Część 3.
Przekopując
Internet w poszukiwaniu mieszkania dla siebie, załamywał ręce. Okazywało się,
że za pieniądze, jakie płacił za to obecne, mógł co najwyżej wynająć sobie pokój u jakichś starszych państwa lub
coś w akademiku. A tego ostatniego, po latach, które spędził w domu dziecka,
nie zamierzał nawet brać pod uwagę. To była dla niego trudna noc. Nigdy nie
spodziewał się, że kiedykolwiek mógłby wpaść w takie tarapaty. W jego mniemaniu
taki świat należał do telewizji, filmów kryminalnych i różnych programów, których
ostatnio wciąż się mnożyło. Ale on, mieszkający drzwi w drzwi z jakimś
burdelem, mało tego, mający najwyraźniej na pieńku z jego szefem, który
prawdopodobnie zabił poprzedniego mieszkańca tego mieszkania? To było dla niego
jakieś science fiction, od którego drżały mu dłonie z nerwów. „Cholera! Po co
się odzywałem?! Trzeba było siedzieć cicho!” – powtarzał sobie ciągle w
myślach, ale w żaden sposób mu to nie pomagało. Czasu nie mógł cofnąć, więc
musiał wypić piwo, którego sobie naważył.
Kolejnego
dnia koło południa, gdy Nathan właśnie usiłował zrobić sobie herbaty na
uspokojenie, zabrzmiało pukanie do drzwi, a zaraz potem huk tłuczonego szkła.
Blondyn ze strachu aż podskoczył, robiąc kilka kroków w tył. Miał cichą
nadzieję, że mu się upiecze, że może jednak sąsiad postanowi mu odpuścić po
tym, jak go nastraszył. I tak nie pisnąłby słówka, inaczej do końca życia
oglądałby się za siebie, czy ktoś nie przechadza się za jego plecami z bronią w
ręku. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę, że drugi hałas spowodowała
jego szklanka, którą strącił przypadkiem z blatu szafki, gdy usłyszał, że
będzie miał gości. Przez moment patrzył na odłamki szkła z paniką w oczach, ale
nie było czasu, żeby się nad tym zastanawiać, czy zająć się sprzątaniem, bo
pukanie się powtórzyło. Chłopak w swojej wyobraźni widział już wysokiego,
postawnego mężczyznę, który najpewniej skręci mu kark, gdy tylko otworzy drzwi
i przełknął nerwowo ślinę.
-
Zabiją mnie – jęknął cicho, zbliżając się do wyjścia z mieszkania.
Podszedł
do drzwi niepewnym krokiem i zajrzał ze strachem przez judasz, przez który na
korytarzu widać było samego rudowłosego, który ubrany jak każdy normalny facet,
kłaniał się akurat przechodzącej sąsiadce. Ironia losu – gdyby tylko ta kobieta
wiedziała, kogo ma przed sobą, możliwe, że zaczęłaby okładać go torebką albo
przynajmniej wszczęła by alarm na całą okolicę. Może wtedy udałoby mu się
uciec? Wrzuciłby do podróżnej torby wszystko, co tylko by zdołał i zniknąłby,
wyjechał gdzieś do innego miasta, najlepiej daleko stąd. Może tam już by go nie
szukali? W każdym razie spodziewał się stanowczo innego widoku, zaraz potem
stwierdzając, że zwyczajnie za dużo naoglądał się filmów. Jak niby mieliby
skręcić mu kark tutaj na klatce, gdzie każdy mógł to zobaczyć? Lepiej dla nich,
jak przynajmniej wejdą do środka albo złapią gdzieś za szmaty i wytargają do
samochodu z przyciemnianymi szybami, żeby gdzieś za miastem dać mu kulkę w łeb,
a ciało utopić w jakimś stawie. Znowu pukanie do drzwi, a Nathan znowu
przełknął nerwowo ślinę. Z tego wszystkiego zaschło mu w ustach. Miał stanowczo
zbyt bujną wyobraźnię, z każdą chwilą wymyślając inny sposób, w jaki mogliby
się go pozbyć.
-
Młody, wiem, że tam jesteś. Głośno się denerwujesz – stwierdził mężczyzna po
drugiej stronie drzwi, które po chwili zostały niepewnie uchylone na łańcuszku.
– To naprawdę kiepski środek ostrożności. Sądzisz, że nie poradziłbym sobie z
tymi drzwiami?
- Ja…
Znaczy, niech pan się nie fatyguje. Ja się wyprowadzę. Zaraz po weekendzie –
oznajmił pospiesznie. Mężczyzna spojrzał wymownie na łańcuch, a gdy tylko ten
został odpięty, otworzył sobie drzwi i wszedł do środka, rozglądając się po
mieszkaniu. Urządzone „po studencku”, nie miało zbyt wiele upiększeń, czy
wygód, ale było przytulne i własne. Blondyn patrzył z przestrachem na swojego
sąsiada, jakby ten lada chwila miał wyciągnąć z kieszeni, w których trzymał
dłonie, coś niebezpiecznego i go tym skrzywdzić, on jednak tylko oglądał
pomieszczenia.
- Jak
ty żyjesz w tej klitce? – zapytał, unosząc w zdziwieniu brwi. Doskonale
pamiętał, że kazał mu przyjść dopiero po południu, ale nie mógł się
powstrzymać, żeby najść go wcześniej i jeszcze trochę postraszyć. Obrócił się
wreszcie w jego stronę, przyglądając się niedbałemu ubiorowi i podkrążonym
oczom, które dawały do zrozumienia, że ten chłopak naprawdę musiał się bać po
ich ostatnim spotkaniu. – Zamierzałeś w ogóle do mnie przyjść, jak prosiłem?
Czy chciałeś bunkrować się tu do końca wolnego z nadzieją, że po ciebie nie
przyjdę? – Przerażony nie na żarty Nathan nie odezwał się ani słowem, co w
pewien sposób bawiło rudowłosego. Kucnął więc przed nim, patrząc z dołu na jego
opuszczoną w dół twarz. Ten blondynek podobał mu się w jakiś niewytłumaczalny
sposób i chciał go sobie jakoś przywłaszczyć, żeby jednak nie zrobić mu tym
zbyt dużej krzywdy. W końcu zawsze miał swoje zasady, jak na przykład tę, że
nigdy nie zmuszał nikogo do prostytucji. Brał do siebie tylko osoby, które
pracowały w tym zawodzie z własnej woli. Wreszcie uniósł dłoń i złapał go lekko
za brodę, żeby zmusić chłopaka, by spojrzał mu w oczy. – Słuchaj, Nathan.
Gdybym chciał zrobić ci krzywdę, już bym to zrobił. Nikt cię nie skrzywdzi,
jeśli na to nie pozwolę, rozumiesz? – zapytał, ale młody w odpowiedzi odtrącił,
mimo strachu, jego dłoń, zmarszczył brwi i cofnął się o krok. Nie podobało mu
się to, że ten człowiek tak swobodnie wyciąga w jego kierunku ręce.
-
Rozumiem. Nie jestem dzieckiem – odezwał się wreszcie.
- To
świetnie. Chodźmy więc teraz do mnie – odparł rudowłosy, po czym opuścił to
mieszkanie, idąc do swojego. – Wrócę tu po ciebie, jeśli nie przyjdziesz z
własnej woli – oznajmił, zostawiając otwarte drzwi i zniknął gdzieś w głębi
mieszkania.
Młody
zaklął jedynie pod nosem i szybkim krokiem udał się do kuchni, żeby wyłączyć
gaz pod czajnikiem. Wahał się trochę przed pójściem do sąsiada – był tam dwa
razy i za żadnym nie spotkało go tam nic dobrego. Posprzątał jeszcze szybko
stłuczone szkło, raniąc się przy tym w dłoń. Zdążył wyczerpać limit przekleństw
podczas wyciągania szkła z ręki i zaklejania rany, nim zdecydował się opuścić
swoje lokum. Wcale nie bał się mniej po zapewnieniach mężczyzny. Miał go za
czubka, więc co jeśli zaraz mu się odwidzi i jednak postanowi go zabić? Albo
zamknie go w jednym z tych pokoi i będzie kazał robić rzeczy, o których on nie
chce nawet myśleć? „Uspokój się. Powie ci, czego chce, a potem uciekniesz” –
powtarzał sobie w myśli, ale to nic nie pomagało. Drzwi sąsiedniego mieszkania
były szeroko otwarte i wyglądały, jakby tylko czekały, aż chłopak je minie,
żeby zatrzasnąć się z hukiem za jego plecami. Mimo to wziął głęboki oddech i
wszedł do środka, gdzie po wczorajszej imprezie nie było już ani śladu, nie
zmieniało to jednak faktu, że każdy krok na przód, prosto w paszczę lwa,
kosztował go dużo odwagi. Szczególnie, gdy zatrzymał się wreszcie przy
rudowłosym, który odpalał akurat papierosa. A drzwi frontowe zatrzasnęły się.
- Coś
długo się zastanawiałeś – stwierdził rudowłosy, patrząc na niego przekornie. –
Usiądź. Czego się napijesz? – zapytał, pod czym podszedł do barku, skąd
wyciągnął dwie niskie szklanki.
-
Niczego – odparł krótko blondyn.
-
Dobrze, więc naleję ci whisky. Dobrze robi na cykora – stwierdził, wlewając
ciecz do połowy obu szklanek, po czym włożył jedną z nich w dłoń chłopaka,
wskazując mu kanapę.
Nathan
z natury był złośnikiem i nie lubił, gdy coś mu się narzucało, więc mimo
strachu, coś się w nim buntowało na każdy władczy gest sąsiada. Usiadł jednak
wreszcie, wpatrując się w alkohol, który oblewał ścianki szklanki, gdy ten nią
poruszał. Nie chciał tam zostawać ani chwili dłużej, ale jeśli miał stąd wyjść
na własnych nogach, musiał wysłuchać, co ma mu do powiedzenia sąsiad, a
odrobinka odwagi jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziła. Po chwili podniósł
zdziwiony wzrok na mężczyznę, który włączył cicho muzykę, a potem usiadł
naprzeciw niego.
- O
czym teraz myślisz? – zapytał, patrząc uważnie na blondyna. – Śmiało, odpowiedz
mi.
-
Zastanawiam się, czy chcesz mnie uciszyć w podobny sposób, jak tego wcześniej.
I po co kazałeś mi tu przyjść – odpowiedział, patrząc na niego spod byka.
-
Dobrze. Poruszasz odpowiednie kwestie – stwierdził z zadowoleniem. – Nie zamierzam
cię uciszać, Nath. Mogę tak do ciebie mówić, prawda? – dodał, jak gdyby nigdy
nic. – Ktoś mądry kiedyś powiedział, że przyjaciół należy mieć blisko, ale
wrogów jeszcze bliżej, a ja zamierzam dostosować się do tej zasady. Mam dla
ciebie propozycję nie do odrzucenia. Wchodzisz w to? – zapytał, uśmiechając się
wymownie. Chłopakowi za nic się to nie podobało i nie chciał mieć z tym
człowiekiem do czynienia, ale jeśli faktycznie miało od tego zależeć jego
życie…
- Sam
powiedziałeś, że jest nie do odrzucenia – odparł w końcu.
-
Świetnie. Więc od dzisiaj pracujesz dla mnie. Zastanawiałem się, co może dla
mnie robić takie chuchro, prócz… - urwał znacząco, z uśmiechem lustrując jego
ciało. Blondyna przeszły dreszcze, po raz kolejny przełknął nerwowo ślinę i
odchrząknął.
- Mogę…
dolewkę? – zapytał słabym głosem, wyciągając przed siebie pustą szklankę.
-
Jasne. A więc uznałem, że będziesz moim gołębiem pocztowym albo posłańcem, jak
wolisz – stwierdził rudowłosy, z zadowoleniem dolewając chłopakowi alkoholu. –
Studiujesz, więc jesteś obyty w oficjalnych rozmowach i negocjacjach. Na
początek będziesz jeździł ze mną. Musisz wszystkiego się nauczyć. No i możesz
to potraktować jako drobną praktykę i drugą szansę ode mnie. Musisz tylko
inaczej się ubierać, żeby ludzie traktowali cię poważnie. Z tą słodką blond
czuprynką będą brali cię za pracownika fizycznego, jeśli wiesz, co mam na myśli
– oznajmił, na co Nathan otworzył szerzej oczy.
- Nie
zmienię koloru włosów!
- Nie
krzyczeć. To twoja pierwsza zasada. Musisz być opanowany i załatwiać wszystko
poprzez rozmowę. Innymi słowy: nawet jeśli będziesz niesamowicie wściekły i
będziesz miał ochotę wydłubać komuś oczy, możesz mu grozić, oczywiście, że tak,
ale ma to brzmieć, jakbyś mówił o tym, jak piękna tego dnia jest pogoda. Zresztą
nie martw się – dodał, widząc jego dziwną minę – wszystkiego się nauczysz.
Łatwo
jest oceniać ludzi według pozorów i ich zajęć, sposobu zarabiania. Nathan
szybko nauczył się nie bać, a zaraz potem odróżniać złych ludzi od tych, którzy
po prostu robią niekoniecznie dobre rzeczy. Ewentualnie mówiąc wprost:
nielegalne. Do tych właśnie ludzi należał Javier, o którym prócz tego, młody
nie potrafił powiedzieć złego słowa. Ironia losu sprawiła, że od kiedy okazało
się, że Nathan został ściągnięty na drogę niezgodnych z prawem interesów, w
życiu zaczęło mu się lepiej układać. Będąc na każde wezwanie rudowłosego,
zarabiał spore sumki, załatwiając na mieście jego sprawy. Mógł sobie wreszcie
pozwolić na urządzenie swojego mieszkania, wygłuszenie go i długie, spokojne
godziny nocne. W jego szafie od jakiegoś czasu znajdowało się więcej strojów
oficjalnych i mógł pozwolić sobie na odwiedzanie firmowych sklepów, czy choćby
balowanie ze znajomymi w barach, w których dotąd nigdy nie mógł zbyt wiele
popić. Jedynie coraz częściej unikał rozmów z zaprzyjaźnioną kobietą z domu
dziecka, która była ciekawa jego zmiany i pracy, która pozwala mu bez problemów
studiować i zarabiać takie pieniądze. To były jedyne chwile, kiedy naprawdę
czuł wyrzuty sumienia. Tak żyło mu się wygodniej, ale w rzeczywistości nie
potrafiłby się przyznać do tego, co robi. Właściwie ani nie mógł tego zrobić,
ani się wycofać – umowa była prosta: póki pracuje dla Javiera jest pod jego
ochroną, ale gdyby zechciał odejść, nie ma możliwości otrzymania kredytu
zaufania. A on wcale nie chciał odchodzić – żył przez ścianę z tym wszystkim i
póki nie miał z tym bezpośrednio do czynienia, wcale nie czuł się winny. Poza
tym rudowłosy już na początku wyjaśnił mu, że on jedynie zapewnia lokal i
rozrywkę swoim klientom, i pod żadnym pozorem nie pozwalał nazywać tego
mieszkania burdelem. Sam blondyn nie zaglądał tam podczas imprez dla swojego
własnego bezpieczeństwa. Przynajmniej do czasu.
Javier
obserwował swojego młodego sąsiada. Przydzielał mu „goryli” na zadania, a i
poza nimi wciąż miał kogoś na ogonie, nawet nie zdając sobie sprawy, że
rudowłosy dostaje szczegółowe raporty o każdym jego dniu razem ze zdjęciami.
Miał go cały czas pod nosem, ale coraz częściej odnosił wrażenie, że to dla
niego za mało, że chciałby móc oczekiwać od niego czegoś więcej. Częściej z nim
przebywać i poznać go nieco lepiej. Któregoś dnia wezwał go do siebie zaraz po
zajęciach. Był piątek, a wieczorem miało odbyć się spotkanie jakichś
biznesmenów, w międzyczasie którego Javier miał zapewnić im wiadomą rozrywkę.
-
Jestem. Co jest grane? – zapytał od razu blondyn, zagarniając opadające mu na
oczy kosmyki włosów za ucho. Mężczyzna uśmiechnął się na jego widok. Pracował z
nim już prawie pół roku, ale wciąż był zachwycony wyjątkową urodą chłopaka.
- Dziś
wieczór będzie spora impreza i będziesz mi na niej potrzebny – oznajmił, a
młodemu momentalnie uśmiech zniknął z twarzy. Nie chciał.
- Ale
po co? Mówiłeś, że nie muszę tu być podczas tych… imprez – stwierdził, krzywiąc
się.
- Nie
przejmuj się, nie będziesz miał raczej do czynienia z moimi gośćmi. Po prostu
masz tam być – powiedział, podchodząc do jednej z szafek, do których klucze
zawsze nosił przy sobie. Otworzył ją i wyciągnął z niej coś owiniętego w
materiał. – To dla ciebie. – Młody chciał zapytać, co to takiego, ale w
momencie, gdy poczuł kształt, zastygł w bezruchu, zaraz potem próbując oddać
mężczyźnie ten przedmiot.
- Nie
chcę tego! Nie ma mowy! Oszalałeś?! – wybuchł, niemal rzucając tym o podłogę.
Javier zaśmiał się i rozwinął materiał, wyciągając z niego broń, na której
widok w oczach młodego jak niegdyś pojawiło się przerażenie. Już dawno się nie
bał. – Nie zmusisz mnie do tego, Javier.
-
Uspokój się. Są w niej ślepaki, a ty nawet nie masz jej używać. Maszą ją po
prostu przy sobie mieć. Doskonale wiem, że nie miał byś wystarczająco odwagi,
żeby pociągnąć za spust – stwierdził, przyglądając się trzymanemu w dłoni
przedmiotowi. – Weź – polecił, a chłopak zabrał z niezadowoleniem broń z jego
rąk. Bez względu na to, co miała w sobie, czuł się teraz jak prawdziwy
przestępca. – Przyjdź po dziewiętnastej. Będziesz mi towarzyszył, a teraz
uciekaj już. Zdrzemnij się najlepiej i zjedz coś.
- Wiem
– mruknął chłopak. Nie lubił tych opiekuńczych zapędów rudowłosego i wciąż nie
mógł się do nich przyzwyczaić. Jeszcze przez chwilę przyglądał się trzymanej w
ręce broni, po czym zawinął ją w materiał i schował do torby. – Javier? –
zwrócił się do niego, czekając aż mężczyzna na niego spojrzy, co zresztą zawsze
robił chętnie i uśmiechał się przy tym w sposób, którego młody nie potrafił
nigdy zapomnieć. – Czy ty… Zabiłeś kiedyś kogoś?
- Nie –
odparł, nie przestając się do niego lekko uśmiechać. – Jak widzisz, jestem
bardzo łagodnym przestępcą. Ale gdybym musiał, mam od tego ludzi, Nath i nie
zawahałbym się. Taka praca.
-
Jasne, rozumiem. To do wieczora – rzucił jeszcze, po czym opuścił jego
mieszkanie.
Raczej
nie przyznałby się do tego głośno nawet przed samym sobą, ale ten mężczyzna w
pewien sposób mu imponował. O ile się orientował, była między nimi różnica może
pięciu lat, a mimo to udało mu się zajść tak wysoko w swojej działalności. Miał
układy w całym mieście i daleko poza nim, poza tym wciąż byli chętni do
korzystania z jego usług. Tak naprawdę zjeżdżali się ze wszystkich stron na
wyjazdy służbowe, które kończyły się w pokoju konferencyjnym, a następnie w
wielu stanowczo mniejszych pomieszczeniach, gdzie mogli zabawić się z
dziewczyną lub chłopcem, najczęściej zdradzając przy tym żonę, co jednak nigdy
nie wychodziło poza drzwi mieszkania rudowłosego. Jego mieszkanie właściwie
było kilkoma połączonymi. Oprócz dwóch tutaj, połączone było jeszcze z dwoma z
klatki obok, czego Nathan dowiedział się przypadkiem, gdy szukał swojego
sąsiada. Ogólnie zajmowało wyjątkowo dużą powierzchnię. Javier był młody, a
mimo to przygotowany na wszystko i zawsze to, co organizował dopięte było na
ostatni guzik – przynajmniej z jego strony. Mimo tego wszystkiego, w życiu
prywatnym był zwykłym, raczej pozytywnym człowiekiem, który wprawdzie lubił
sobie wypić kilka szklaneczek whisky lub spalić trochę trawki, ale odkąd
rozpoczęli współpracę, robił on na blondynie jedynie dobre wrażenie. Zresztą
jako wysoki, dobrze zbudowany i stylowo ubierający się mężczyzna, cieszył oko
także każdym spojrzeniem, na które zawsze odpowiadał uśmiechem. Czasami nawet
mu się śnił. Czasami wstydził się swoich własnych marzeń sennych, gdy otwierał
oczy z przeświadczeniem, że to nie kołdra go otula, a ciepłe ramiona
rudowłosego. Wstawał wtedy z łóżka, klnąc pod nosem, żeby wypić prędko mocną
kawę i jak najprędzej zapomnieć o tej myśli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz