środa, 19 marca 2014

Let it fly [11]

Część 11.







            Czas, który przyszło im spędzić we dwóch w tym zamkniętym pomieszczeniu okrutnie się dłużył. A od chwili, w której to Nathan już po raz drugi w życiu został pocałowany przez Willa, obaj czuli się ze sobą jeszcze bardziej niezręcznie. I chociaż siedzieli wciąż obok siebie, w ogóle ze sobą nie rozmawiając, nie mógł przestać o tym myśleć: dlaczego brunet to zrobił, dlaczego to powiedział i w końcu dlaczego on sam mu na to pozwolił? W żadnym wypadku nie podobała mu się wcześniejsza odpowiedź Willa, bo przecież żaden z nich nie był własnością rudowłosego, żeby mógł on decydować o tym, co im wolno, a czego nie. Blondyna zwyczajnie nosiło. Przez to, ale również dlatego, że musieli tam siedzieć, że nie miał pojęcia, co teraz dzieje się z rudowłosym, co stanie się z nimi, a na dodatek jego towarzysz niedoli wydawał się być o wszystko tak cholernie spokojny i od tamtego pocałunku totalnie go ignorował. Chłopak nie wytrzymał i wreszcie ze złości i bezsilności jednocześnie rzucił w niego jedną z niewielkich poduszek.
            - Co robisz? – mruknął Will, gdy przedmiot uderzył go w głowę. – Wiem, że się nudzisz, ale nie zachowuj się jak dziecko – upomniał go, na co młody prychnął jedynie głośno. Patrzył na niego zmrużonymi, rozzłoszczonymi oczyma.
            - Przestań wreszcie udawać, że nic się nie dzieje! – warknął rozdrażniony. – Zachowujesz się, jak…!
            - No, jak? – zapytał, spoglądając na blondyna z ironią.
            - Nie wiem, ale mam już tego powyżej dziurek. Może masz Javiera za jakiegoś bohatera, ale to życie, a nie jakiś durny film! I przestań wreszcie… zgrywać cierpiętnika!
            - Nie rozumiem, do czego zmierzasz.
            - Jesteś… zbyt spokojny i… Oh, wciąż tylko Javier to i Javier tamto! Kim on, do cholery, jest, że ma decydować o naszym życiu?! – niemal wykrzyczał, za co brunet posłał mu karcące spojrzenie, przykładając palec wskazujący do ust. Nie chciał, aby ich słyszano.
            - Jest naszym szefem – odparł chłodno, nie patrząc już nawet w jego kierunku.
            - Nie kłam już. Ile razy będziesz jeszcze powtarzać te głupoty? Nie traktujesz go jak szefa.
            - Bo jest mi bliski, znamy się już kilka lat i mam do niego szacunek – odparł.
            - Brednie. Podkochujesz się w nim po prostu! – stwierdził z wyrzutem. – Kleisz się do niego, wychwalasz i bronisz, i… Dlaczego mam udawać, że nic się nie stało?! POCAŁOWAŁEŚ MNIE, a przecież powinieneś mnie nie cierpieć!
            - Niby dlaczego? – zapytał po chwili Will, nie reagując na złość chłopaka, a jedynie unosząc wyżej lewą brew.
            - No, bo… on mnie… Wiesz. Bardzo lubi. I faworyzuje. A to ty nie widzisz za nim świata, więc…
            - Nathan – chłopak przerwał mu, siadając bliżej niego. Blondyn spojrzał mu nieco niepewnie w twarz, czując się naprawdę idiotycznie. Nie potrafiłby właściwie wyjaśnić, dlaczego aż tak na niego naskoczył, a mówiąc to wszystko, miał jakąś wredną kluchę w gardle. To wszystko stanowczo mu się nie podobało. – Od dłuższej chwili zwyczajnie bredzisz. Javier jest dla mnie bardziej jak… brat…
            - Brat? – wyrwało mu się, przy czym niemal roześmiał się brunetowi w twarz. – Taki, z którym sypiasz, tak…?
            - Głupku. – Will przewrócił z zrezygnowaniem oczyma, prychając znacząco. – To bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. Zresztą! Zastanów się: jestem męską dziwką. Nie powinieneś doszukiwać się w moim życiu normalnych relacji z ludźmi.
            - Nie lubię, gdy tak o sobie mówisz… - odparł, odwracając od niego wzrok.
            - Nie kocham Javiera. Jest dla mnie ważny. Bardzo dużo dla mnie zrobił i wierzę w niego. – Westchnął cicho, a młody poczuł jedynie, jak czyjeś palce przeczesują kosmyki jego włosów. Uwielbiał to, choć nigdy się do tego nie przyznawał, pozwolił więc sobie jedynie lekko przymknąć powieki. – Ale wiem, że on zakochał się w tobie i bez względu na wszystko  nie mógłbym… nie potrafiłbym go skrzywdzić, więc… Musisz mi obiecać, że o niczym mu nie powiesz, dobrze? – poprosił miękko.
            Młody obrócił się zdziwiony w kierunku bruneta, mając wrażenie, że teraz już kompletnie wszystko mu się pomieszało. Jakkolwiek dotąd próbował sobie to wszystko poukładać, ten chłopak w jednej chwili zburzył cały wątpliwy ład w jego głowie. Dłoń Willa przesunęła wzdłuż kosmyka jego włosów i dotknęła jego policzka, sprawiając, że blondyn zadrżał lekko, a na policzka wpłynęły mu blade rumieńce. Chwilę potem wtulił się w szczupłe ramiona bruneta, który objął go  i z jakimś rozczuleniem musnął jego włosy wargami. Nie zamierzał pozwolić go skrzywdzić i to nie tylko ze względu na ich wspólnego szefa.


            Widział strach w jego oczach, gdy odsunął się od niego i podniósł z ziemi swoją broń, ale nie powiedział ani słowa, żeby go uspokoić, tylko wrócił do swojego samochodu i odjechał. Inaczej planował sobie to spotkanie. Właściwie był niemal pewien, że Javier od samego początku wiedział o kłamstwie Ericka i śmiał się z tego za jego plecami. Nie planował dostrzec jego żywego zaskoczenia, troski ani… sam już nie wiedział. Przecież chciał tylko oznajmić mu, że jest na muszce, a on ma jego chłopców i z chęcią się nimi zajmie za to, jak go oszukał, jeśli nie zechce oddać interesu w jego ręce i zniknąć raz na zawsze. Chciał powiedzieć „nienawidzę cię”, ale kiedy patrzył mu w twarz i słuchał tych wszystkich bredni wymyślonych przez jego własnego ojca… zdał sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Z jakiegoś powodu był pewien, że rudowłosy nie kłamie, że nie potrafiłby tak genialnie grać. Miał wrażenie, że gdyby mężczyzna już niegdyś nie nauczył się wyrachowania, rozpłakałby się przed nim. Obaj czuli w swoim zachłannym dotyku tę palącą tęsknotę. Nie wiedział, co myśleć, gdy już wracał do siebie. Wszystko było nie tak. Wszystko okazało się być jeszcze większą farsą niż to sobie wyobrażał.
            Również stojący wciąż w tym samym miejscu Javier miał okropny mętlik w głowie. Myśli o porwanych chłopcach, „zmartwychwstałym” kochanku, człowieku, który go wychował, a okazał się być bezwzględnym oszustem i o niebezpieczeństwie, jakie czyhało za rogiem, robiły mu taki rozgardiasz w umyśle, że miał ochotę upaść tak, jak stał i pozwolić wszystkiemu toczyć się bez niego. Zamiast tego jednak schylił się po swoją broń, z którą wrócił do samochodu i odrzucił ją na siedzenie obok, opierając głowę o kierownicę. Nie miał sił, żeby się skupić, zrobić cokolwiek, zrozumieć. Zdał sobie wtedy sprawę, że właściwie Dann nie powiedział mu nic prócz tego, że Erick oszukiwał ich obu, a on ma dwóch zakładników, dzięki którym może nim dyrygować. Nie powiedział mu, czego chce, tylko pozwolił wspomnieniom i bólowi z przeszłości wedrzeć się do jego serca. Pozostawało mu pytanie, czy chciał w ten sposób zamęczyć go natłokiem obrazów z minionego czasu, czy zwyczajnie odwrócić jego uwagę od czegoś, co może przeoczył. Nie potrafił sobie odpowiedzieć. Nie mógł po prostu uwierzyć, że nawet w takiej chwili stara się wszystko analizować. Nic jednak nie mógł na to poradzić, tak został wychowany. Nie zastanawiając się długo, nieco drżącymi rękoma wyciągnął wreszcie telefon i wybrał numer, z którego wcześniej się z nim kontaktowano. Liczył na to, że Dann odbierze i wtedy uda mu się zamienić z nim jeszcze kilka słów. Chciał coś wiedzieć. Cokolwiek, żeby wciąż nie stać w punkcie wyjścia, w obawie o to, co może wydarzyć się za chwilę.


            Jedyne, co Nathan mógł zrobić, gdy rozległ się głośny dzwonek jego telefonu, to oderwać się od bruneta i spojrzeć na zamknięte drzwi pokoju. Zaraz potem przeniósł wzrok na swojego towarzysza, mając nadzieję, że ten zrozumie, co chodzi mu po głowie, choć on sam nie był tego pewien. Zastanawiał się, kto dzwoni i miał nadzieję, że ci ludzie nie zamierzają wciągać w to większej ilości osób. Nim jednak którykolwiek z nich się odezwał, dzwonek telefonu został gwałtownie przerwany i nie usłyszeli nic więcej. Chwilę wcześniej jeden z mężczyzn, który przebywał w pobliżu pomieszczenia, aby dopilnować, by nic się tam nie wydarzyło, zaniósł dzwoniący aparat mężczyźnie, który przebywał w innym pomieszczeniu, siedząc za biurkiem z jakimiś papierami. Ten bez słowa skinął głową w podziękowaniu i kazał mu wyjść. Sam wcisnął zieloną słuchawkę i przyłożył sobie telefon do ucha.
            - Tak? – rzucił krótko. I choć Javierowi przemknęło przez myśl, że ten głos brzmi jakoś dziwnie, nie był w stanie na tyle się skupić, żeby dojść do wniosku, że się myli, a po drugiej stronie wcale nie ma jego byłego kochanka.
            - Słuchaj, to wszystko na pewno da się wyjaśnić… jakoś załatwić. Nie powiedziałeś mi nawet, co z chłopcami, w ogóle o co tak naprawdę chodzi. Przecież nie może chodzić tylko o nas, ja nie miałem zielonego pojęcia, co szykuje Erick, nigdy nie chciałem zajmować twojego miejsca, nigdy nie kłamałem. Byłeś dla mnie najważniejszy, zgodziłem się zająć jego miejsce tylko dlatego, że to było dla ciebie istotne, myślałem, że robię to dla ciebie. Rozumiesz? Nie zostawiajmy tego tak – mówił nieco drżącym głosem, samemu nie zdając sobie sprawy, w której chwili jego słowa zamieniły się w potok. Wszystko, co dotąd tłoczyło się w jego myślach, gdy stali sobie naprzeciw, teraz wreszcie zostało wypowiedziane, choć nie do właściwego człowieka. – Słyszysz mnie? Dann? – Mężczyzna za biurkiem uśmiechnął się jedynie pod nosem, szczególnie, że chwilę później otworzyły się drzwi i do środka wszedł brązowowłosy z niewyraźną miną. Aparat wylądował na blacie, a po wciśnięciu jednego z przycisków przez starszego z mężczyzn, z głośnika dało się znowu usłyszeć głos rudowłosego. – Dann, odezwij się!
            - Jestem tu – odpowiedział zdezorientowany, patrząc pytająco na swojego towarzysza.
            - Więc… - zawahał się – dogadajmy się. W tej chwili najważniejsze jest, żeby chłopcom nic się nie stało, nie będę chciał niczego więcej – powiedział już odrobinę spokojniej Javier, nie zdając sobie sprawy z tego, że brązowowłosy usłyszał jedynie ostatnią część jego słów. Mężczyzna wbił wzrok w leżący na blacie telefon i poczuł, jak coś przewraca mu się w żołądku. Przyszedł tu, chcąc oznajmić swojemu wspólnikowi, że zamierza zakończyć tę farsę, bo nie zależy mu już na żadnej zemście, ale zrozumiał słowa rudowłosego w nieco innym kontekście niż zostały one wypowiedziane, godząc tym samym w niejasne nadzieje, które dopiero co rodziły się w umyśle mężczyzny i wzbudziły w nim na nowo złość. Zacisnął dłonie w pieści i parsknął wściekle.
            - Świetnie. Skoro niczego ode mnie nie chcesz, to czekaj na dalsze instrukcje. Postaram się być łaskawy i pozwolić im przeżyć – warknął, rozłączając się. Jeszcze przez chwilę wpatrywał się w ten telefon, po czym podniósł wzrok na faceta siedzącego za biurkiem.
            - Wpadłeś w ostatniej chwili. Tylko dlaczego nie powiedziałeś mu, czego chcesz? – zapytał, ale Dann na samą myśl o ich rozmowie, zaskoczonym, radosnym i przestraszonym jednocześnie wzroku mężczyzny, który jeszcze przed kilkunastoma minutami trzymał go w objęciach i całował, miał ochotę coś zniszczyć.
            - Chciałem najpierw obgadać z nim kilka spraw – odpowiedział chłodno. – Niech załamuje się do jutra nad ich losem, a potem powiem mu, co ma zrobić.
            - Czy ta sprawa nie jest dla ciebie zbyt osobista? – odezwał się znów po chwili mężczyzna, mrużąc z rozbawieniem oczy.
            - Jest. Nienawidzę tego człowieka i chcę, żeby żałował, że kiedykolwiek stanął mi na drodze – odpowiedział ze złością brązowowłosy, po czym opuścił pomieszczenie, trzaskając mocno drzwiami. I miał szczerą chęć wyciągnąć teraz broń, a potem odstrzelić kolejno bruneta i blondyna, choćby za to, że odebrali mu nadzieję na powrót do jedynej wartości w jego życiu, która nie kręciła się wokół nielegalnych organizacji lub planów zemsty, dla której mógłby to wszystko porzucić. Tą wartością było dla niego nic innego, jak właśnie miłość do Javiera.


            Wydawało mu się, że w jednej chwili całkiem zdrętwiał i przestał oddychać. Zarówno ton głosu brązowowłosego, jak i słowa, które wypowiedział, nie były tym, czego się spodziewał. W każdym drobnym szczególe zaprzeczały wszystkiemu, co widział i czuł, gdy Dann stał wtedy przy nim, dotykał i całował go. Bał się choćby pomyśleć, co może zrobić jego chłopcom, a co najbardziej go przerażało – nie to wydawało się być dla niego największym problemem, ale myśl, że mężczyzna mu nie uwierzył i wciąż ma go za zdrajcę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie musiał wierzyć mu na słowo, bo przecież rudowłosy mógłby wymyślić tę historyjkę na poczekaniu, gdy dowiedział się, kto porwał tych dwóch. Gdy pierwszy szok minął, zaczął zastanawiać się, co zrobić. Rozumiał, że nie dojdzie do porozumienia między nim a byłym kochankiem, póki on uważa, że brał udział w spisku przeciwko niemu, a co za tym szło, nie miał żadnej możliwości powstrzymać go od konsekwencji, jakie mogą przez to ponieść chłopcy. Musiał więc przede wszystkim znaleźć sposób, żeby udowodnić mu, że jest niewinny.
            Podenerwowany pojechał w miejsce, w którym miał spotkać się z człowiekiem mającym podać mu adres, gdzie zatrzymał się samochód. Ten nie pojawiał się jednak jeszcze przez dobre dwie godziny, co sprawiało, że Javier z nerwów wypijał już trzecią kawę. Ulżyło mu, gdy wreszcie zauważył go, wchodzącego niepewnie do kawiarni, w której się umówili. Mężczyzna jednak zachowywał się bardzo niepewnie i co chwilę oglądał za siebie, co nie zapowiadało nic dobrego. W momencie, kiedy usiadł naprzeciwko niego, już nie wytrzymał.
            - I co? Ma pan ten adres? – zapytał niecierpliwie, ale mężczyzna jedynie zwiesił głowę. – Co się stało? – odezwał się po chwili znowu, nie mogąc znieść tego milczenia. Wiedział już, że nic z tego.
            - Już miałem jechać za nim, ale… zaraz potem jakiś inny samochód zajechał mi drogę – wydukał wreszcie rozedrganym głosem. – I potem wysiadł z niego jakiś facet i przystawił mi lufę do głowy i… i powiedział, że jeśli kiedykolwiek zobaczy mnie w pobliżu tego, którego miałem śledzić… Proszę mi wybaczyć, nie mogłem nic zrobić – wyrzucił z siebie wreszcie. – Nie wiem, z kim pan zadarł, ale to nie byle płotka. To jakaś gruba ryba, która chce zrobić porządek w tym mieście. Na przyszłość wolałbym… żeby pan już nie szukał u mnie usług – stwierdził wreszcie, wykładając na stół pieniądze, które Javier mu wcześniej dał. Rudowłosy jednak prychnął tylko głośno ze złością i podniósł się od stolika.
            - Zapłać za kawę, reszta dla ciebie – oznajmił chłodno, ruszając do wyjścia z lokalu.
            Wciąż nie miał ani adresu, ani pomysłu, jak wyratować chłopców i oczyścić się z zarzutów brązowowłosego o zdradę. Wsiadł w swój samochód i pojechał do swojego mieszkania, będąc pewnym, że i tak jest obserwowany. Ten mężczyzna mógł mieć rację i to wszystko nabierałoby wtedy sensu. Tu nie musiało chodzić o niego i Danna, mógł być ktoś jeszcze, komu zależałoby na pozbyciu się jego działalności. W pewien sposób wyjaśniałoby to zachowanie jego byłego i sprawiało więcej kłopotów. Nie zmieniało jedynie faktu, że gdyby Dann przeszedł jednak na jego stronę, mógłby stać się przydatnym sprzymierzeńcem w starciu z ukrytym wrogiem. Trudno było mu uwierzyć, że dał on się wrobić w cudze machlojki, ale zbyt dobrze pamiętał o jego pochopnym podejmowaniu decyzji pod wpływem emocji, a nie miał wątpliwości, że jeśli poruszono kwestię ich wspólnej przeszłości, dla brązowowłosego właśnie to było głównym wątkiem, dla którego mógł zdecydować się na to starcie. Javier potrzebował jednak więcej informacji, ale przedtem czasu i odpowiednich ludzi, którzy by je dla niego zdobyli.


            Jak na złość wydawało się, że czasu nie ma zbyt wiele, a przynajmniej nie ma go dla chłopców. Mężczyzna już po wyjściu z gabinetu swojego wspólnika miał chęć wejść do pokoju, w którym byli zamknięci i zwyczajnie zrobić im krzywdę. Nie potrafił pogodzić się z tym, że po tych wszystkich latach, kiedy wreszcie poznał prawdę, to właśnie oni dwaj stali na jego drodze do wszystkiego, czego mógłby pragnąć. Wychodził od siebie i kierował do nich kilka razy, nim wreszcie zatrzymał się przed drzwiami z zaciśniętymi mocno ze złości pięściami. Wrzało w nim, ale nie był pewien, czy wie tak naprawdę, co chce zrobić.
            - Szefie? W porządku? – odezwał się do niego strażnik, ale on prychnął jedynie, spoglądając na niego z pogardą.
            - Nie twój interes. Zajmij się tym, za co ci płacą – warknął, przekręcając kluczyk w drzwiach, które po chwili stały już przed nim otworem.
            Obaj siedzieli na łóżku i co wcale go nie dziwiło, wtuleni w siebie patrzyli na niego dużymi, przerażonymi oczyma. Satysfakcjonował go ich strach, nic więc dziwnego, że na jego twarzy wymalował się nieprzyjemny dla oka uśmiech, na którego widok blondyn zadrżał znacząco, momentalnie przymykając oczy. Z drzwi, w których stał, doskonale było widać, jak chłopak szepcze coś do bruneta, a tan uspokajająco gładzi go po plecach. A brązowowłosy wcale nie zamierzał pozwolić im wzajemnie się pocieszać, czy dawać choćby odrobinę poczucia stabilności, jaką dawała im swoja wzajemna obecność. Zastanawiał się jeszcze jedynie, którego z nich ze sobą zabrać. Bruneta, który wydawał się być silniejszy psychicznie, aby móc go złamać, a tego drugiego zostawić samemu sobie, żeby bez jego pomocy zapędził się w ciemny kąt przerażenia. Czy może właśnie blondyna, którym łatwiej byłoby manipulować, a przy okazji osłabiłby bruneta bezradnością i poczuciem, że nie był w stanie pomóc swojemu koledze. Dann nie miał wątpliwości, kto za kogo był odpowiedzialny, uśmiechnął się więc jedynie pod nosem. Czy ten chłopaczek nie próbował przypadkiem wmówić mu wcześniej, że nic nie znaczy dla Javiera, który podobno chciał się go pozbyć?
            - Blondyn idzie ze mną – oznajmił wreszcie. W tej samej chwili chłopak spiął się strasznie, a Will przycisnął go mocniej do siebie. Nie chciał na to pozwolić, przecież obiecał sobie, że nie da go skrzywdzić i nie wyobrażał sobie, żeby ktokolwiek wziął go w swoje łapska. W tamtej chwili jednak dokładnie tak, jak oczekiwał tego brązowowłosy, czuł się beznadziejne bezsilny. Niemal czuł przerażenie Nathana, który zachowywał się, jakby bardzo starał się zniknąć. – No, już. Mam ci pomóc?
            - Czego chcesz? – zapytał ostro brunet, na co mężczyzna uśmiechnął się złośliwie.
            - Zabawić się.
            Z gardła blondyna wydobył się cichy pisk. Gdzieś w momencie, gdy dotarło do niego, że ten człowiekiem przyszedł tu po niego i bynajmniej nie zamierza zabrać go na spacer, zdawało się, że przestał myśleć logicznie. Bał się choćby pomyśleć o tym, co niosą za sobą jego słowa i gotów był w każdej chwili się rozpłakać. Drżał na samą myśl o jakiejkolwiek bliskości z Javierem, czy Willem, a co dopiero, gdy wprost usłyszał, że bez względu na to, czy mu się to podoba, jakiś obcy facet zamierza wykorzystać jego, jego ciało dla własnej przyjemności. Złapał się od razu kurczowo bruneta, mając nadzieję, że może w ten sposób uda mu się uniknąć rozdzielenia z nim i krzywdy, jakiej się spodziewał. Niewiele brakowało mu już do wylania łez, gdy mężczyzna roześmiał się, widząc jego zachowanie.
            - Daj mu spokój – odezwał się po chwili znowu brunet.
            - Obrońca? – zapytał złośliwie. – Na ciebie kiedyś też przyjdzie kolej – stwierdził, podchodząc do nich i chwytając silnie ramię blondyna. Will jednak zareagował momentalnie, równie silnie odpychając jego dłoń. Przez moment bał się jego reakcji, nie będąc pewnym, czy któryś z nich nie zostanie za to uderzony, ale nic takiego nie nastąpiło.
            - Zostaw go, ja pójdę – stwierdził, przesuwając młodego za siebie, a sam stanął prosto przed brązowowłosym, który na ten widok parsknął jedynie głośno.
            - Co za frajda według ciebie zabawiać się z dziwką? Na co dzień robiłeś takie rzeczy. Nie to, co on – dodał, zaglądając mu przez ramię. – Czyj ty jesteś, hm? – zapytał, patrząc wymownie na blondyna. – Javiera? Czy może tego tutaj, co?
            - Nie jestem ni… - zaczął mimo strachu, zbuntowanym tonem, ale Will nie dał mu dokończyć.
            - Javiera. Jeśli mu coś zrobisz, to…
            - Powinien się cieszyć, że jeszcze żadnego z was nie odstrzeliłem. To koniec dyktowania warunków przez Javiera. Każdy z was musi to pojąć, im prędzej tym lepiej – stwierdził, odpychając dość niedelikatnie bruneta, po czym znowu złapał mocno Nathana i przyciągnął go do siebie.
            - Will! – pisnął przerażony blondyn, bliski już rozpaczy, ale jego towarzysz mógł teraz tylko stać i patrzeć, jak brązowowłosy chwyta go w pasie, uniemożliwiając wyrywanie się. To była chwila, w której naprawdę zrozumiał, że jako karta przetargowa wcale nie są na uprzywilejowanej pozycji, że wcale nie chodzi o firmę, ale tylko i wyłącznie o jej właściciela. Nie mógł już nic zrobić. Walczył z sobą przez kilka chwil, żeby nie spuścić wzroku na podłogę, czym dałby do zrozumienia blondynowi, że nie ma dla nich nadziei. Nie mógł tak postąpić, jakkolwiek ciężko było znieść jego błagające spojrzenie. Wymusił na sobie lekki uśmiech, ignorując całkiem obecność mężczyzny.
            - Nie bój się, będzie dobrze. Musisz… po prostu się uspokoić i rozluźnić, jakby… - Głos mu się załamał, więc odchrząknął, zagryzając nieco za mocno dolną wargę. – Jeśli nie będziesz się szarpał, na pewno będzie mniej bolało… - niemal wyszeptał, odwracając jednak wzrok od oniemiałej w tej chwili twarzy chłopaka. Nie mógł. Zwyczajnie nie mógł na to patrzeć.
            - Och, jakie to słodkie! – roześmiał się facet. – Tylko, że ja nie zamierzam być miły ani delikatny – dodał zaraz potem, siłą wyprowadzając blondyna z pomieszczenia.
            Will opadł jedynie na podłogę w miejscu, w którym stał. Gdzieś wewnątrz niego coś się załamało, a do oczu cisnęły mu się łzy. Miał zapewnić mu jako taki spokój tutaj, dopilnować, żeby nic się nie wydarzyło, tymczasem nie mógł zrobić kompletnie nic i boleśnie zdawał sobie sprawę, że jeśli nie będą współpracować, jeszcze bardziej tego wszystkiego pożałują. Gdy już ukrył twarz w dłoniach, błagał szeptem, którego i tak nikt nie mógł usłyszeć, żeby Javier pojawił się jak najprędzej, żeby jak najprędzej ich stąd wyciągnął, a potem faktycznie po pomieszczeniu rozniósł się cichy szloch, bo po raz pierwszy dopuścił do siebie myśl, że najprawdopodobniej rudowłosy w żaden sposób nie może wpłynąć na sytuację, żeby im pomóc. Tym razem to brunet całkowicie zdrętwiał, gdy po pomieszczeniach rozniósł się wrzask młodego. Nie minęła jednak chwila, jak zerwał się na proste nogi i podbiegł do drzwi, uderzając w nie mocno pięściami.
            - Zostawcie go! – wrzasnął. – Do cholery, co on zawinił?! – Nim zdążył znowu coś powiedzieć, drzwi otworzyły się gwałtownie, odpychając go z  taką siłą, że upadł na podłogę.
            - Szef nie życzy sobie hałasów.
            - Nathan nigdy nie był z mężczyzną, nawet nie wiecie, jaką krzywdę mu robicie! – wykrzyczał znowu w kierunku otwartych drzwi.

            Niewiele jednak dał radę jeszcze wykrzyczeć, gdy związano mu ręce, a usta zaklejono jakąś szeroką taśmą. Mężczyzna, który go krępował, posadził go na łóżku i przywiązał również do niego, nie dając mu szansy na dalsze awanturowanie się. Will mógł jedynie leżeć tam związany i pozwolić otwarcie spłynąć łzom, gdy po raz kolejny usłyszał krzyk blondyna. Nie mógł zrobić totalnie nic. Nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz