środa, 19 marca 2014

Let it fly [8]

Część 8.







            Zamierzał przez resztę dnia ukrywać się w jednym z pokoi domku, ale ten i tak był o wiele za mały, żeby mógł to zrobić. Nawet nie było możliwości zamknięcia się w jednym z pomieszczeń. Może to dlatego, gdy tylko Javier wrócił z nad jeziora, on uśmiechnął się jakoś niewyraźnie i umknął na zewnątrz. Na niewielkiej polance kawałek dalej znajdował się plac zabaw, na którym bawiło się troje dzieci. Nathan zgrabnie wyminął je i zajął miejsce na jakiejś starej huśtawce, która niemiłosiernie skrzypiała przy każdym nawet najmniejszym poruszeniu. Miał wrażenie, że od samego jego oddechu będzie skrzeczeć, jak głupia. Zresztą w głowie i tak miał kompletny bajzel i nie potrafił zebrać myśli. Doskonale wiedział, że rudowłosy nie zrobił tak naprawdę nic złego, ot przytulił go lekko... półnagiego w wodzie. Naprawdę wystarczało mu samo zażenowanie tym, jak bardzo podobało mu się ciało tego mężczyzny, ale jego dotyk, gdy przylegali do siebie, to było już stanowczo zbyt wiele. Wciąż jeszcze drżał na samą myśl.
            Nie zjedli razem obiadu. Blondyn wykręcił się, że nie jest na razie głodny, siadając jak najdalej od niego, po czym włączył sobie telewizor. Miał nadzieję, że jego szef nie zauważy, jak uważnie przygląda się kątem oka każdemu jego ruchowi. Chodził po domu w samych spodniach i Nathan miał wrażenie, że robi to naumyślnie, prowokuje go i chce od niego czegoś więcej, mimo że sam rudowłosy doskonale zdawał sobie sprawę z powodu jego zachowania i nie zamierzał się narzucać. Nałożył sobie przygotowany wcześniej posiłek i usiadł na tym samym fotelu, co zwykle, zabierając się w milczeniu za jedzenie. Bardzo się starał, ale uśmiech sam wkradał mu się na usta, gdy tylko widział, jak chłopak zerka w jego kierunku. Spłoszył go trochę, fakt, ale nie dało się przeoczyć, że przełamywał się. To był zawsze jakiś postęp.

            - Nath, możesz mi na noc posmarować bark? - Chłopak aż podskoczył, gdy usłyszał jego głos tuż obok siebie. Nie wiedział, w którym momencie przysnął, znudzony oglądaniem jakiegoś programu.
            - J-jasne, już - wydukał, podnosząc się nieco nerwowo ze swojego miejsca. Po chwili miał już wszystko, co było mu potrzebne i nieco niepewnie zbliżył się do swojego szefa, ostrożnie zabierając się za odwijanie bandażu.
            - Nie ugryzę cię - rzucił z rozbawieniem rudowłosy, na co Nathan prychnął głośno.
            - Przecież wiem - stwierdził. Nie tego najbardziej się obawiał. Póki co chciał jednak skupić się na robieniu opatrunku, przy czym skrzywił się znacznie, stwierdzając, że warstwy od spodu wciąż są nieprzyjemnie wilgotne, żeby nie powiedzieć mokre. - Tylko, że ten bandaż do niczego się teraz nie nadaje. Trzeba go wyprać i porządnie wysuszyć.
            - Skoro tak, poradzę sobie bez niego.
            - Nie, nie, nie! - obruszył się młody. - Musisz mieć to czymś usztywnione.
            - Mam według ciebie podrzeć swoje koszule, żeby zrobić z nich bandaż? Wytrzymam, to tylko jedna noc.
            - W sumie, nie głupi pomysł... - mruknął blondyn, wcierając delikatnie w bark mężczyzny maść. Próbował sobie tłumaczyć, że zabiera się do tego jak pies do jeża, żeby nie sprawić mu bólu, ale było to raczej dalekie od prawdy. Bał się, że znowu zrobiłoby mu się zbyt gorąco. - Odchrząknął cicho. To gdzie masz te koszule?
            Javier naprawdę sądził, że on sobie po prostu żartuje, ale zaraz potem musiał ratować swoją ulubioną koszulę przed podarciem na strzępy. Chłopak wybrał ją z początku dla głupiej przekory, ale potem był całkiem bezlitosny dla dwóch sztuk zwykłych białych koszul, na co mężczyzna patrzył raczej z pobłażaniem. Gdyby zapytał go, dlaczego się tak uśmiecha, znowu musiałby skłamać, bo zwyczajnie cieszył się, że Nathan tak się o niego troszczy. A miał tego dnia dziwne przeświadczenie, że wcale nie chodzi o pracę pod przymusem ani układ szef - pracownik. Nawet jeśli sam blondyn powtarzał sobie, że robi to tylko dlatego, iż wyjdzie mu na dobre, jeśli mężczyzna będzie zdrowy, bo ktoś przecież musi go w razie czego obronić, był to stanowczo inny rodzaj troski, o której wcale nie chciał wiedzieć.
            - Gotowe. Nie wygląda zbyt wyjściowo, ale przynajmniej będziesz mógł spokojnie spać - oznajmił zadowolony z siebie chłopak.
            - Dziękuję, Nath.
            - Oh... tak, tak, nie ma sprawy.

            Im dłużej tam zostawali, tym bardziej miał tego dość. Spędzania czasu na zmianę przed telewizorem lub nad jeziorem i ewentualnie jeszcze w kuchni przy przygotowywaniu posiłków. Nie wolno mu było też z nikim nawiązywać kontaktu, chociaż blondynowi wydawało się, że Javier doskonale zdaje sobie sprawę z jego rozmów z Willem. Był pewien, że całkowicie by zwariował, gdyby raz dziennie nie mógł otworzyć ust do kogoś prócz rudowłosego. Z nim zresztą też niewiele rozmawiał. Przez ostatnie dwa dni ograniczyli się już nawet do przywitania rano, życzenia sobie smacznego przy obiedzie i dobrej nocy przed snem.
            Nathan właśnie wpadł wściekły do domku, zatrzaskując za sobą drzwi przed samym nosem mężczyzny, który szedł kilka kroków za nim. Pojechali po zakupy do najbliższego sklepu, nie licząc tego w pobliżu jeziora o kolosalnych cenach. I może nie byłoby tak źle, gdyby Javier nie przyłapał go za rozmowie z ekspedientką akurat w momencie, gdy młody przedstawiał jej się z imienia. Rudowłosego coś ścisnęło w dołku na widok jawnie flirtującego z tą dziewczyną blondyna, nawet jeśli potem opieprzył go za to, że w ogóle z kimś rozmawiał i ujawnił swoje imię - przecież wciąż mogli ich szukać. Mężczyzna wprawdzie sam po chwili zdał sobie sprawę, że za bardzo się uniósł i niepotrzebnie się na niego wściekał, ale było już o kilka minut za późno, bo rozwścieczony Nathan wpadł do samochodu, grożąc, że jeśli zaraz nie zawiezie go do domu, ruszy tam pieszo. I wprawdzie nie do końca chodziło mu o domek nad jeziorem, ale w rezultacie wpadł tam jak burza, od razu zamykając się w łazience, jako że było to jedyne pomieszczenie, w którym w ogóle mógł to zrobić. Już od jakiegoś czasu zaczynał uważać, że to wszystko, co się wydarzyło, było mocno wyolbrzymione, nierealne. Płatni zabójcy, ucieczka, pościgi, to było scenariusz z jakiegoś głupiego filmu, a nie życie. Był tego niemal pewien.
            Usiadł na brzegu brodzika prysznicowego, czując, jak z nerwów pchają mu się do oczu łzy. Jak mógł dać się wciągnąć w coś takiego? Czuł, że coraz bardziej nie cierpi tego miejsca i człowieka, z którego powodu, dla którego zachcianki znalazł się tutaj odcięty od całego świata i od swojego życia. Chciał od niego uciec, po prostu uciec.
            - Nath...? - dotarło do niego zza drzwi, ale nie odezwał się ani słowem. - Nath, przepraszam.
            - Zostaw. Mnie. W spokoju! - wycedził wściekle, zaciskając mocno dłonie w pięści. Oh, tak. W tej chwili był gotów rzucić się na niego całym swoim wątłym ciałkiem i zrobić mu jakąś krzywdę. Chciałby udowodnić mu, że wcale nie jest taki słaby, nawet jeśli faktycznie nie miał najmniejszych szans z nim wygrać. Jedno zadrapanie, jeden siniak, którego byłby sprawcą w zupełności by go usatysfakcjonował.
            - Za bardzo się zdenerwowałem, ale po prostu chcę zapewnić nam bezpieczeństwo.
            - Jasne...
            - Nathan, mówię poważnie. Gdyby potem ktoś zapytał o nas tę dziewczynę...
            - Ale nikogo to nie interesuje! - przerwał mu krzykiem. - Nikogo! I dobrze o tym wiesz! Zrobiłeś to specjalnie! Odegrałeś jakiś pieprzony teatrzyk w hotelu, a potem wywiozłeś mnie tutaj, żeby... żebym... oh, już ty doskonale wiesz, po co! Dobrze wiesz, że w mieście nic się nie dzieje, nikt nawet się nie kręci wokół interesu. Dobrze, cholera, wiesz!
            Przez długą chwilę po drugiej stronie drzwi brzmiała cisza, podczas gdy Nathan raz po raz pociągał nosem, starając się uspokoić. Wytykał sobie swoje żenujące zachowanie, dziecinne łzy i naiwność. Czuł się okropnie bezsilny i skazany na decyzje Javiera, który w jego mniemaniu nie miał nawet na tyle odwagi, żeby się do tego wszystkiego przyznać. W końcu jednak dało się słyszeć ciche kroki, oddalające się w głąb domu, a potem wracające pod drzwi łazienki. Zamek przeskoczył, klamka ustąpiła i po chwili miał go już przed sobą. Bez słowa wszedł do środka, wyprostowany i dumny, nie mając jednak na twarzy swojego zwyczajowego uśmieszku. Blondynowi wydawało się, że za chwilę rozegra się tu scenka mająca dać mu do zrozumienia, że chociaż ma rację, nic to nie zmieni, bo mężczyzna wcale nie zamierza go stąd wypuścić. Przetarł dłońmi twarz, ścierając ślady po kilku łzach, które jeszcze przed chwilą toczyły mu się po policzkach. Ciężko byłoby opisać dreszcze, które poczuł, gdy rudowłosy spojrzał mu prosto w oczy.
            - Naprawdę uważasz, że mógłbym się okaleczyć tylko po to, żeby ściągnąć cię do tej dziury i wykorzystać? - zapytał tak lodowatym tonem, że chłopak na moment zdrętwiał.
            - Ja...
            - Gdybym tego właśnie chciał, zrobiłbym to już dawno przy jednej z pierwszych twoich wizyt w moim mieszkaniu. I jeśli ci to w jakiś sposób ulży, tak, wiem o twoich rozmowach telefonicznych z Willem, więc kazałem mu zapewniać cię, że w mieście nic się nie dzieje.
            - A... dzieje się? - zapytał, czując niemal jak serce staje mu w miejscu.
            - Nie chcesz tego wiedzieć - warknął, obracając się na pięcie, by opuścić łazienkę. Rzucił klucz na umywalkę, jednak nim minął drzwi, chłopak poderwał się i złapał go drżącą ręką za ramię.
            - A Will... nic mu nie jest prawda? - Rudowłosy spojrzał na niego tylko przez chwilę pustym wzrokiem, po czym odciągnął od siebie rękę blondyna i odszedł do salonu. - Javier! Co z Willem?!
            - Sam go zapytaj.

            Jego samopoczucie pogorszyło się jeszcze bardziej po tym, co powiedział mu szef i na dobrą sprawę nie miał odwagi ani zadzwonić do Willa, ani porozmawiać raz jeszcze z szefem. Nie odzywał się do niego, ignorował go od tamtej chwili, posyłając mu ewentualnie od czasu do czasu jakieś pogardliwe spojrzenie. Po uspokojeniu się sam nie rozumiał, jak bardzo musiał zagubić się w swoich myślach i obawach, żeby dojść do takich wniosków. Jakkolwiek wszystko to wydawało mu się nierealne i kompletnie nie mogące mieć jakiegokolwiek związku z jego życiem, było prawdziwe, o czym dość brutalnie przypominało mu wspomnienie huku, który obudził go tamtej nocy, obraz zakrwawionego Javiera, który wciąż miał w głowie i krwiak na jego barku. Ta sytuacja zbyt mocno go przytłaczała i najwyraźniej bardzo chciał uwierzyć, że to tylko głupi żart rudowłosego.
            Kolejną godzinę spędził na leżeniu w łóżku i gapieniu się na telefon. Obawa o bruneta wydawała mu się o tyle niemądra, że przecież rozmawiał z nim ostatniego wieczoru i wcale nie sprawiał wrażenia, jakby coś miało mu być. A mimo to bał się o niego i na dobrą sprawę, czułby się pewniej, gdyby chłopak był tu razem z nimi. W końcu wstał niepewnie i rozglądając się po domku, odnalazł rudowłosego w kuchni nad kubkiem z kawą. Patrzył w okno, a w jego dłoni żarzył się papieros. Chłopak westchnął cicho. Wiedział, że mężczyźnie należą się przeprosiny, ale to wcale nie było dla niego takie łatwe. Czuł się tu uwięziony, obaj byli w pewien sposób uwięzieni.
            - Javier? - odezwał się niepewnie i bardzo cicho, jakby bał się, że go wystraszy. Rudowłosy nie zareagował, a mimo to Nathan postanowił kontynuować. - Willowi nic nie jest, prawda? W końcu... nie pozwoliłbyś na to, no i... rozmawiałem z nim przecież wczoraj wieczorem - stwierdził odrobinę tylko pewniej. - Nie uważasz, że... może byłby bezpieczniejszy tutaj z nami?
            - Nie byłby - odezwał się wreszcie, wciąż jednak lekceważącym tonem. - Ktoś mógłby przechwycić adres albo go śledzić. Teraz jest już bezpieczny.
            - A my? Ile jeszcze będziemy tu tkwić? - zapytał, jednak odpowiedź się nie pojawiła. - Javier, nie chcę spędzić tutaj reszty życia.
            - Postaram się... postaram się wywieźć cię gdzieś, ale nie będziesz mógł wrócić do domu. Lepiej, żebyś zamieszkał w innym mieście. Muszę się tylko zastanowić, w którym - oznajmił, przy czym odchrząknął cicho. Blondynowi jednak nie do końca spodobały się jego słowa. Chciał wywieść stąd jego, ale nie siebie. Oznaczałoby to, że rudowłosy miałby zostać tu sam na niewiadomo jak długo. A on zostałby odcięty zarówno od niego, jak i od Willa na dobre, a tego przecież wcale nie chciał.
            - Pytałem raczej, kiedy to się skończy, żebyśmy obaj mogli wrócić - wydukał po chwili, przyglądając się uważnie profilowi mężczyzny.
            Javier dopiero wtedy obrócił się powoli w jego stronę, zastanawiając się nad słowami młodego. Fakt, że nie było tu zbyt komfortowo, ale nie spodziewał się, że chłopak aż tak nie znosi tego miejsca. Rudowłosy był tylko człowiekiem, nie trzeba więc się dziwić, że zabolały go oskarżenia, które wcześniej usłyszał pod swoim adresem. Nie miał pojęcia w jaki sposób blondyn to wszystko sobie wydedukował, ale była to największa głupota, jaką od niego usłyszał. Tym bardziej był zaskoczony, że chłopak najwyraźniej ostatnimi swoimi słowami chciał dać mu do zrozumienia, że nie chce odchodzić stąd bez niego. A przynajmniej tak to sobie tłumaczył. To czy powinien, było już całkiem inną kwestią.
            - Tego nie wiem, Nath. Nie jestem w stanie ci teraz odpowiedzieć.

            Kiedy blondyn budził się każdego ranka, w domku było nieprzyjemnie chłodno, więc zwykle zakrywał się wtedy kołdrą po sam czubek głowy. Tym razem jednak nie otwierając jeszcze oczu, uśmiechnął się jedynie lekko, wtulając twarz w... Cóż, sądził, że to poduszka. W końcu na niej spał, więc miała prawo być ciepła. Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niego, że nie całkiem przypomina ona materiał w dotyku, żeby nie wspomnieć już o kształcie. Poderwał się jak poparzony, chcąc odskoczyć na drugi koniec łóżka, które jednak nie było tak duże, jakby się tego spodziewał. Jedynie szybka reakcja Javiera, który chwycił go gdzieś w pasie i przytrzymał, uratowała go przed wylądowaniem na podłodze. Zawsze, gdy budził się wcześniej, obserwował go przez jakiś czas, ale tego ranka nie mógł się powstrzymać i wsunął się ostrożnie pod jego kołdrę, kładąc się na tyle blisko, by móc opuszkami palców gładzić delikatnie jego ramię. Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu, gdy chłopak się w niego wtulił, a teraz... Teraz wcale nie miał ochoty go puszczać.
            Nathan jednak nie był do tego aż tak pozytywnie nastawiony. On sam nie zdawał sobie sprawy, w którym momencie w jego łóżku pojawił się rudowłosy i przez chwilę bardzo usilnie próbował sobie przypomnieć, co działo się poprzedniego wieczoru. Pamiętał jednak dokładnie, jak kładł się sam i sam zasypiał.
            - Co robisz? - zapytał, patrząc na niego nieco zmieszanym wzrokiem. Mężczyzna bynajmniej nie miał na sobie koszulki, dzięki czemu chłopak mógł bez problemu przyglądać się jego torsowi, od czego starał się powstrzymać, ale… niekoniecznie mu to wychodziło.
            - Leżę - odparł z rozbawieniem błąkającym się gdzieś na w jego oczach. Nathan zagryzł nerwowo wargę. Tak, przez tę jedną chwilę rudowłosy znowu zaczął przypominać tego samego nieskończenie pewnego siebie mężczyznę, którego poznał paradującego nago po swoim mieszkaniu. - Chyba ci to nie przeszkadza?
            - A-ale to moje łóżko.
            - Nie przejmuj się, nie stanie się nic złego - stwierdził, uśmiechając się lekko Javier, przy czym powoli zaczął przysuwać do siebie młodego. Chłopak przez moment chciał mu to uniemożliwić, jednak oparł jedynie dłonie na jego torsie i niemal od razu zdezerterował. Ich ciała dzieliły drobne centymetry, ale to wystarczyło, żeby zrobiło mu się gorąco. - Rozluźnij się...
            - Ale Javier, ja...
            - Nath - mężczyzna nie dał mu nic powiedzieć. - Po prostu zamknij oczy. Wiesz, że cię nie skrzywdzę - dodał spokojnie.
            Blondyn wahał się jeszcze przez chwilę. Will wpajał mu to od dłuższego czasu, powtarzając, że czarnowłosy nie byłby zdolny go skrzywdzić, czy wykorzystać i chociaż wydawało mu się, że w to uwierzył, teraz równie bardzo bał się o tym przekonać. Przez długą chwilę faktycznie wpatrywał się w oczy rudowłosego, nie mając odwagi na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Dopiero, gdy mężczyzna całkiem przyciągnął go do siebie, jego powieki bezwolnie odpadły, jakby patrzenie na niego z takiego bliska jeszcze bardziej go przerażało. Czując, jak dłoń Javiera sunie powoli po jego plecach, doprowadzając go samym tym do dreszczy, zwyczajnie poddał się chwili.
            Mężczyzna był wniebowzięty. Wprawdzie brał pod uwagę odmowę chłopaka, ale widząc, jak ten mięknie pod wpływem jego dotyku, nic więcej nie było mu trzeba. Miał blisko przylegające do niego drobne ciało Nathana, który w jednej chwili stał się mu całkowicie uległy i zdany na każdy jego kolejny krok. A on wcale nie chciał od niego wiele. Ledwie musnął jego wargi własnymi, żeby go nie wystraszyć, a coś zaczęło przewracać mu się w żołądku. Te wargi. Delikatne płatki kwiatu, drżące lekko na wietrze. Pod wpływem jego dotyku, gorącego oddechu. Uśmiechnął się jeszcze na jego ustach, gdy poczuł, jak dłoń blondyna niepewnie dotyka jego boku, żeby zaraz potem pocałować go znacznie odważniej. Młody zadrżał nieco, gdy po jego wargach przemknął język Javiera. Było mu tak strasznie gorąco z ekscytacji, gdy mężczyzna nieśpiesznie pogłębiał pocałunek, uniemożliwiając mu myślenie o czymkolwiek innym. Chyba nawet nie był do końca świadomy tego, jak kurczowo wtulał się w swojego szefa, nie chcąc, żeby ten się od niego odsuwał, gdy jego usta przemykały z warg młodego na policzek i szyję, co wywołało u niego stanowczo szybsze bicie serca i ciche westchnienia raz po raz wydobywające się z jego ust...
            Ale wtedy rozdzwonił się telefon. A od kiedy tu przyjechali nikt nie dzwonił, bo Will dobrze wiedział, że wolno mu zrobić to tylko w ostateczności. Nic więc dziwnego, że obaj zaraz zerwali się z łóżka w jego kierunku. Jeden przestraszony i rozczarowany, a drugi przerażony i zażenowany, starając się powstrzymać cichy jęk niezadowolenia. Przecież mu się poddał i akurat teraz coś musiało im przeszkodzić.
            - Will? Co jest...?
            - Oni tu byli, Javier... - wydusił z siebie brunet gdzieś po drugiej stronie połączenia. Mężczyzna zacisnął nerwowo dłoń na aparacie, zerkając w stronę blondyna, który siedząc tuż obok słuchał wszystkiego uważnie. - Był u mnie i... i kiedy... kazał mi i... - dukał, kompletnie nie przypominając siebie. - Powiedział wtedy, że jeśli nie wrócisz, to on wszystko zniszczy i wróci po mnie - wydukał, a zaraz potem wyrwał mu się cichy szloch. - Że będzie dopadał każdego po kolei. Javier, to było okropne, boję się...
            - Przyjadę do miasta - oznajmił od razu stanowczo. - Zamknij się u siebie, powiedz, że pokryję straty, tylko nie wychodź. Jutro będę.
            - A jeśli coś ci zrobią?
            - Poradzę sobie. Zamknij się i nikogo nie wpuszczaj.
            Gdy skończyli rozmawiać, na twarzy Nathana malowały się głównie złość i jakiś nieogarniony strach. Rudowłosy chciał go do siebie zagarnąć, żeby go uspokoić, ale chłopak odsunął się od niego. Nie mógł sobie wybaczyć, że podczas kiedy oni się tu obściskiwali, tam ktoś mógł skrzywdzić Willa. Javier skrzywił się jedynie, widząc jego minę. On musiał tam jechać, żeby zapewnić bezpieczeństwo swoim ludziom, ale nie mógł ryzykować życia blondyna. Jeszcze lepiej wiedział, że chłopakowi nie spodoba się informacja o tym, że musi tu zostać sam.
            - Nath, posłuchaj...
            - Skrzywdzili go. A mówiłeś, że jest bezpieczny. - Blondyn nie dał mu nic powiedzieć.
            - Przecież słyszałeś, że nic mu nie zrobili. Tylko mu grozili.
            - Upokorzyli go! - niemal wrzasnął. - Myślałeś, że nie zrozumiałem?!
            - Nathan, uspokój się. To nie nasza wina. Naprawdę nie mogliśmy zbyt wiele poradzić - stwierdził rudowłosy, na co chłopak prychnął głośno i zerwał się z łóżka.
            - Masz rację! To nie jest nasza wina, bo to tylko i wyłącznie twoja wina! - oznajmił, podchodząc do szafki, z której zaczął wyrzucać swoje rzeczy. Mężczyzna patrzył na to ze zniecierpliwieniem. Nie dało się ukryć, że w ostatnich słowach blondyna było sporo prawdy, bo tym ludziom chodziło właśnie o niego, ale... właśnie. Tu brakowało mu jakiegokolwiek logicznego argumentu.
            - Co ty robisz?
            - Pakuję się.
            - Nigdzie nie jedziesz, Nathan - oznajmił mu stanowczo, podnosząc się w jego kierunku. Złapał go ciasno w pasie, odciągając od szafy, po czym dość niedelikatnie posadził na łóżku, starając się ignorować jego mordercze spojrzenie. Z ich zachowania można było wywnioskować, że wydarzenie sprzed telefonu Willa nie miało miejsca, niemniej chłopakowi było gorąco, gdy znowu znalazł się tak blisko mężczyzny, jakkolwiek był wyprowadzony z równowagi. - Jadę sam - ciągnął dalej Javier - i przyjadę po ciebie, gdy to się uspokoi. Nawet nie próbuj ze mną dyskutować, bo wtedy po prostu cię tu zamknę.

            Nie odezwał się ani słowem. Patrzył tylko z wyrzutem, jak rudowłosy się pakuje i co chwilę dokądś dzwoni, rozmawiając szeptem na drugim końcu domku. On jedynie starał się ukryć swoją słabość i bezradność, która spływała mu po policzkach. Nie wiedział sam, czy bardziej dobijało go to, że ma tu zostać sam, czy to, że zarówno Javierowi, jak i Willowi może się coś stać, podczas gdy on będzie tu bezpiecznie i bezczynnie czekał.
            Mężczyzna miał wyjechać kolejnego dnia z samego rana, jednak od tamtej pory on i Nathan nie zamienili ze sobą ani jednego zdania. Obserwował go ostrożnie i tak, widział łzy na jego twarzy, ale nic nie mógł na to poradzić, nie mógł go ze sobą zabrać, nie było w ogóle takiej opcji. Był na siebie wściekły, że nie był w stanie zapewnić tam na miejscu bezpieczeństwa Willowi i innym, nie potrafiłby też w ciągu dalszym ich narażać. Jakby tego wszystkiego było mało sprawa z brunetem i cała ich późniejsza kłótnia musiała mieć miejsce akurat wtedy, gdy blondyn pozwolił mu się do siebie zbliżyć. Całować, dotykać. Wydawało mu się, że tej nocy tylko dobitniej odczuje, jak bardzo przez cały ten czas pragnął po prostu się do niego zbliżyć. Teraz nie mógł mieć nawet pewności, czy po wyjeździe jeszcze go zobaczy. Tak, on też się bał, tylko nie mógł i nie miał odwagi się do tego przyznać.

            I tak się spakował, gdy tylko rudowłosy zniknął na kilkanaście minut w łazience. Nie zamierzał pozwolić się tu zostawić, nie mógł go zmusić, nawet gdyby po jego wyjeździe sam miałby organizować sobie transport do najbliższego przystanku autobusowego, wróciłby. Musiał. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie mu tam pomóc; że jeśli zacznie się jatka, najpewniej sparaliżuje go strach i okaże się głównie przeszkadzać, być kolejnym do bronienia, problemem, ale sam umarłby tu ze strachu o to, co dzieje się w mieście. Długo wahał się nad oznajmieniem tego mężczyźnie. Zapadł już zmrok i obaj od jakiegoś czasu powinni już spać, każdy jednak obawiał się najbliższej przyszłości, co nie pozwalało im choćby zmrużyć oka.
            Nathan zszedł z łóżka koło północy, bardzo ostrożnie podchodząc do rozkładanej kanapy, na której leżał jego szef obrócony do niego plecami. Westchnął bezgłośnie, a chwilę później ostrożnie wsunął się pod cienką kołdrę, która w rzeczywistości była owleczonym w pościel kocem. Nie zdążył go nawet dotknąć, jak Javier obrócił się w jego stronę, patrząc mu niezrozumiale w twarz.
            - Nath...? - odezwał się zdziwiony. - Co robisz...?
            - Ja... chciałem, żebyś...
            - Nieważne - przerwał mu mężczyzna, uśmiechając się lekko. Blondyn mógłby przysiąc, że widział, jak jego oczy rozbłysnęły w ciemności i nim zdołał cokolwiek powiedzieć, ten znowu obejmował go ciasno w pasie. Słowa "żebyś zabrał mnie ze sobą" ugrzęzły gdzieś w niedomówieniu, kiedy rudowłosy składał na jego wargach kolejne pocałunki, całkowicie odciągając go od założonego celu jego podejścia tutaj. Tak, jak i rano pozwolił, by dłonie Javiera błądziły po jego plecach, wsuwały się we włosy i doprowadzały go do dreszczy. Po domku unosiły się ciche westchnienia, mimo zażenowania jakie czuł chłopak, gdy mężczyzna pieścił wargami jego szyję i obojczyki, nie mogąc nacieszyć się tym, że do niego przyszedł. Nathan doskonale zdawał sobie sprawę, że on w przeciwieństwie do niego, ma całkiem spore pojęcie o tych sprawach, trudno jednak było mu skupić się na czymkolwiek. Sam dotyk jego półnagiego ciała i poznawanie jego budowy dłońmi, kawałek po kawałku sprawiał, że chciał znać, wiedzieć i czuć jeszcze więcej. Jęknął mimowolnie, gdy gdzieś w pobliżu  obojczyka rudowłosy przyssał się lekko do jego skóry, a zaraz potem odskoczył całkowicie zawstydzony. - Nath? W porządku...? - zapytał zdziwiony mężczyzna, próbując uspokoić swoje szybko bijące serce.
            - Ja... tak - rzucił, po czym odchrząknął lekko, odwracając twarz od mężczyzny, by ukryć rumieńce, które on i tak już zauważył. Przez chwilę pomyślał, że blondyn nagle zmienił zdanie, ale szybko zrozumiał, o co chodzi tak naprawdę. Uśmiechnął się jedynie z rozbawieniem, po czym zbliżył się do siedzącego już teraz na brzegu kanapy chłopaka. Objął go jednym ramieniem, muskając wargami skórę za jego uchem. - Javier, nie... nie rób, dobrze?
            - Wydawało mi się, że ci się podobało - stwierdził z przekąsem. - Mogę sprawdzić...?
            - Javier! N-nie możesz. - Mężczyzna roześmiał się. - Co cię tak bawi?!
            - To, że wstydzisz się tego, że się podnieciłeś - odpowiedział mu spokojnie, odciągając na boki jego ręce, którymi usiłował się zasłonić. Nathan próbował się z nim przez chwilę siłować, ale nic mu z tego nie wyszło. Rudowłosy przez moment rzucił rozbawionym spojrzeniem w kierunku wybrzuszenia na bokserkach młodego i znów zbliżył się do jego twarzy. - Może nie wiesz, ale właśnie o to w tym chodzi. Nie jesteś z tym sam - dodał zaraz potem, ciągnąc jego dłoń w swoim kierunku.
            Był cholernie zażenowany, ale jego szef mówił to wszystko w taki sposób, że nie potrafił mu się oprzeć, każde kolejne słowo dźwięczało w jego uszach i kusiło. Jeszcze przez moment blondyn pozwalał mu się prowadzić, aż nie dotarło do niego, co Javier chce zrobić. Wyrwał mu wtedy gwałtownie dłoń i cofnął się znowu, chcąc nabrać dystansu. Cały drżał na myśl, że miałby go dotknąć TAM. Boże! Nigdy wcześniej nie dotykał w tak intymnym miejscu innego faceta i na chwilę obecną nie planował tego zmieniać, jakkolwiek ta bliskość zaćmiła na jakiś czas jego myśli. Otrzeźwiło go to na kilka chwil.
            - Nie, nie, nie! Źle się zrozumieliśmy, Javier, ja... ja tylko przyszedłem, bo chciałem... Chcę po prostu, żebyś jutro zabrał mnie ze sobą - wydukał nieco spanikowany. W ten samej chwili uśmiech zniknął z twarzy jego szefa, który od razu zacisnął dłonie w pięści, nie próbując już się do niego przysuwać.
            - Już mówiłem, że nie pojedziesz ze mną.
            - Nie możesz mnie zmusić, żebym został - stwierdził pewnie. - Zwieję tak, czy siak. I jeśli nie z tobą, wrócę sam. Możesz wybrać, czy wolisz, żebym pojechał tam nie mając pojęcia, co z sobą zrobić, ani co i kto mi grozi, czy może sam o to zadbasz - mówił, nieco już uspokojony. Przynajmniej możliwość posunięcia się za daleko w kontaktach z szefem na jakiś czas odpadła z listy jego obecnych obaw.
            Mężczyzna spojrzał na niego groźnie, co blondyn dzielnie znosił, dopóki jego wzrok nie stał się znów chłodny, niemal obojętny. Nie bardzo rozumiał, co miało to oznaczać.
            - Skąd ta pewność, że aż tak zależy mi na twoim życiu? - zapytał zimno, wpatrując mu się w oczy bez mrugnięcia okiem. - Chcesz jechać na własną odpowiedzialność, proszę bardzo. Złapią cię, wykorzystają i poniżą może nawet bardziej niż Willa. To będzie już twój problem, jeśli złamiesz mój nakaz zostania tutaj - stwierdził, podnosząc się z łóżka. - Raczej cię nie zabiją, po co mieliby robić sobie dodatkowy problem? Więc jeśli chcesz... proszę.
            - Ale... - Nathan zawahał się przez chwilę. Czasami miał wrażenie, że ten człowiek ma jakieś rozdwojenie jaźni. Raz potrafił być czuły i troskliwy, a innymi razy okazywał się dumnym, bezczelnym i kompletnie egoistycznym facetem. Swoimi słowami jednocześnie na moment go przeraził, jak i sprawił, że tym bardziej chciał tam jechać, żeby móc odegrać się za to, co zrobili Willowi, chociaż nie wiedział nawet, kim są ci ludzie. - Chcę jechać bez względu na to - oznajmił wreszcie cicho, jednak jego wzrok mówił sam za siebie, że jest pewien tego, co mówi.
            - Świetnie. - Mężczyzna prychnął głośno. Cóż, nie miał innego wyjścia, jeśli miał do wyboru zabrać go ze sobą lub pozwolić, by oni go dopadli. - Więc lepiej kładź się spać, bo zostały nam cztery godzin snu - warknął w jego kierunku, w myślach nazywając go upartym gówniarzem. I mimo, że powinien teraz cieszyć się z tego, że są ze sobą coraz bliżej, nie potrafił. I z każdą chwilą coraz bardziej nienawidził bycia odpowiedzialnym za cudze życie.
            - Javier...?
            - Czego? - mruknął niemiło, gdy chłopak wciąż siedział na rozłożonej kanapie.
            - Może... wiesz, cztery godziny to krótko i... Może na łóżku będzie ci się wygodniej spało niż tu - powiedział cicho, nawet na niego nie patrząc. Rudowłosy jednak spojrzał na niego pytająco, zastanawiając się, czy on faktycznie właśnie zaproponował mu, żeby położyli się spać razem. Nie mógł w to uwierzyć.
            - Zaraz do ciebie przyjdę.
            - Ok. - odparł krótko, po czym czmychnął do łóżka.
            Patrzył za nim jeszcze przez chwilę, gdy znikał pod swoją pościelą. Czasami naprawdę żałował, że pozwolił Erikowi wkręcić się w ten biznes. Albo raczej zaczął tego żałować w chwili, gdy poznał tego chłopaka, bo wtedy po raz pierwszy poczuł, że chciałby być zwykłym facetem, który nie musi uważać na wszystko, co robi i z kim robi. I który przede wszystkim nie musiałby każdej nocy kłaść się spać z obawą, że kiedy on przestanie czuwać, ktoś odbierze mu to, co naprawdę pokochał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz