Część 8.
Zamierzał
przez resztę dnia ukrywać się w jednym z pokoi domku, ale ten i tak był o wiele
za mały, żeby mógł to zrobić. Nawet nie było możliwości zamknięcia się w jednym
z pomieszczeń. Może to dlatego, gdy tylko Javier wrócił z nad jeziora, on
uśmiechnął się jakoś niewyraźnie i umknął na zewnątrz. Na niewielkiej polance
kawałek dalej znajdował się plac zabaw, na którym bawiło się troje dzieci.
Nathan zgrabnie wyminął je i zajął miejsce na jakiejś starej huśtawce, która
niemiłosiernie skrzypiała przy każdym nawet najmniejszym poruszeniu. Miał
wrażenie, że od samego jego oddechu będzie skrzeczeć, jak głupia. Zresztą w
głowie i tak miał kompletny bajzel i nie potrafił zebrać myśli. Doskonale
wiedział, że rudowłosy nie zrobił tak naprawdę nic złego, ot przytulił go
lekko... półnagiego w wodzie. Naprawdę wystarczało mu samo zażenowanie tym, jak
bardzo podobało mu się ciało tego mężczyzny, ale jego dotyk, gdy przylegali do
siebie, to było już stanowczo zbyt wiele. Wciąż jeszcze drżał na samą myśl.
Nie
zjedli razem obiadu. Blondyn wykręcił się, że nie jest na razie głodny,
siadając jak najdalej od niego, po czym włączył sobie telewizor. Miał nadzieję,
że jego szef nie zauważy, jak uważnie przygląda się kątem oka każdemu jego
ruchowi. Chodził po domu w samych spodniach i Nathan miał wrażenie, że robi to
naumyślnie, prowokuje go i chce od niego czegoś więcej, mimo że sam rudowłosy
doskonale zdawał sobie sprawę z powodu jego zachowania i nie zamierzał się
narzucać. Nałożył sobie przygotowany wcześniej posiłek i usiadł na tym samym
fotelu, co zwykle, zabierając się w milczeniu za jedzenie. Bardzo się starał,
ale uśmiech sam wkradał mu się na usta, gdy tylko widział, jak chłopak zerka w
jego kierunku. Spłoszył go trochę, fakt, ale nie dało się przeoczyć, że przełamywał
się. To był zawsze jakiś postęp.
-
Nath, możesz mi na noc posmarować bark? - Chłopak aż podskoczył, gdy usłyszał
jego głos tuż obok siebie. Nie wiedział, w którym momencie przysnął, znudzony
oglądaniem jakiegoś programu.
-
J-jasne, już - wydukał, podnosząc się nieco nerwowo ze swojego miejsca. Po
chwili miał już wszystko, co było mu potrzebne i nieco niepewnie zbliżył się do
swojego szefa, ostrożnie zabierając się za odwijanie bandażu.
-
Nie ugryzę cię - rzucił z rozbawieniem rudowłosy, na co Nathan prychnął głośno.
-
Przecież wiem - stwierdził. Nie tego najbardziej się obawiał. Póki co chciał
jednak skupić się na robieniu opatrunku, przy czym skrzywił się znacznie,
stwierdzając, że warstwy od spodu wciąż są nieprzyjemnie wilgotne, żeby nie
powiedzieć mokre. - Tylko, że ten bandaż do niczego się teraz nie nadaje.
Trzeba go wyprać i porządnie wysuszyć.
-
Skoro tak, poradzę sobie bez niego.
-
Nie, nie, nie! - obruszył się młody. - Musisz mieć to czymś usztywnione.
-
Mam według ciebie podrzeć swoje koszule, żeby zrobić z nich bandaż? Wytrzymam,
to tylko jedna noc.
-
W sumie, nie głupi pomysł... - mruknął blondyn, wcierając delikatnie w bark
mężczyzny maść. Próbował sobie tłumaczyć, że zabiera się do tego jak pies do
jeża, żeby nie sprawić mu bólu, ale było to raczej dalekie od prawdy. Bał się,
że znowu zrobiłoby mu się zbyt gorąco. - Odchrząknął cicho. To gdzie masz te
koszule?
Javier
naprawdę sądził, że on sobie po prostu żartuje, ale zaraz potem musiał ratować
swoją ulubioną koszulę przed podarciem na strzępy. Chłopak wybrał ją z początku
dla głupiej przekory, ale potem był całkiem bezlitosny dla dwóch sztuk zwykłych
białych koszul, na co mężczyzna patrzył raczej z pobłażaniem. Gdyby zapytał go,
dlaczego się tak uśmiecha, znowu musiałby skłamać, bo zwyczajnie cieszył się,
że Nathan tak się o niego troszczy. A miał tego dnia dziwne przeświadczenie, że
wcale nie chodzi o pracę pod przymusem ani układ szef - pracownik. Nawet jeśli
sam blondyn powtarzał sobie, że robi to tylko dlatego, iż wyjdzie mu na dobre,
jeśli mężczyzna będzie zdrowy, bo ktoś przecież musi go w razie czego obronić,
był to stanowczo inny rodzaj troski, o której wcale nie chciał wiedzieć.
-
Gotowe. Nie wygląda zbyt wyjściowo, ale przynajmniej będziesz mógł spokojnie
spać - oznajmił zadowolony z siebie chłopak.
-
Dziękuję, Nath.
-
Oh... tak, tak, nie ma sprawy.
Im
dłużej tam zostawali, tym bardziej miał tego dość. Spędzania czasu na zmianę
przed telewizorem lub nad jeziorem i ewentualnie jeszcze w kuchni przy
przygotowywaniu posiłków. Nie wolno mu było też z nikim nawiązywać kontaktu,
chociaż blondynowi wydawało się, że Javier doskonale zdaje sobie sprawę z jego
rozmów z Willem. Był pewien, że całkowicie by zwariował, gdyby raz dziennie nie
mógł otworzyć ust do kogoś prócz rudowłosego. Z nim zresztą też niewiele
rozmawiał. Przez ostatnie dwa dni ograniczyli się już nawet do przywitania
rano, życzenia sobie smacznego przy obiedzie i dobrej nocy przed snem.
Nathan
właśnie wpadł wściekły do domku, zatrzaskując za sobą drzwi przed samym nosem
mężczyzny, który szedł kilka kroków za nim. Pojechali po zakupy do najbliższego
sklepu, nie licząc tego w pobliżu jeziora o kolosalnych cenach. I może nie
byłoby tak źle, gdyby Javier nie przyłapał go za rozmowie z ekspedientką akurat
w momencie, gdy młody przedstawiał jej się z imienia. Rudowłosego coś ścisnęło
w dołku na widok jawnie flirtującego z tą dziewczyną blondyna, nawet jeśli
potem opieprzył go za to, że w ogóle z kimś rozmawiał i ujawnił swoje imię -
przecież wciąż mogli ich szukać. Mężczyzna wprawdzie sam po chwili zdał sobie
sprawę, że za bardzo się uniósł i niepotrzebnie się na niego wściekał, ale było
już o kilka minut za późno, bo rozwścieczony Nathan wpadł do samochodu, grożąc,
że jeśli zaraz nie zawiezie go do domu, ruszy tam pieszo. I wprawdzie nie do
końca chodziło mu o domek nad jeziorem, ale w rezultacie wpadł tam jak burza,
od razu zamykając się w łazience, jako że było to jedyne pomieszczenie, w
którym w ogóle mógł to zrobić. Już od jakiegoś czasu zaczynał uważać, że to
wszystko, co się wydarzyło, było mocno wyolbrzymione, nierealne. Płatni
zabójcy, ucieczka, pościgi, to było scenariusz z jakiegoś głupiego filmu, a nie
życie. Był tego niemal pewien.
Usiadł
na brzegu brodzika prysznicowego, czując, jak z nerwów pchają mu się do oczu
łzy. Jak mógł dać się wciągnąć w coś takiego? Czuł, że coraz bardziej nie
cierpi tego miejsca i człowieka, z którego powodu, dla którego zachcianki znalazł
się tutaj odcięty od całego świata i od swojego życia. Chciał od niego uciec,
po prostu uciec.
-
Nath...? - dotarło do niego zza drzwi, ale nie odezwał się ani słowem. - Nath,
przepraszam.
-
Zostaw. Mnie. W spokoju! - wycedził wściekle, zaciskając mocno dłonie w pięści.
Oh, tak. W tej chwili był gotów rzucić się na niego całym swoim wątłym ciałkiem
i zrobić mu jakąś krzywdę. Chciałby udowodnić mu, że wcale nie jest taki słaby,
nawet jeśli faktycznie nie miał najmniejszych szans z nim wygrać. Jedno
zadrapanie, jeden siniak, którego byłby sprawcą w zupełności by go
usatysfakcjonował.
-
Za bardzo się zdenerwowałem, ale po prostu chcę zapewnić nam bezpieczeństwo.
-
Jasne...
-
Nathan, mówię poważnie. Gdyby potem ktoś zapytał o nas tę dziewczynę...
-
Ale nikogo to nie interesuje! - przerwał mu krzykiem. - Nikogo! I dobrze o tym
wiesz! Zrobiłeś to specjalnie! Odegrałeś jakiś pieprzony teatrzyk w hotelu, a
potem wywiozłeś mnie tutaj, żeby... żebym... oh, już ty doskonale wiesz, po co!
Dobrze wiesz, że w mieście nic się nie dzieje, nikt nawet się nie kręci wokół
interesu. Dobrze, cholera, wiesz!
Przez
długą chwilę po drugiej stronie drzwi brzmiała cisza, podczas gdy Nathan raz po
raz pociągał nosem, starając się uspokoić. Wytykał sobie swoje żenujące
zachowanie, dziecinne łzy i naiwność. Czuł się okropnie bezsilny i skazany na
decyzje Javiera, który w jego mniemaniu nie miał nawet na tyle odwagi, żeby się
do tego wszystkiego przyznać. W końcu jednak dało się słyszeć ciche kroki,
oddalające się w głąb domu, a potem wracające pod drzwi łazienki. Zamek
przeskoczył, klamka ustąpiła i po chwili miał go już przed sobą. Bez słowa
wszedł do środka, wyprostowany i dumny, nie mając jednak na twarzy swojego
zwyczajowego uśmieszku. Blondynowi wydawało się, że za chwilę rozegra się tu
scenka mająca dać mu do zrozumienia, że chociaż ma rację, nic to nie zmieni, bo
mężczyzna wcale nie zamierza go stąd wypuścić. Przetarł dłońmi twarz, ścierając
ślady po kilku łzach, które jeszcze przed chwilą toczyły mu się po policzkach.
Ciężko byłoby opisać dreszcze, które poczuł, gdy rudowłosy spojrzał mu prosto w
oczy.
-
Naprawdę uważasz, że mógłbym się okaleczyć tylko po to, żeby ściągnąć cię do
tej dziury i wykorzystać? - zapytał tak lodowatym tonem, że chłopak na moment
zdrętwiał.
-
Ja...
-
Gdybym tego właśnie chciał, zrobiłbym to już dawno przy jednej z pierwszych
twoich wizyt w moim mieszkaniu. I jeśli ci to w jakiś sposób ulży, tak, wiem o
twoich rozmowach telefonicznych z Willem, więc kazałem mu zapewniać cię, że w
mieście nic się nie dzieje.
-
A... dzieje się? - zapytał, czując niemal jak serce staje mu w miejscu.
-
Nie chcesz tego wiedzieć - warknął, obracając się na pięcie, by opuścić
łazienkę. Rzucił klucz na umywalkę, jednak nim minął drzwi, chłopak poderwał
się i złapał go drżącą ręką za ramię.
-
A Will... nic mu nie jest prawda? - Rudowłosy spojrzał na niego tylko przez
chwilę pustym wzrokiem, po czym odciągnął od siebie rękę blondyna i odszedł do
salonu. - Javier! Co z Willem?!
-
Sam go zapytaj.
Jego
samopoczucie pogorszyło się jeszcze bardziej po tym, co powiedział mu szef i na
dobrą sprawę nie miał odwagi ani zadzwonić do Willa, ani porozmawiać raz
jeszcze z szefem. Nie odzywał się do niego, ignorował go od tamtej chwili,
posyłając mu ewentualnie od czasu do czasu jakieś pogardliwe spojrzenie. Po
uspokojeniu się sam nie rozumiał, jak bardzo musiał zagubić się w swoich
myślach i obawach, żeby dojść do takich wniosków. Jakkolwiek wszystko to
wydawało mu się nierealne i kompletnie nie mogące mieć jakiegokolwiek związku z
jego życiem, było prawdziwe, o czym dość brutalnie przypominało mu wspomnienie
huku, który obudził go tamtej nocy, obraz zakrwawionego Javiera, który wciąż
miał w głowie i krwiak na jego barku. Ta sytuacja zbyt mocno go przytłaczała i
najwyraźniej bardzo chciał uwierzyć, że to tylko głupi żart rudowłosego.
Kolejną
godzinę spędził na leżeniu w łóżku i gapieniu się na telefon. Obawa o bruneta
wydawała mu się o tyle niemądra, że przecież rozmawiał z nim ostatniego
wieczoru i wcale nie sprawiał wrażenia, jakby coś miało mu być. A mimo to bał
się o niego i na dobrą sprawę, czułby się pewniej, gdyby chłopak był tu razem z
nimi. W końcu wstał niepewnie i rozglądając się po domku, odnalazł rudowłosego
w kuchni nad kubkiem z kawą. Patrzył w okno, a w jego dłoni żarzył się
papieros. Chłopak westchnął cicho. Wiedział, że mężczyźnie należą się
przeprosiny, ale to wcale nie było dla niego takie łatwe. Czuł się tu
uwięziony, obaj byli w pewien sposób uwięzieni.
-
Javier? - odezwał się niepewnie i bardzo cicho, jakby bał się, że go wystraszy.
Rudowłosy nie zareagował, a mimo to Nathan postanowił kontynuować. - Willowi
nic nie jest, prawda? W końcu... nie pozwoliłbyś na to, no i... rozmawiałem z
nim przecież wczoraj wieczorem - stwierdził odrobinę tylko pewniej. - Nie
uważasz, że... może byłby bezpieczniejszy tutaj z nami?
-
Nie byłby - odezwał się wreszcie, wciąż jednak lekceważącym tonem. - Ktoś
mógłby przechwycić adres albo go śledzić. Teraz jest już bezpieczny.
-
A my? Ile jeszcze będziemy tu tkwić? - zapytał, jednak odpowiedź się nie
pojawiła. - Javier, nie chcę spędzić tutaj reszty życia.
-
Postaram się... postaram się wywieźć cię gdzieś, ale nie będziesz mógł wrócić
do domu. Lepiej, żebyś zamieszkał w innym mieście. Muszę się tylko zastanowić,
w którym - oznajmił, przy czym odchrząknął cicho. Blondynowi jednak nie do
końca spodobały się jego słowa. Chciał wywieść stąd jego, ale nie siebie.
Oznaczałoby to, że rudowłosy miałby zostać tu sam na niewiadomo jak długo. A on
zostałby odcięty zarówno od niego, jak i od Willa na dobre, a tego przecież
wcale nie chciał.
-
Pytałem raczej, kiedy to się skończy, żebyśmy obaj mogli wrócić - wydukał po
chwili, przyglądając się uważnie profilowi mężczyzny.
Javier
dopiero wtedy obrócił się powoli w jego stronę, zastanawiając się nad słowami
młodego. Fakt, że nie było tu zbyt komfortowo, ale nie spodziewał się, że
chłopak aż tak nie znosi tego miejsca. Rudowłosy był tylko człowiekiem, nie
trzeba więc się dziwić, że zabolały go oskarżenia, które wcześniej usłyszał pod
swoim adresem. Nie miał pojęcia w jaki sposób blondyn to wszystko sobie
wydedukował, ale była to największa głupota, jaką od niego usłyszał. Tym
bardziej był zaskoczony, że chłopak najwyraźniej ostatnimi swoimi słowami
chciał dać mu do zrozumienia, że nie chce odchodzić stąd bez niego. A
przynajmniej tak to sobie tłumaczył. To czy powinien, było już całkiem inną
kwestią.
-
Tego nie wiem, Nath. Nie jestem w stanie ci teraz odpowiedzieć.
Kiedy
blondyn budził się każdego ranka, w domku było nieprzyjemnie chłodno, więc
zwykle zakrywał się wtedy kołdrą po sam czubek głowy. Tym razem jednak nie otwierając
jeszcze oczu, uśmiechnął się jedynie lekko, wtulając twarz w... Cóż, sądził, że
to poduszka. W końcu na niej spał, więc miała prawo być ciepła. Dopiero po
dłuższej chwili dotarło do niego, że nie całkiem przypomina ona materiał w
dotyku, żeby nie wspomnieć już o kształcie. Poderwał się jak poparzony, chcąc
odskoczyć na drugi koniec łóżka, które jednak nie było tak duże, jakby się tego
spodziewał. Jedynie szybka reakcja Javiera, który chwycił go gdzieś w pasie i
przytrzymał, uratowała go przed wylądowaniem na podłodze. Zawsze, gdy budził
się wcześniej, obserwował go przez jakiś czas, ale tego ranka nie mógł się
powstrzymać i wsunął się ostrożnie pod jego kołdrę, kładąc się na tyle blisko,
by móc opuszkami palców gładzić delikatnie jego ramię. Nie mógł powstrzymać się
od uśmiechu, gdy chłopak się w niego wtulił, a teraz... Teraz wcale nie miał
ochoty go puszczać.
Nathan
jednak nie był do tego aż tak pozytywnie nastawiony. On sam nie zdawał sobie
sprawy, w którym momencie w jego łóżku pojawił się rudowłosy i przez chwilę
bardzo usilnie próbował sobie przypomnieć, co działo się poprzedniego wieczoru.
Pamiętał jednak dokładnie, jak kładł się sam i sam zasypiał.
-
Co robisz? - zapytał, patrząc na niego nieco zmieszanym wzrokiem. Mężczyzna
bynajmniej nie miał na sobie koszulki, dzięki czemu chłopak mógł bez problemu
przyglądać się jego torsowi, od czego starał się powstrzymać, ale…
niekoniecznie mu to wychodziło.
-
Leżę - odparł z rozbawieniem błąkającym się gdzieś na w jego oczach. Nathan
zagryzł nerwowo wargę. Tak, przez tę jedną chwilę rudowłosy znowu zaczął
przypominać tego samego nieskończenie pewnego siebie mężczyznę, którego poznał
paradującego nago po swoim mieszkaniu. - Chyba ci to nie przeszkadza?
-
A-ale to moje łóżko.
-
Nie przejmuj się, nie stanie się nic złego - stwierdził, uśmiechając się lekko
Javier, przy czym powoli zaczął przysuwać do siebie młodego. Chłopak przez
moment chciał mu to uniemożliwić, jednak oparł jedynie dłonie na jego torsie i
niemal od razu zdezerterował. Ich ciała dzieliły drobne centymetry, ale to
wystarczyło, żeby zrobiło mu się gorąco. - Rozluźnij się...
-
Ale Javier, ja...
-
Nath - mężczyzna nie dał mu nic powiedzieć. - Po prostu zamknij oczy. Wiesz, że
cię nie skrzywdzę - dodał spokojnie.
Blondyn
wahał się jeszcze przez chwilę. Will wpajał mu to od dłuższego czasu,
powtarzając, że czarnowłosy nie byłby zdolny go skrzywdzić, czy wykorzystać i
chociaż wydawało mu się, że w to uwierzył, teraz równie bardzo bał się o tym
przekonać. Przez długą chwilę faktycznie wpatrywał się w oczy rudowłosego, nie
mając odwagi na podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Dopiero, gdy mężczyzna całkiem
przyciągnął go do siebie, jego powieki bezwolnie odpadły, jakby patrzenie na
niego z takiego bliska jeszcze bardziej go przerażało. Czując, jak dłoń Javiera
sunie powoli po jego plecach, doprowadzając go samym tym do dreszczy,
zwyczajnie poddał się chwili.
Mężczyzna
był wniebowzięty. Wprawdzie brał pod uwagę odmowę chłopaka, ale widząc, jak ten
mięknie pod wpływem jego dotyku, nic więcej nie było mu trzeba. Miał blisko
przylegające do niego drobne ciało Nathana, który w jednej chwili stał się mu
całkowicie uległy i zdany na każdy jego kolejny krok. A on wcale nie chciał od
niego wiele. Ledwie musnął jego wargi własnymi, żeby go nie wystraszyć, a coś
zaczęło przewracać mu się w żołądku. Te wargi. Delikatne płatki kwiatu, drżące
lekko na wietrze. Pod wpływem jego dotyku, gorącego oddechu. Uśmiechnął się
jeszcze na jego ustach, gdy poczuł, jak dłoń blondyna niepewnie dotyka jego
boku, żeby zaraz potem pocałować go znacznie odważniej. Młody zadrżał nieco,
gdy po jego wargach przemknął język Javiera. Było mu tak strasznie gorąco z
ekscytacji, gdy mężczyzna nieśpiesznie pogłębiał pocałunek, uniemożliwiając mu
myślenie o czymkolwiek innym. Chyba nawet nie był do końca świadomy tego, jak
kurczowo wtulał się w swojego szefa, nie chcąc, żeby ten się od niego odsuwał,
gdy jego usta przemykały z warg młodego na policzek i szyję, co wywołało u
niego stanowczo szybsze bicie serca i ciche westchnienia raz po raz
wydobywające się z jego ust...
Ale
wtedy rozdzwonił się telefon. A od kiedy tu przyjechali nikt nie dzwonił, bo
Will dobrze wiedział, że wolno mu zrobić to tylko w ostateczności. Nic więc
dziwnego, że obaj zaraz zerwali się z łóżka w jego kierunku. Jeden
przestraszony i rozczarowany, a drugi przerażony i zażenowany, starając się
powstrzymać cichy jęk niezadowolenia. Przecież mu się poddał i akurat teraz coś
musiało im przeszkodzić.
-
Will? Co jest...?
-
Oni tu byli, Javier... - wydusił z siebie brunet gdzieś po drugiej stronie
połączenia. Mężczyzna zacisnął nerwowo dłoń na aparacie, zerkając w stronę
blondyna, który siedząc tuż obok słuchał wszystkiego uważnie. - Był u mnie i...
i kiedy... kazał mi i... - dukał, kompletnie nie przypominając siebie. -
Powiedział wtedy, że jeśli nie wrócisz, to on wszystko zniszczy i wróci po mnie
- wydukał, a zaraz potem wyrwał mu się cichy szloch. - Że będzie dopadał
każdego po kolei. Javier, to było okropne, boję się...
-
Przyjadę do miasta - oznajmił od razu stanowczo. - Zamknij się u siebie,
powiedz, że pokryję straty, tylko nie wychodź. Jutro będę.
-
A jeśli coś ci zrobią?
-
Poradzę sobie. Zamknij się i nikogo nie wpuszczaj.
Gdy
skończyli rozmawiać, na twarzy Nathana malowały się głównie złość i jakiś
nieogarniony strach. Rudowłosy chciał go do siebie zagarnąć, żeby go uspokoić,
ale chłopak odsunął się od niego. Nie mógł sobie wybaczyć, że podczas kiedy oni
się tu obściskiwali, tam ktoś mógł skrzywdzić Willa. Javier skrzywił się
jedynie, widząc jego minę. On musiał tam jechać, żeby zapewnić bezpieczeństwo
swoim ludziom, ale nie mógł ryzykować życia blondyna. Jeszcze lepiej wiedział,
że chłopakowi nie spodoba się informacja o tym, że musi tu zostać sam.
-
Nath, posłuchaj...
-
Skrzywdzili go. A mówiłeś, że jest bezpieczny. - Blondyn nie dał mu nic
powiedzieć.
-
Przecież słyszałeś, że nic mu nie zrobili. Tylko mu grozili.
-
Upokorzyli go! - niemal wrzasnął. - Myślałeś, że nie zrozumiałem?!
-
Nathan, uspokój się. To nie nasza wina. Naprawdę nie mogliśmy zbyt wiele
poradzić - stwierdził rudowłosy, na co chłopak prychnął głośno i zerwał się z
łóżka.
-
Masz rację! To nie jest nasza wina, bo to tylko i wyłącznie twoja wina! -
oznajmił, podchodząc do szafki, z której zaczął wyrzucać swoje rzeczy.
Mężczyzna patrzył na to ze zniecierpliwieniem. Nie dało się ukryć, że w
ostatnich słowach blondyna było sporo prawdy, bo tym ludziom chodziło właśnie o
niego, ale... właśnie. Tu brakowało mu jakiegokolwiek logicznego argumentu.
-
Co ty robisz?
-
Pakuję się.
-
Nigdzie nie jedziesz, Nathan - oznajmił mu stanowczo, podnosząc się w jego
kierunku. Złapał go ciasno w pasie, odciągając od szafy, po czym dość
niedelikatnie posadził na łóżku, starając się ignorować jego mordercze
spojrzenie. Z ich zachowania można było wywnioskować, że wydarzenie sprzed
telefonu Willa nie miało miejsca, niemniej chłopakowi było gorąco, gdy znowu
znalazł się tak blisko mężczyzny, jakkolwiek był wyprowadzony z równowagi. -
Jadę sam - ciągnął dalej Javier - i przyjadę po ciebie, gdy to się uspokoi.
Nawet nie próbuj ze mną dyskutować, bo wtedy po prostu cię tu zamknę.
Nie
odezwał się ani słowem. Patrzył tylko z wyrzutem, jak rudowłosy się pakuje i co
chwilę dokądś dzwoni, rozmawiając szeptem na drugim końcu domku. On jedynie
starał się ukryć swoją słabość i bezradność, która spływała mu po policzkach.
Nie wiedział sam, czy bardziej dobijało go to, że ma tu zostać sam, czy to, że
zarówno Javierowi, jak i Willowi może się coś stać, podczas gdy on będzie tu
bezpiecznie i bezczynnie czekał.
Mężczyzna
miał wyjechać kolejnego dnia z samego rana, jednak od tamtej pory on i Nathan
nie zamienili ze sobą ani jednego zdania. Obserwował go ostrożnie i tak,
widział łzy na jego twarzy, ale nic nie mógł na to poradzić, nie mógł go ze
sobą zabrać, nie było w ogóle takiej opcji. Był na siebie wściekły, że nie był
w stanie zapewnić tam na miejscu bezpieczeństwa Willowi i innym, nie potrafiłby
też w ciągu dalszym ich narażać. Jakby tego wszystkiego było mało sprawa z
brunetem i cała ich późniejsza kłótnia musiała mieć miejsce akurat wtedy, gdy
blondyn pozwolił mu się do siebie zbliżyć. Całować, dotykać. Wydawało mu się,
że tej nocy tylko dobitniej odczuje, jak bardzo przez cały ten czas pragnął po
prostu się do niego zbliżyć. Teraz nie mógł mieć nawet pewności, czy po
wyjeździe jeszcze go zobaczy. Tak, on też się bał, tylko nie mógł i nie miał
odwagi się do tego przyznać.
I
tak się spakował, gdy tylko rudowłosy zniknął na kilkanaście minut w łazience.
Nie zamierzał pozwolić się tu zostawić, nie mógł go zmusić, nawet gdyby po jego
wyjeździe sam miałby organizować sobie transport do najbliższego przystanku
autobusowego, wróciłby. Musiał. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie
jest w stanie mu tam pomóc; że jeśli zacznie się jatka, najpewniej sparaliżuje
go strach i okaże się głównie przeszkadzać, być kolejnym do bronienia,
problemem, ale sam umarłby tu ze strachu o to, co dzieje się w mieście. Długo
wahał się nad oznajmieniem tego mężczyźnie. Zapadł już zmrok i obaj od jakiegoś
czasu powinni już spać, każdy jednak obawiał się najbliższej przyszłości, co
nie pozwalało im choćby zmrużyć oka.
Nathan
zszedł z łóżka koło północy, bardzo ostrożnie podchodząc do rozkładanej kanapy,
na której leżał jego szef obrócony do niego plecami. Westchnął bezgłośnie, a
chwilę później ostrożnie wsunął się pod cienką kołdrę, która w rzeczywistości
była owleczonym w pościel kocem. Nie zdążył go nawet dotknąć, jak Javier
obrócił się w jego stronę, patrząc mu niezrozumiale w twarz.
-
Nath...? - odezwał się zdziwiony. - Co robisz...?
-
Ja... chciałem, żebyś...
-
Nieważne - przerwał mu mężczyzna, uśmiechając się lekko. Blondyn mógłby
przysiąc, że widział, jak jego oczy rozbłysnęły w ciemności i nim zdołał
cokolwiek powiedzieć, ten znowu obejmował go ciasno w pasie. Słowa "żebyś
zabrał mnie ze sobą" ugrzęzły gdzieś w niedomówieniu, kiedy rudowłosy
składał na jego wargach kolejne pocałunki, całkowicie odciągając go od
założonego celu jego podejścia tutaj. Tak, jak i rano pozwolił, by dłonie
Javiera błądziły po jego plecach, wsuwały się we włosy i doprowadzały go do
dreszczy. Po domku unosiły się ciche westchnienia, mimo zażenowania jakie czuł
chłopak, gdy mężczyzna pieścił wargami jego szyję i obojczyki, nie mogąc
nacieszyć się tym, że do niego przyszedł. Nathan doskonale zdawał sobie sprawę,
że on w przeciwieństwie do niego, ma całkiem spore pojęcie o tych sprawach,
trudno jednak było mu skupić się na czymkolwiek. Sam dotyk jego półnagiego
ciała i poznawanie jego budowy dłońmi, kawałek po kawałku sprawiał, że chciał
znać, wiedzieć i czuć jeszcze więcej. Jęknął mimowolnie, gdy gdzieś w
pobliżu obojczyka rudowłosy przyssał się
lekko do jego skóry, a zaraz potem odskoczył całkowicie zawstydzony. - Nath? W
porządku...? - zapytał zdziwiony mężczyzna, próbując uspokoić swoje szybko
bijące serce.
-
Ja... tak - rzucił, po czym odchrząknął lekko, odwracając twarz od mężczyzny,
by ukryć rumieńce, które on i tak już zauważył. Przez chwilę pomyślał, że
blondyn nagle zmienił zdanie, ale szybko zrozumiał, o co chodzi tak naprawdę.
Uśmiechnął się jedynie z rozbawieniem, po czym zbliżył się do siedzącego już
teraz na brzegu kanapy chłopaka. Objął go jednym ramieniem, muskając wargami
skórę za jego uchem. - Javier, nie... nie rób, dobrze?
-
Wydawało mi się, że ci się podobało - stwierdził z przekąsem. - Mogę
sprawdzić...?
-
Javier! N-nie możesz. - Mężczyzna roześmiał się. - Co cię tak bawi?!
-
To, że wstydzisz się tego, że się podnieciłeś - odpowiedział mu spokojnie,
odciągając na boki jego ręce, którymi usiłował się zasłonić. Nathan próbował
się z nim przez chwilę siłować, ale nic mu z tego nie wyszło. Rudowłosy przez
moment rzucił rozbawionym spojrzeniem w kierunku wybrzuszenia na bokserkach
młodego i znów zbliżył się do jego twarzy. - Może nie wiesz, ale właśnie o to w
tym chodzi. Nie jesteś z tym sam - dodał zaraz potem, ciągnąc jego dłoń w swoim
kierunku.
Był
cholernie zażenowany, ale jego szef mówił to wszystko w taki sposób, że nie
potrafił mu się oprzeć, każde kolejne słowo dźwięczało w jego uszach i kusiło. Jeszcze
przez moment blondyn pozwalał mu się prowadzić, aż nie dotarło do niego, co
Javier chce zrobić. Wyrwał mu wtedy gwałtownie dłoń i cofnął się znowu, chcąc
nabrać dystansu. Cały drżał na myśl, że miałby go dotknąć TAM. Boże! Nigdy
wcześniej nie dotykał w tak intymnym miejscu innego faceta i na chwilę obecną
nie planował tego zmieniać, jakkolwiek ta bliskość zaćmiła na jakiś czas jego
myśli. Otrzeźwiło go to na kilka chwil.
-
Nie, nie, nie! Źle się zrozumieliśmy, Javier, ja... ja tylko przyszedłem, bo
chciałem... Chcę po prostu, żebyś jutro zabrał mnie ze sobą - wydukał nieco spanikowany.
W ten samej chwili uśmiech zniknął z twarzy jego szefa, który od razu zacisnął
dłonie w pięści, nie próbując już się do niego przysuwać.
-
Już mówiłem, że nie pojedziesz ze mną.
-
Nie możesz mnie zmusić, żebym został - stwierdził pewnie. - Zwieję tak, czy
siak. I jeśli nie z tobą, wrócę sam. Możesz wybrać, czy wolisz, żebym pojechał
tam nie mając pojęcia, co z sobą zrobić, ani co i kto mi grozi, czy może sam o
to zadbasz - mówił, nieco już uspokojony. Przynajmniej możliwość posunięcia się
za daleko w kontaktach z szefem na jakiś czas odpadła z listy jego obecnych
obaw.
Mężczyzna
spojrzał na niego groźnie, co blondyn dzielnie znosił, dopóki jego wzrok nie
stał się znów chłodny, niemal obojętny. Nie bardzo rozumiał, co miało to
oznaczać.
-
Skąd ta pewność, że aż tak zależy mi na twoim życiu? - zapytał zimno, wpatrując
mu się w oczy bez mrugnięcia okiem. - Chcesz jechać na własną odpowiedzialność,
proszę bardzo. Złapią cię, wykorzystają i poniżą może nawet bardziej niż Willa.
To będzie już twój problem, jeśli złamiesz mój nakaz zostania tutaj -
stwierdził, podnosząc się z łóżka. - Raczej cię nie zabiją, po co mieliby robić
sobie dodatkowy problem? Więc jeśli chcesz... proszę.
-
Ale... - Nathan zawahał się przez chwilę. Czasami miał wrażenie, że ten
człowiek ma jakieś rozdwojenie jaźni. Raz potrafił być czuły i troskliwy, a
innymi razy okazywał się dumnym, bezczelnym i kompletnie egoistycznym facetem.
Swoimi słowami jednocześnie na moment go przeraził, jak i sprawił, że tym
bardziej chciał tam jechać, żeby móc odegrać się za to, co zrobili Willowi,
chociaż nie wiedział nawet, kim są ci ludzie. - Chcę jechać bez względu na to -
oznajmił wreszcie cicho, jednak jego wzrok mówił sam za siebie, że jest pewien
tego, co mówi.
-
Świetnie. - Mężczyzna prychnął głośno. Cóż, nie miał innego wyjścia, jeśli miał
do wyboru zabrać go ze sobą lub pozwolić, by oni go dopadli. - Więc lepiej
kładź się spać, bo zostały nam cztery godzin snu - warknął w jego kierunku, w
myślach nazywając go upartym gówniarzem. I mimo, że powinien teraz cieszyć się
z tego, że są ze sobą coraz bliżej, nie potrafił. I z każdą chwilą coraz
bardziej nienawidził bycia odpowiedzialnym za cudze życie.
-
Javier...?
-
Czego? - mruknął niemiło, gdy chłopak wciąż siedział na rozłożonej kanapie.
-
Może... wiesz, cztery godziny to krótko i... Może na łóżku będzie ci się
wygodniej spało niż tu - powiedział cicho, nawet na niego nie patrząc.
Rudowłosy jednak spojrzał na niego pytająco, zastanawiając się, czy on
faktycznie właśnie zaproponował mu, żeby położyli się spać razem. Nie mógł w to
uwierzyć.
-
Zaraz do ciebie przyjdę.
-
Ok. - odparł krótko, po czym czmychnął do łóżka.
Patrzył
za nim jeszcze przez chwilę, gdy znikał pod swoją pościelą. Czasami naprawdę
żałował, że pozwolił Erikowi wkręcić się w ten biznes. Albo raczej zaczął tego
żałować w chwili, gdy poznał tego chłopaka, bo wtedy po raz pierwszy poczuł, że
chciałby być zwykłym facetem, który nie musi uważać na wszystko, co robi i z
kim robi. I który przede wszystkim nie musiałby każdej nocy kłaść się spać z
obawą, że kiedy on przestanie czuwać, ktoś odbierze mu to, co naprawdę
pokochał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz