środa, 19 marca 2014

Le it fly [12]

Część 12.







            Potrzebował trochę czasu, żeby zmusić się do logicznego myślenia i to wcale nie było proste. Musiał ułożyć plan dotyczący udowodnienia Dannowi, że jest niewinny i odzyskania swoich chłopców, ale ciężko było mu się opanować. Gdy tylko w przemyśleniach coś szło nie po jego myśli, wpadał w panikę. Był przecież jedyną osobą, która mogła cokolwiek zrobić, a czuł się okrutnie bezradny. Mimowolnie wybuchał złością na myśl, że brązowowłosy może kogoś przez niego skrzywdzić. Co jakiś czas zdawał sobie sprawę, że ręce mu się trzęsą i za nic nie mógł się skupić, co nie zapowiadało niczego dobrego, a już na pewno nie prędkiego opanowania sytuacji. Brakowało mu jakiegoś namacalnego elementu, którym utwierdziłby swojego byłego kochanka w przekonaniu, że mówił mu tego dnia prawdę. Uznał wreszcie, że jedynym wyjściem będzie dostać się do rzeczy, jakie zachowały się po Ericku i ich wspólnej przeszłości. Jeszcze nie wiedział co, ale był pewien, że uda mu się tam coś znaleźć.
            Było jednak późno, a przed budynkiem, w którym się znajdował, stał czarny samochód, z którego raz po raz wyglądało dwóch postawnych facetów. Nie miał wątpliwości, że śledzą każdy jego ruch i obawiał się choćby myśleć głośno. Potrzebował więc jeszcze sposobu, aby wyrwać się spod ich kontroli. Domyślał się, że osoba trzecia, która prawdopodobnie stała między nim a Dannem, nie byłaby zadowolona, gdyby doszli do porozumienia. Problem polegał na tym, że w głowie miał straszliwą pustkę.

            Był pewien, że prędzej znajdzie jakiś sposób, żeby się zabić, niż pogodzi się z tym, co zostało mu bez skrupułów oznajmione. Nie chciał, żeby ten człowiek go dotykał, bawił się kosztem jego bólu, nic więc dziwnego, że ponad wszystko próbował się wyrwać i wrzeszczał, błagając na zmianę, by nic mu nie robił. W rezultacie pisnął cienko, gdy mężczyzna wepchnął go do jednego z dalszych pokoi, który był stanowczo mniejszy od poprzedniego. Kiedy brązowowłosy zamknął za sobą drzwi, próbował się jeszcze cofnąć, lecz i tak nie mógł zrobić więcej, jak trzy kroki w tył.
            - Przestań skamleć! – warknął na niego mężczyzna. – Chciałeś mnie oszukać, gówniarzu, co? – rzucił, zbliżając się do niego niebezpiecznie. Oczy chłopaka rozszerzyły się kilkukrotnie z przerażenia. – Masz ostatnią szansę, żeby powiedzieć mi prawdę. Kim jest dla ciebie Javier?
            - Szefem – wydusił z siebie słabym głosem, jednak brązowowłosy prychnął jedynie głośno.
            - Oczywiście. Najpewniej płaci ci za usługi seksualne i pewnie dlatego boisz się, że choćby cię tknę! Jesteś tak samo przydatny, jak piąte koło u wozu, więc przestać łgać! – uniósł głos, wykręcając pochwyconą wcześniej rękę chłopaka, który wrzasnął z bólu, czując, że łzy stają mu w oczach.
            - Mówię prawdę! – jęknął żałośnie, próbując jakoś ulżyć niewygodnej pozycji do jakiej zmusił go ból. – Ja wcale nie chciałem. Javier zmusił mnie, żebym dla niego pracował! Groził mi!
            - Niby dlaczego miałby to robić?
            - Ja… nie wiedziałem wtedy, bo on… Miałem załatwiać sprawy na mieście, nie miałem pojęcia, że mu się podobam… ale to chyba tak – dukał nieskładnie.
            Dann zmrużył gniewnie oczy. Ani trochę nie podobało mu się to, co usłyszał. Puścił jednak wreszcie rękę skamlącego wciąż chłopaka, który od razu się wyprostował z cichym sykiem, szukając wzrokiem możliwości ucieczki, jednak zamiast tego odsunął się nieco wzdłuż ściany od brązowowłosego. Nie czuł się pewnie i wolał znajdować się tak daleko od niego, jak to tylko było możliwe. Mógłby przysiąc, że coś złego błyszczało mu w oku, gdy tylko wspominało się o Javierze. Miał wrażenie, że traci grunt pod nogami.
            - Co to w ogóle znaczy? – odezwał się wreszcie znowu mężczyzna, na co blondyn odwrócił szybko nerwowy wzrok, nie chcąc nic więcej mu mówić. – Odpowiadaj, gdy zadaję pytania! – powiedział uniesionym głosem, zbliżając się do niego.
            - Javier… on… - zaczął cicho, bojąc się powiedzieć, jak wygląda sytuacja. Sam zdawał sobie sprawę z tego, co rudowłosy musi do niego czuć, ale rozmawianie o tym z kimś, kto nie jest Willem i na dodatek im zagraża, ani trochę mu odpowiadało. – Will twierdzi, że… że Javier mnie kocha i to dlatego – wyrzucił z siebie, czując zaciskające się na jego bluzce palce.
            Wcale nie przesadził, zamykając w obawie oczy, bo choć do Danna w pewien sposób docierało, że Javier musi podkochiwać się w którymś z tych chłopaków, nie potrafił przyjąć tego do wiadomości. Pod wpływem wściekłości pchnął mocno chłopaka na ścianę, wbijając wściekle palce w jego ramiona. Sam nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego, co robi, póki młody nie wrzasnął z bólu. Puścił go wtedy, ale od razu uderzył go otwartą dłonią w twarz. Nie mógł uwierzyć, że Javier mógłby kochać kogoś takiego. Kogoś takiego… zamiast niego?
            Miał blondyna za swoje przeciwieństwo, nie zauważając, ile tak naprawdę mają ze sobą wspólnego. Nathan zwykle działał pod wpływem impulsu, był wybuchowy i często nawet strach nie powstrzymywał go przed okazywaniem swojej złości i niezadowolenia. To, że wychował się w domu dziecka nie przeszkadzało mu być pewnym siebie, często wyniosłym i nie lubiącym się dzielić. Można powiedzieć, że był egoistą – na pierwszym miejscu zawsze myślał o sobie, ale jeśli na kimś mu zależało, potrafił posunąć się do najgłupszych, najniebezpieczniejszych rzeczy, żeby to udowodnić.
            - Czego ty chcesz?! – odezwał się młody głosem pełnym oburzenia. – Powinieneś zostawić nas wszystkich w spokoju!
            - Zamknij się.
            - Wypuść nas! Możecie przecież jakoś dogadać się z Javierem!
            - Powiedziałem, zamilcz! – krzyknął, chwytając go tym razem za włosy. Blondyn pisnął jedynie głośno, próbując się uwolnić. Była jeszcze jedna rzecz, prócz niesamowitej urody, która strasznie go w nim denerwowała. Jakkolwiek młody trząsł się przed nim ze strachu, wciąż miał czelność mu się stawiać. – Czasami aż żal mi Javiera, że tak drogo zapłaci za coś… takiego jak ty. To naprawdę żałosne.
            - Ale… chodzi tylko o firmę, prawda…? – wydukał niepewnie, próbując dojrzeć twarz mężczyzny, przy czym usilnie starał się zignorować obelgę pod swoim adresem. – Jemu nic się nie stanie, prawda? – zapytał, jednak odpowiedzią mężczyzny był śmiech.
            - Zastanawiam się, ile on w ogóle dla ciebie znaczy, co? A może powinienem zapytać, który więcej? – podsunął po chwili. – Którego byś wybrał, gdybym powiedział, że możesz ocalić życie tylko jednego z nich?
            Nathan znowu otworzył szerzej oczy z przerażenia, nagle przestając się szarpać. Nie dowierzał w to, co słyszy. On chciał ich pozabijać? Za co? I jakim cudem to on ma odpowiadać za czyjekolwiek życie? Wydawało mu się dotąd, że to o Javiera chodzi w tym wszystkim, ale w tej chwili dosłownie zamarł, zdając sobie sprawę, że ten facet rzeczywiście może zmusić go do podjęcia takiej decyzji, której on nie będzie w stanie podjąć. Jak mógłby decydować o czyjejś śmierci…? Czując, że jego włosy zostały wypuszczone, spojrzał wreszcie na niego zbolałym wzrokiem, nie będąc jednak w stanie wydusić z siebie ani słowa. Poczuł się jeszcze gorzej, gdy pomyślał, że właściwie bez konkretnego powodu ten człowiek chce skrzywdzić… jego bliskich. Coś go zabolało, gdy zdał sobie z tego sprawę, że Javier i Will byli mu najbliższymi osobami w życiu na chwilę obecną i to bez względu na to, w jaki sposób doszło do ich poznania. Nikt nie miał prawa robić im czegoś takiego…
            - Porozmawiamy o tym później, a teraz… Rozbieraj się – zażądał mężczyzna, popychając chłopaka w stronę łóżka. – No, już! – dodał, patrząc na niego z pogardą, po czym wyciągnął zza paska broń na znak, że nie żartuje.

            Z braku innych pomysłów kolejne godziny miały mu na obserwowaniu ludzi z samochodu, którzy zresztą byli tam, by pilnować jego. Było koło północy, gdy wreszcie coś się ruszyło. Podjechał drugi, identyczny samochód, a zaraz potem wszyscy mężczyźni z obu aut wysiedli, wdając się w dyskusję. Javier nie miał pojęcia, czy w mieszkaniu nie ma aby jakiejś kamery, ale doszedł do wniosku, że to może być jedyna szansa, by zarobić kilka chwil na ucieczkę. Zaraz potem był już na korytarzu, mając przy sobie jedynie portfel, telefon, który i tak miał już w kieszeni oraz broń za paskiem. Przez otwartą piwnicę dostał się do klatki obok, która miała wyjście od drugiej strony bloku, gdzie tuż przy ulicy był parking. Nie miał czasu się zastanawiać ani kombinować, bo przecież w każdej chwili mogli zorientować się, że zwiał, a nie było wykluczone, że i tak będą spodziewać się, dokąd się udał. W końcu on i Dann byli szkoleni przez Ericka, a jeśli kogoś się obserwowało, należało zabezpieczyć wszelkie możliwości. W pobliżu jednak nie było żadnej taksówki, a rudowłosy natychmiastowo potrzebował transportu. Gdy zauważył więc, że tuż obok parkuje właśnie samochód, nie zastanawiając się długo, podszedł do niego, a kiedy tylko jego właściciel otworzył pojazd, wyciągnął go stamtąd, obezwładniając go i odbierając kluczyki. Zdążył jedynie rzucić „odstawię go”, nim zatrzasnęły się za nim drzwiczki, a auto wyjechało z piskiem opon na ulicę.
            Zatrzymał się na wszelki wypadek dłuższy kawałek od miejsca docelowego, a żeby nie rzucać się za bardzo w oczy, włożył na głowę leżącą na tylnim siedzeniu dżokejkę, ukrywając pod nią włosy, po czym szybkim krokiem ruszył do odpowiedniego budynku. Kilkanaście metrów przed nim stanął jednak jak wryty, zauważając z daleka, że ktoś właśnie zgasił światło w pomieszczeniu, do którego się kierował. Z bezpiecznej odległości patrzył, jak zaraz potem dwóch mężczyzn – starszy i młody, napakowany, wynoszą dwa spore pudła. Mogło to oznaczać dokładnie tyle, że ten ktoś przewidział jego ruch, a on spóźnił się dosłownie o kilkanaście minut. Nie zamierzał jednak rezygnować, a już na pewno nie wracać do tamtego mieszkania, gdzie był pod ich stanął kontrolą. Szczególnie, że ci ludzie prawie na sto procent byli tymi, którzy stali mu na drodze do porozumienia z Dannem, a to było równoznaczne z tym, że w tej chwili mogli go do niego doprowadzić. A jeśli znajdzie jego, będą tam też jego chłopcy. Przynajmniej taką miał nadzieję, gdy wsiadał do pobliskiej taksówki, każąc kierowcy jechać ostrożnie za autem, do którego wsiedli tamci dwaj.

            Leżąc związany w pokoju, Will wciąż dławił się swoimi wyrzutami sumienia. Nie mógł pogodzić się z tym, co się działo, jednocześnie pragnąć jak najprędzej znaleźć się przy blondynie i nie chcąc patrzeć na niego w stanie, w jakim zapewne będzie. Był wściekły i załamany. Gdy tylko do pokoju przyszedł jeden z osiłków i rozwiązał go, rozważał nawet próbę ucieczki, choćby jej rezultatem miało być niemal natychmiastowe złapanie. Liczył na to, że uda mu się choć przez chwilę zapanować nad sytuacją. Mężczyzna jednak był przy nim ostrożny i wyprowadzając go bez słowa wytłumaczenia z pomieszczenia, trzymał go mocno za ramię, nie spuszczając z niego oczu, co polecił mu szef. Minęli kilka drzwi, nim zakręcili w lewo, gdzie tuż za rogiem jedne były otwarte, a tuż przed nimi stał sam Dann. Jego włosy były roztrzepane, a koszula wymięta, co sprawiło, że brunetowi coś zaczęło przewracać się w żołądku. Miał ochotę rzucić się na niego wściekle i może nawet by tego spróbował, gdyby nie został niespodziewanie przyparty twarzą do ściany. Jęknął jedynie cicho, gdy uderzył w nią nosem, obracając od razu twarz w stronę mężczyzny, który patrzył na niego z wyższością.
            - Gdzie Nathan? – wydusił z siebie chłopak, nim tamten zdążył coś powiedzieć.
            - Spokojnie, jeśli bardzo ci zależy na nie wyjściu z wprawy w seksie, moi ludzi mogą ci pomóc – odparł ironicznie. – Póki co jednak musisz się umyć, brudny na nic mi się nie przydasz. Dam ci piętnaście… no, dwadzieścia minut. Niech będzie – rzucił wreszcie, kiwając na swojego człowieka, który od razu wepchnął go do łazienki, przy której otwartych drzwiach dotąd stali. Te jednak zostały zatrzaśnięte za jego plecami.
            Wściekły kopnął w nie, a potem uderzył otwartą dłonią, ale nie było odzewu, nie licząc idiotycznego śmiechu faceta, który go tam przyprowadził. Miał daleko w poważaniu jego groźby wobec siebie. Wiele już w życiu przeszedł i jeszcze więcej miał partnerów w łóżku, z którymi wcale nie miał ochoty uprawiać seksu, a jednak robił to. Powtarzał więc sobie, że nie zrobi mu to większej różnicy. Nie mógł jednak być tam teraz i zwyczajnie brać sobie prysznic w jednej z czterech znajdujących się tam kabin, podczas gdy młody pewnie rozpaczał gdzieś po tym, co się stało. Wtedy jednak przez wpół przeźroczyste drzwiczki jednego z pryszniców dostrzegł sporą, jasną plamę, a już po chwili znajdował się w środku, klęcząc w brodziku przy skulonym Nathanie, który szlochał i okropnie się trząsł. Był całkiem nagi.
            - O, matko… Nath? – Młody dopiero, gdy dosłyszał głos bruneta, spojrzał na niego swoimi zapuchniętymi oczyma, próbując ukryć z zażenowaniem swoją nagość. Zamiast jednak się uspokoić, zaczął nieco mocniej szlochać, Will więc przyciągnął go do siebie stanowczo, przytulając go mocno z przymkniętymi lekko oczyma. W pierwszej chwili, gdy go zobaczył, rzuciły mu się w oczy mocno czerwone ślady na nadgarstkach i ramionach, które świadczyły o tym, jak niedelikatne potraktował to drobne ciałko brązowowłosy. On sam nie mogąc znieść tej myśli, przesuwał powoli dłońmi po jego skórze w obawie, że natrafi na kolejne siniaki lub rany. Blondyn jednak drżał tylko pod wpływem jego dotyku, nie będąc w stanie myśleć, dlaczego tak naprawdę mu na to pozwala. Był kompletnie rozbity. – Już dobrze, jestem przy tobie… - szepnął ciepło brunet.
            - Nie słyszę, żebyście się myli! Mam kazać wam pomóc? – dotarło do nich po chwili z zewnątrz, na co młody poderwał się nerwowo, przez chwilę całkiem zapominając o tym, że nic na sobie nie ma. Will jednak zaklął jedynie głośno. Zabiłby tego faceta, gdyby tylko mógł.
            Nathan spodziewał się, że brunet teraz wstanie i zostawi go w tej kabinie, wystarczyłoby zresztą, żeby puścili wodę, ale on wstał i zaczął się rozbierać, wyrzucając swoje ciuchy za siebie na kafelki. Chwilę potem stali naprzeciw siebie całkiem nadzy. Will ustawił wodę, która zaraz potem zaczęła obmywać ich ciała. Był przekonany, że młody potrzebuje mieć teraz kogoś blisko, kogoś kto nie  uważałby, że po tym, co się stało, stracił na wartości. Chciał dać mu swoją obecność, swoje ciepło i troskę, nie zważając więc na jego zalewające się szkarłatem policzki, objął go ciasno, sprawiając, że ich ciała przylegały do siebie i niespiesznie zaczął pocierać jego plecy. Blondyn jednak stał tam całkowicie bez ruchu, nie mając pojęcia, jak zareagować na to, co się właśnie działo, a sprawiało, że było mu okropnie gorąco. Dotyk bruneta doprowadzał do tego, że zagryzał wargi, żeby się opanować. Will nie mógł wiedzieć, że strach o chłopaka jedynie podsunął mu przekraczający realia obraz tego, co się stało. Nie mógł wiedzieć, że tak naprawdę Dann kazał rozebrać się Nathnaowi, żeby go upokorzyć i zrobić z niego pośmiewisko przed swoimi ludźmi, który popychali go, a kilku odważyło się klepnąć go w pośladek, ale prócz tego nikt nic mu nie zrobił. Nie zmieniało to jednak fatalnego samopoczucia chłopaka, który stał wtedy wtulony w bruneta, będąc całkiem zdezorientowanym. Jakkolwiek nawet Willowi, który tłumaczył to sobie poczuciem odpowiedzialności, było stanowczo zbyt gorąco niż powinno w tej sytuacji, chciał on po prostu dać mu w ten sposób namiastkę poczucia bezpieczeństwa, o czym miał, niestety, niewielkie pojęcie. Na dodatek mokre włosy i skóra blondyna miał tak przyciągający zapach, że nie był w stanie powstrzymać się przed przesunięciem czubkiem nosa po jego policzku, szyi, uchu i włosach, którą to ścieżkę młody doskonale odczuwał, pozwalając, by Will zaraz potem musnął wargami jego szyję. Mimowolnie westchnął cicho, czując jak ciało bruneta się od niego oddala, zaglądając mu ze smutnym uśmiechem w twarz.
            - Zabiłbym go za to, co ci zrobił… ale teraz najważniejsze jest twoje bezpieczeństwo – powiedział cicho, na co blondyn otrząsnął się nieco.
            - Oh, nie mów tak! – oburzył się. – Przecież ty też tu jesteś! I Javier…
            - Ale mnie nie może skrzywdzić tak, jak zrobił to tobie… W porządku? – zapytał ostrożnie, podnosząc ku sobie jego twarz. – Nathan… czy… boli cię?
            - N-nie – zająknął się, na powrót zaczynając odczuwać zażenowanie. – Nic mi nie zrobił… Znaczy… nie w TYM sensie – dodał po chwili.
            Brunet był zaskoczony i chociaż była to stanowczo dobra wiadomość, nie rozumiał tego do końca. Wreszcie nie odpowiedział już młodemu, tylko przytulił go znowu mocno z niejaką ulgą. Domyślał się, że musiał być przecież inny powód, dla którego i tak rozpaczał, gdy go tu zastał, ale nie zamierzał kazać mu teraz o tym mówić. Zresztą docierało do niego teraz dokładnie, że brązowowłosy sobie z nimi pogrywa i na dobrą sprawę nie mogą mieć pewności, ile z tego, co mówi czy sugeruje jest prawdą, a ile jego gierką, do której wciągnął ich bez pytania. Tak samo, jak zdawał sobie sprawę, że choć tym razem nie zrobił nic żadnemu z nich, nie oznaczało to, że następnym razem skończy się to równie dobrze. To było ostrzeżenie.
            - Boję się, Will. On groził, że was pozabija…
            - Nie zrobi tego – odparł krótko brunet. Choć tak naprawdę miał ochotę dodać: „za dobrze się bawi”.

            Przejechali przez całe miasto, nim wreszcie mógł jako taki określić, dokąd jadą. Kierowcą taksówki był młody mężczyzna, mniej więcej w jego wieku, który najwyraźniej doskonale rozumiał, w czym bierze udział i prowadził na tyle umiejętnie, że śledzeni nie zdawali sobie sprawy ze swojego ogona. Gdy jednak dojechali w pobliże miejsca wcześniejszego spotkania z Dannem, rudowłosy niespodziewanie kazał zakręcić taksówkarzowi w kierunku przeciwnym do tego, w którym pojechali tamci. Mimo, że nie odrywał oczu od śledzonego samochodu, doskonale pamiętał o aucie, które wcześniej zaskoczyło jego człowieka i dochodząc do wniosku, że to musiało być gdzieś tutaj, rozejrzał się badawczo. I faktycznie stało tam, a on nie mógł sobie pozwolić, żeby teraz go złapali i dowiedzieli się, że zna ich lokalizację. A znał. Jeszcze, gdy zmieniali kierunek, widział, jak pojazd znika za kolejnym zakrętem, a tam droga prowadziła już tylko do jednego miejsca. Dziwił się jedynie brązowowłosemu, że spotkali się tak blisko tego miejsca. Czyżby spodziewał się innego przebiegu ich spotkania?
            - Dlaczego zawróciliśmy? Nie zauważyliby nas – stwierdził taksówkarz, gdy Javier kazał mu się zatrzymać jakiś kawałek drogi dalej.
            - Dowiedziałem się już tego, czego chciałem – odparł krótko, wyciągając z portfela sumę większą od tej, którą miał zapłacić. – Wracaj do miasta, ale okrężną drogą – polecił mu, wysiadając z samochodu.
            - Przecież to środek niczego, jak pan zamierza wrócić? – zapytał kierowca, również otwierając swoje drzwi.
            - Mam więcej zapłacić?
            - Nie, nie! – odparł tamten, wychodząc od razu z pojazdu. – Po prostu pomyślałem, że po wszystkim przydałby się panu transport.
            - Po jakim wszystkim? – rzucił wreszcie już nieco podenerwowany. Nie miał czasu na tę dyskusję, musiał jednak upewnić się, że ten taksówkarz nie narobi mu problemów.
            - Może pan nie udawać. Śledziliśmy samochód jakiejś szychy, a pan wysiada na pustkowiu z bronią za paskiem. Szykuje się jakaś akcja, a pan chyba nie ma wsparcia. Mógłbym pomóc – stwierdził, wyciągając ze skrytki w aucie broń, którą również schował za pasek.
            Rudowłosy patrzył na niego z szeroko otwartymi oczyma jeszcze przez kilka sekund, kompletnie nie ogarniając sytuacji. Wsiadł do pierwszej lepszej taksówki, a jej kierowca nie dość, że całkiem nieźle radził sobie ze szpiegowaniem, to jeszcze proponuje mu pomoc w odbiciu chłopców, choć nic nie wie o całej sprawie ani o nim. Z jednej strony obawiał się jakiegoś podstępu, ale z drugiej przydałoby mu się jakiekolwiek wsparcie. Tylko czy miał prawo narażać kolejną osobę? Nie był pewien.
            - Legalna ta twoja pukawka? – zapytał nieco sceptycznie, ale mężczyzna zaśmiał się jedynie.
            - Nie – odparł jakby nigdy nic. – Ale trzeba potrafić się zabezpieczyć. To jak?
            - To niebezpieczne. Bardzo.
            - Lubię takie zabawy.
            - Jesteś najemnikiem? – zapytał, marszcząc brwi, przy czym usilnie starał się nie powiedzieć mu kilku słów za nazwanie sprawy „zabawą”.
            - Powiedzmy, że szukam swojego miejsca na ziemi.
            - Ostatnie dwa pytania. Na ile potrafisz wykorzystać to, że masz broń? I na ile wyceniasz swoją pomoc?
            Taksówkarz zaśmiał się znowu krótko, po czym wsunął dłonie do kieszeni spodni. Javier nie zamierzał bawić się w grzeczności w takiej chwili. Musiał jak najprędzej zacząć działać.
            - Pokazałbym, ale nie chcemy robić hałasu. Raczej się nie zawiedziesz. Co do reszty, myślę, że dogadamy się później. Jak mówiłem, szukam  miejsca dla siebie. Na stałe.
            - Więc porozmawiamy o tym, gdy już obaj przeżyjemy – odparł rudowłosy. – Nazywam się Javier…
            - To ty? – przerwał mu ze zdziwieniem mężczyzna. – Słyszałem o tobie…
            - Tak… Porwano dwie ważne dla mnie osoby. Nie do końca… nie jestem przekonany czego chcą, ale chodzi o dawne porachunki.
            - Chcemy ich odbić, rozumiem? – zapytał w odpowiedzi.
            - Oprócz tego unieszkodliwić kogoś, kto postarał się, żeby ten drugi chciał się mścić.
            - Co?
            - Jak się nazywasz?
            - Greg.
            - Więc, Greg. Wyjaśnię ci po drodze. Musimy gdzieś zostawić twój samochód, a resztę drogi przejdziemy pieszo. To niedaleko.
            Taksówkarz zgodnie z poleceniem rudowłosego odstawił auto w jakieś nie rzucające się w oczy miejsce i obaj ruszyli w kierunku posiadłości, w której spodziewał się zastać chłopców, Danna i jeszcze masę innych osób, które będą próbowały pewnie stanąć mu na drodze. Chyba zdawał sobie sprawę, że to czyste szaleństwo iść tam, prosto do paszczy lwa, ale to było jedyne, co mógł zrobić. Musiał zaryzykować, jakiekolwiek miały być tego konsekwencje. Tak naprawdę miał po prostu cichą nadzieję, że brązowowłosy zmięknie, gdy się tam pojawi.

            Chłopcom ciężko byłoby określić, ile minęło czasu, ale na pewno więcej niż te dwadzieścia minut, jednak żaden z nich nie zamierzał tego komentować, gdy drzwi łazienki ponownie się otworzyły. Obaj byli już osuszeni, Will miał na sobie bokserki i koszulkę, natomiast Nathana udało mu się namówić jedynie na założenie jego spodni, bo nie mieli innych ubrań. Widząc, że jeden z facetów czeka, aż wyjdą, brunet zarzucił jeszcze na ramiona młodego suchy ręcznik i pociągnął go na korytarz. Zza rogu wychodził akurat brązowowłosy, który przeciągnął się nieco, po czym zmierzył ich obu z rozbawionym uśmiechem.
            - Trochę się zapomniałem. Jak kąpiel?
            - Potrzebujemy ubrań – warknął ostro Will.
            - Co jest? Pupilek już ci się poskarżył? – zapytał przesadnie stroskanym tonem. – Jego łaszki są w pokoju, nie będę wam robił prezentów. Zresztą jutro i tak się was pozbędę. Ale nie martwcie się, dopilnuję, żebyście mogli pożegnać się z Javierem. Zaproszę go na to przedstawienie. Posadzę go w loży dla VIP’ów, będzie kilka nieprzyzwoitych scenek, powinno mu się podobać – stwierdził. – A teraz spać, robaczki – rzucił ironicznie.
            Zaraz potem dwóch mężczyzn odprowadziło ich do odpowiedniego pomieszczenia, podczas, gdy on patrzył na ich przerażone twarze i potykające się postacie do chwili, aż zniknęli za jednymi z drzwi, po czym ruszył do gabinetu swojego wspólnika, który wzywał go do siebie chwilę wcześniej. Zamknął za sobą drzwi i spojrzał dziwnie na stojące na podłodze, zaklejone kartony. Nie miał ochoty na zgadywanki, rebusy, ani żadne inne gierki, którymi tamten mężczyzna uwielbiał wszystkich raczyć. Miał cholernie dość tego dnia i już chyba szczerze wolałbym załatwić całą tę sprawę bez spotkania z Javierem, które tak namieszało mu w głowie.
            - O co chodzi? – zapytał, rozsiadając się w wolnym fotelu.
            - Javier zniknął z mieszkania – odparł krótko facet, na co Dann uniósł jedynie wyżej jedną brew.
            - A gdzie teraz jest?
            - Rzecz w tym, że nie wiemy.
            - Jak to nie wiemy?! – oburzył się. – Dwie zmiany ludzi miały go pilnować, a on tak po prostu zniknął?! Czy ja wszystko muszę robić sam? Jakich kretynów ty zatrudniasz?!
            - Wydawało mi się, że znasz go na tyle dobrze, żeby zabezpieczyć się i poinformować tych kretynów o wszystkich numerach, jakie może wywinąć. Ewentualnie dać mu do zrozumienia, że nie powinien niczego próbować.
            Dann prychnął i zaśmiał się.
            - Znam go na pamięć i wiedziałem, że i tak będzie próbował działać. Dlatego chciałem to jak najprędzej załatwić… - wymruczał. – Co to za pudła?
            - Rzeczy osobiste twojego ojca. Tak, jak chciałeś. Mówiłem, że dotrę do wszystkiego.
            Brązowowłosy znieruchomiał na chwilę. Javier zniknął, czyli mógł być wszędzie i zapewne szukał go teraz. Mógł mu trochę pokrzyżować plany, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma ludzi, więc nic nie wskóra. W tej chwili myślał już raczej o zawartości kartonów. Dotarło do niego jedynie „zostawię cię z tym samego”, a po chwili jego wspólnik opuścił swoje biuro. Dannowi chodziło głównie o zemstę, nie o firmę, bo mógł spokojnie rozkręcić własny interes. Tym bardziej więc nie pojmował, dlaczego ten mężczyzna tak bardzo chce ją przejąć, jednak pomagał mu, więc nie wnikał w to. Właśnie zabierał się za zrywanie taśmy z pudeł i przeszukiwanie ich zawartości. Faktycznie, było tam wiele szpargałów ojca, nawet ramki ze zdjęciami i duży album, ale nie zamierzał go otwierać. Obawiał się, że wspomnienia go pokonają. Szukał listów. Tych, które słał do Javiera. Nie był tylko pewien, czy chce je tam odnaleźć. Zakładał, że jeśli by ich tam nie było, znaczyłoby to, że tak naprawdę rudowłosy kłamał, a jeśli były i to zamknięte, faktycznie mógł nigdy o żadnym z nich nie wiedzieć. Nie brał pod uwagę tego, że przecież ojciec mógł je niszczyć i wyrzucać, ale chyba głównie dlatego, że wtedy nie miałby za co się na nim mścić. W innym wypadku nawet przed samym sobą trudno byłoby mu się wytłumaczyć, że robi takie rzeczy tylko dlatego, że przez cały ten czas rudowłosy pokochał kogoś innego.

            Przekopał oba kartony i chociaż widział wiele przedmiotów, które tak boleśnie przypominały mu dawne czasu, a w oczach niejednokrotnie stawały mu łzy, po listach nie było śladu. Mógł więc nazwać go winnym, mścić się i krzywdzić jego bliskich, mimo że to wcale nie przynosiło ulgi. Nie mógł jednak wiedzieć, że listy te znajdowały się w tym samym pomieszczeniu, w szufladzie biurka, pod kluczem. Wyrok zapadł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz