciągnąć z kieszeni, w których trzymał dłonie, coś niebezpiecznego i go tym skrzywdzić, on jednak tylko oglądał pomieszczenia.
            - Jak ty żyjesz w tej klitce? – zapytał, unosząc w zdziwieniu brwi. Doskonale pamiętał, że kazał mu przyjść dopiero po południu, ale nie mógł się powstrzymać, żeby najść go wcześniej i jeszcze trochę postraszyć. Obrócił się wreszcie w jego stronę, przyglądając się niedbałemu ubiorowi i podkrążonym oczom, które dawały do zrozumienia, że ten chłopak naprawdę musiał się bać po ich ostatnim spotkaniu. – Zamierzałeś w ogóle do mnie przyjść, jak prosiłem? Czy chciałeś bunkrować się tu do końca wolnego z nadzieją, że po ciebie nie przyjdę? – Przerażony nie na żarty Nathan nie odezwał się ani słowem, co w pewien sposób bawiło rudowłosego. Kucnął więc przed nim, patrząc z dołu na jego opuszczoną w dół twarz. Ten blondynek podobał mu się w jakiś niewytłumaczalny sposób i chciał go sobie jakoś przywłaszczyć, żeby jednak nie zrobić mu tym zbyt dużej krzywdy. W końcu zawsze miał swoje zasady, jak na przykład tę, że nigdy nie zmuszał nikogo do prostytucji. Brał do siebie tylko osoby, które pracowały w tym zawodzie z własnej woli. Wreszcie uniósł dłoń i złapał go lekko za brodę, żeby zmusić chłopaka, by spojrzał mu w oczy. – Słuchaj, Nathan. Gdybym chciał zrobić ci krzywdę, już bym to zrobił. Nikt cię nie skrzywdzi, jeśli na to nie pozwolę, rozumiesz? – zapytał, ale młody w odpowiedzi odtrącił, mimo strachu, jego dłoń, zmarszczył brwi i cofnął się o krok. Nie podobało mu się to, że ten człowiek tak swobodnie wyciąga w jego kierunku ręce.
            - Rozumiem. Nie jestem dzieckiem – odezwał się wreszcie.
            - To świetnie. Chodźmy więc teraz do mnie – odparł rudowłosy, po czym opuścił to mieszkanie, idąc do swojego. – Wrócę tu po ciebie, jeśli nie przyjdziesz z własnej woli – oznajmił, zostawiając otwarte drzwi i zniknął gdzieś w głębi mieszkania.
            Młody zaklął jedynie pod nosem i szybkim krokiem udał się do kuchni, żeby wyłączyć gaz pod czajnikiem. Wahał się trochę przed pójściem do sąsiada – był tam dwa razy i za żadnym nie spotkało go tam nic dobrego. Posprzątał jeszcze szybko stłuczone szkło, raniąc się przy tym w dłoń. Zdążył wyczerpać limit przekleństw podczas wyciągania szkła z ręki i zaklejania rany, nim zdecydował się opuścić swoje lokum. Wcale nie bał się mniej po zapewnieniach mężczyzny. Miał go za czubka, więc co jeśli zaraz mu się odwidzi i jednak postanowi go zabić? Albo zamknie go w jednym z tych pokoi i będzie kazał robić rzeczy, o których on nie chce nawet myśleć? „Uspokój się. Powie ci, czego chce, a potem uciekniesz” – powtarzał sobie w myśli, ale to nic nie pomagało. Drzwi sąsiedniego mieszkania były szeroko otwarte i wyglądały, jakby tylko czekały, aż chłopak je minie, żeby zatrzasnąć się z hukiem za jego plecami. Mimo to wziął głęboki oddech i wszedł do środka, gdzie po wczorajszej imprezie nie było już ani śladu, nie zmieniało to jednak faktu, że każdy krok na przód, prosto w paszczę lwa, kosztował go dużo odwagi. Szczególnie, gdy zatrzymał się wreszcie przy rudowłosym, który odpalał akurat papierosa. A drzwi frontowe zatrzasnęły się.
            - Coś długo się zastanawiałeś – stwierdził rudowłosy, patrząc na niego przekornie. – Usiądź. Czego się napijesz? – zapytał, pod czym podszedł do barku, skąd wyciągnął dwie niskie szklanki.
            - Niczego – odparł krótko blondyn.
            - Dobrze, więc naleję ci whisky. Dobrze robi na cykora – stwierdził, wlewając ciecz do połowy obu szklanek, po czym włożył jedną z nich w dłoń chłopaka, wskazując mu kanapę.
            Nathan z natury był złośnikiem i nie lubił, gdy coś mu się narzucało, więc mimo strachu, coś się w nim buntowało na każdy władczy gest sąsiada. Usiadł jednak wreszcie, wpatrując się w alkohol, który oblewał ścianki szklanki, gdy ten nią poruszał. Nie chciał tam zostawać ani chwili dłużej, ale jeśli miał stąd wyjść na własnych nogach, musiał wysłuchać, co ma mu do powiedzenia sąsiad, a odrobinka odwagi jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Po chwili podniósł zdziwiony wzrok na mężczyznę, który włączył cicho muzykę, a potem usiadł naprzeciw niego.
            - O czym teraz myślisz? – zapytał, patrząc uważnie na blondyna. – Śmiało, odpowiedz mi.
            - Zastanawiam się, czy chcesz mnie uciszyć w podobny sposób, jak tego wcześniej. I po co kazałeś mi tu przyjść – odpowiedział, patrząc na niego spod byka.
            - Dobrze. Poruszasz odpowiednie kwestie – stwierdził z zadowoleniem. – Nie zamierzam cię uciszać, Nath. Mogę tak do ciebie mówić, prawda? – dodał, jak gdyby nigdy nic. – Ktoś mądry kiedyś powiedział, że przyjaciół należy mieć blisko, ale wrogów jeszcze bliżej, a ja zamierzam dostosować się do tej zasady. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia. Wchodzisz w to? – zapytał, uśmiechając się wymownie. Chłopakowi za nic się to nie podobało i nie chciał mieć z tym człowiekiem do czynienia, ale jeśli faktycznie miało od tego zależeć jego życie…
            - Sam powiedziałeś, że jest nie do odrzucenia – odparł w końcu.
            - Świetnie. Więc od dzisiaj pracujesz dla mnie. Zastanawiałem się, co może dla mnie robić takie chuchro, prócz… - urwał znacząco, z uśmiechem lustrując jego ciało. Blondyna przeszły dreszcze, po raz kolejny przełknął nerwowo ślinę i odchrząknął.
            - Mogę… dolewkę? – zapytał słabym głosem, wyciągając przed siebie pustą szklankę.
            - Jasne. A więc uznałem, że będziesz moim gołębiem pocztowym albo posłańcem, jak wolisz – stwierdził rudowłosy, z zadowoleniem dolewając chłopakowi alkoholu. – Studiujesz, więc jesteś obyty w oficjalnych rozmowach i negocjacjach. Na początek będziesz jeździł ze mną. Musisz wszystkiego się nauczyć. No i możesz to potraktować jako drobną praktykę i drugą szansę ode mnie. Musisz tylko inaczej się ubierać, żeby ludzie traktowali cię poważnie. Z tą słodką blond czuprynką będą brali cię za pracownika fizycznego, jeśli wiesz, co mam na myśli – oznajmił, na co Nathan otworzył szerzej oczy.
            - Nie zmienię koloru włosów!
            - Nie krzyczeć. To twoja pierwsza zasada. Musisz być opanowany i załatwiać wszystko poprzez rozmowę. Innymi słowy: nawet jeśli będziesz niesamowicie wściekły i będziesz miał ochotę wydłubać komuś oczy, możesz mu grozić, oczywiście, że tak, ale ma to brzmieć, jakbyś mówił o tym, jak piękna tego dnia jest pogoda. Zresztą nie martw się – dodał, widząc jego dziwną minę – wszystkiego się nauczysz.

            Łatwo jest oceniać ludzi według pozorów i ich zajęć, sposobu zarabiania. Nathan szybko nauczył się nie bać, a zaraz potem odróżniać złych ludzi od tych, którzy po prostu robią niekoniecznie dobre rzeczy. Ewentualnie mówiąc wprost: nielegalne. Do tych właśnie ludzi należał Javier, o którym prócz tego, młody nie potrafił powiedzieć złego słowa. Ironia losu sprawiła, że od kiedy okazało się, że Nathan został ściągnięty na drogę niezgodnych z prawem interesów, w życiu zaczęło mu się lepiej układać. Będąc na każde wezwanie rudowłosego, zarabiał spore sumki, załatwiając na mieście jego sprawy. Mógł sobie wreszcie pozwolić na urządzenie swojego mieszkania, wygłuszenie go i długie, spokojne godziny nocne. W jego szafie od jakiegoś czasu znajdowało się więcej strojów oficjalnych i mógł pozwolić sobie na odwiedzanie firmowych sklepów, czy choćby balowanie ze znajomymi w barach, w których dotąd nigdy nie mógł zbyt wiele popić. Jedynie coraz częściej unikał rozmów z zaprzyjaźnioną kobietą z domu dziecka, która była ciekawa jego zmiany i pracy, która pozwala mu bez problemów studiować i zarabiać takie pieniądze. To były jedyne chwile, kiedy naprawdę czuł wyrzuty sumienia. Tak żyło mu się wygodniej, ale w rzeczywistości nie potrafiłby się przyznać do tego, co robi. Właściwie ani nie mógł tego zrobić, ani się wycofać – umowa była prosta: póki pracuje dla Javiera jest pod jego ochroną, ale gdyby zechciał odejść, nie ma możliwości otrzymania kredytu zaufania. A on wcale nie chciał odchodzić – żył przez ścianę z tym wszystkim i póki nie miał z tym bezpośrednio do czynienia, wcale nie czuł się winny. Poza tym rudowłosy już na początku wyjaśnił mu, że on jedynie zapewnia lokal i rozrywkę swoim klientom, i pod żadnym pozorem nie pozwalał nazywać tego mieszkania burdelem. Sam blondyn nie zaglądał tam podczas imprez dla swojego własnego bezpieczeństwa. Przynajmniej do czasu.
            Javier obserwował swojego młodego sąsiada. Przydzielał mu „goryli” na zadania, a i poza nimi wciąż miał kogoś na ogonie, nawet nie zdając sobie sprawy, że rudowłosy dostaje szczegółowe raporty o każdym jego dniu razem ze zdjęciami. Miał go cały czas pod nosem, ale coraz częściej odnosił wrażenie, że to dla niego za mało, że chciałby móc oczekiwać od niego czegoś więcej. Częściej z nim przebywać i poznać go nieco lepiej. Któregoś dnia wezwał go do siebie zaraz po zajęciach. Był piątek, a wieczorem miało odbyć się spotkanie jakichś biznesmenów, w międzyczasie którego Javier miał zapewnić im wiadomą rozrywkę.
            - Jestem. Co jest grane? – zapytał od razu blondyn, zagarniając opadające mu na oczy kosmyki włosów za ucho. Mężczyzna uśmiechnął się na jego widok. Pracował z nim już prawie pół roku, ale wciąż był zachwycony wyjątkową urodą chłopaka.
            - Dziś wieczór będzie spora impreza i będziesz mi na niej potrzebny – oznajmił, a młodemu momentalnie uśmiech zniknął z twarzy. Nie chciał.
            - Ale po co? Mówiłeś, że nie muszę tu być podczas tych… imprez – stwierdził, krzywiąc się.
            - Nie przejmuj się, nie będziesz miał raczej do czynienia z moimi gośćmi. Po prostu masz tam być – powiedział, podchodząc do jednej z szafek, do których klucze zawsze nosił przy sobie. Otworzył ją i wyciągnął z niej coś owiniętego w materiał. – To dla ciebie. – Młody chciał zapytać, co to takiego, ale w momencie, gdy poczuł kształt, zastygł w bezruchu, zaraz potem próbując oddać mężczyźnie ten przedmiot.
            - Nie chcę tego! Nie ma mowy! Oszalałeś?! – wybuchł, niemal rzucając tym o podłogę. Javier zaśmiał się i rozwinął materiał, wyciągając z niego broń, na której widok w oczach młodego jak niegdyś pojawiło się przerażenie. Już dawno się nie bał. – Nie zmusisz mnie do tego, Javier.
            - Uspokój się. Są w niej ślepaki, a ty nawet nie masz jej używać. Maszą ją po prostu przy sobie mieć. Doskonale wiem, że nie miał byś wystarczająco odwagi, żeby pociągnąć za spust – stwierdził, przyglądając się trzymanemu w dłoni przedmiotowi. – Weź – polecił, a chłopak zabrał z niezadowoleniem broń z jego rąk. Bez względu na to, co miała w sobie, czuł się teraz jak prawdziwy przestępca. – Przyjdź po dziewiętnastej. Będziesz mi towarzyszył, a teraz uciekaj już. Zdrzemnij się najlepiej i zjedz coś.
            - Wiem – mruknął chłopak. Nie lubił tych opiekuńczych zapędów rudowłosego i wciąż nie mógł się do nich przyzwyczaić. Jeszcze przez chwilę przyglądał się trzymanej w ręce broni, po czym zawinął ją w materiał i schował do torby. – Javier? – zwrócił się do niego, czekając aż mężczyzna na niego spojrzy, co zresztą zawsze robił chętnie i uśmiechał się przy tym w sposób, którego młody nie potrafił nigdy zapomnieć. – Czy ty… Zabiłeś kiedyś kogoś?
            - Nie – odparł, nie przestając się do niego lekko uśmiechać. – Jak widzisz, jestem bardzo łagodnym przestępcą. Ale gdybym musiał, mam od tego ludzi, Nath i nie zawahałbym się. Taka praca.
            - Jasne, rozumiem. To do wieczora – rzucił jeszcze, po czym opuścił jego mieszkanie.

            Raczej nie przyznałby się do tego głośno nawet przed samym sobą, ale ten mężczyzna w pewien sposób mu imponował. O ile się orientował, była między nimi różnica może pięciu lat, a mimo to udało mu się zajść tak wysoko w swojej działalności. Miał układy w całym mieście i daleko poza nim, poza tym wciąż byli chętni do korzystania z jego usług. Tak naprawdę zjeżdżali się ze wszystkich stron na wyjazdy służbowe, które kończyły się w pokoju konferencyjnym, a następnie w wielu stanowczo mniejszych pomieszczeniach, gdzie mogli zabawić się z dziewczyną lub chłopcem, najczęściej zdradzając przy tym żonę, co jednak nigdy nie wychodziło poza drzwi mieszkania rudowłosego. Jego mieszkanie właściwie było kilkoma połączonymi. Oprócz dwóch tutaj, połączone było jeszcze z dwoma z klatki obok, czego Nathan dowiedział się przypadkiem, gdy szukał swojego sąsiada. Ogólnie zajmowało wyjątkowo dużą powierzchnię. Javier był młody, a mimo to przygotowany na wszystko i zawsze to, co organizował dopięte było na ostatni guzik – przynajmniej z jego strony. Mimo tego wszystkiego, w życiu prywatnym był zwykłym, raczej pozytywnym człowiekiem, który wprawdzie lubił sobie wypić kilka szklaneczek whisky lub spalić trochę trawki, ale odkąd rozpoczęli współpracę, robił on na blondynie jedynie dobre wrażenie. Zresztą jako wysoki, dobrze zbudowany i stylowo ubierający się mężczyzna, cieszył oko także każdym spojrzeniem, na które zawsze odpowiadał uśmiechem. Czasami nawet mu się śnił. Czasami wstydził się swoich własnych marzeń sennych, gdy otwierał oczy z przeświadczeniem, że to nie kołdra go otula, a ciepłe ramiona rudowłosego. Wstawał wtedy z łóżka, klnąc pod nosem, żeby wypić prędko mocną kawę i jak najprędzej zapomnieć o tej myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz