Hallo! :)
Cóż, nie jestem pewna, ile osób jeszcze pamięta to opowiadanie i chciałoby do niego wrócić, ale zgodnie z obietnicami, wreszcie od niego wróciłam. Poprzednie 13 odcinków w razie czego znajdziecie w archiwum bloga, które znajduje się gdzieś na samym dole. Starałam się poprawić trochę błędy, które wcześniej się pojawiały, więc jest nieco ogarnięte :).
To jest już czternasta i kolejna część tego opowiadania, które w rezultacie - czyli prawie jak zawsze - okaże się dłuższe, niż kiedyś to planowałam, ponieważ postanowiłam wsadzić tam jeszcze trochę akcji ;).
W każdym razie zapraszam do czytania, smacznego moi Drodzy :).
Wasza Czokoladka ;).
Część 14.
Gdy odpłynął, przed oczyma stanął mu
Javier. Jego włosy nie były już rude, a całe ubabrane ohydną czerwienią, która
wypływała mu z jakiejś rany na głowie. Prawdopodobnie dziury po postrzale, ale
wolał tego nie sprawdzać. I tak było mu niedobrze, a przy tym łzy same ciekły
mu po policzkach bez względu na to, jak często usiłował je otrzeć.
- Czemu się mażesz? Mówiłem, żebyś
został nad jeziorem, nie pamiętasz? Sam wybrałeś taki koniec – odezwał się
niespodziewanie mężczyzna, sprawiając, że chłopakowi zrobiło się jeszcze
bardziej słabo.
- Jav, nie krzycz na niego. On
chciał dobrze – dotarł do niego drugi głos i nagle zza jego szefa wynurzył się
Will. Brunet uśmiechał się do niego lekko, choć miał na sobie tylko jakąś
rozdartą koszulkę, a po udach spływała mu krew.
Nathan nie wytrzymał tego widoku i w
następnej chwili wrócił już do przytomności. Mdliło go. Wciąż był związany na
tym korytarzu, nad nim sterczało kilku z bandziorów, ale nigdzie nie mógł
dojrzeć Willa. Z trudem udało mu się usiąść, żeby rozejrzeć się jeszcze raz z
niepokojem, który najwyraźniej nie tylko jemu doskwierał, bo mężczyźni wydawali
się mówić coś do siebie konspiracyjnym tonem, rozglądając się niepewnie.
- Może powinniśmy zejść na dół? Mogą
potrzebować wsparcia – stwierdził jeden z nich.
- Ja tam nie idę – sprzeciwił się
inny. – To samobójstwo. Nie wiem, z jakimi popaprańcami zadarł szef, ale ja nie
zamierzam zdechnąć. Ten cały Javier, wszyscy go znają, choć niewielu widziało
go na oczy, ale chodziły o nim takie legendy… A ten jego koleś, który czeka
przed posiadłością, to jakiś świr!
- Słyszałem, jak rechotał, tłukąc
jednego z naszych… - wtrącił jeszcze następny.
Nawet nie zdawał sobie sprawy, że
ich rozmowa tak pochłonęła jego uwagę, iż na moment całkiem zapomniał, w jak
bardzo kiepskiej sytuacji się znajdował. Możliwe, że trwałoby to jeszcze przez
jakiś czas, dopóki z piwnicy nie dotarły do jego uszu kolejne wystrzały. Serce
dosłownie stanęło mu w miejscu, na wpół świadomie wstał ze swojego miejsca,
ignorując zarówno mięśniaków, jak i boleśnie skrępowane nadgarstki. Z jego ust
w kółko, jak mantra toczyły się słowa: „Proszę, nie! Proszę, nie! Nie…!”. Ktoś
jednak pociągnął go do tyłu i posadził znów na poprzednim miejscu.
- Siedź tu, gówniarzu, bo nie ręczę za
siebie! – ryknął na niego, a potem kiwnął na pozostałych. – Chodźcie tchórze!
Sprawdzimy, co tam się dzieje!
Jeszcze dwóch z facetów ruszyło w
jego kierunku, ledwie jednak zdążył uchylić drzwi, jak te otworzyły się w mgnieniu oka, a
mięśniak zatoczył się i upadł na wznak z szeroko otwartymi z zaskoczenia
ustami. Nathan pomyślał, że musi być z nim źle, skoro do jego świadomości nie
dotarł żaden huk. Gapił się bezsensownie w martwego mężczyznę z dziurą w czole,
czując, że zaraz znowu się rozpłacze.
- Nath! – usłyszał nagle, gdy ktoś
potrząsnął nim lekko. Chłopak podniósł załamany wzrok i przez kilka pierwszych
sekund był pewien, że to tylko jego wyobraźnia. – Nic ci nie jest? Nathan,
odezwij się do mnie.
- Jav…? – wydusił z siebie z trudem
blondynek, po czym przełknął nerwowo ślinę. Włosy jego szefa wciąż były tak
samo rude, jednak jego koszula kompletnie zalana krwią i to przepełniło szalę
goryczy. Chłopak znowu wybuchnął płaczem. - Przepraszam! Przepraszam,
powinienem był zostać w kryjówce! Jav, tak bardzo cię przepraszam! Nie umieraj,
proszę, nie… Will…
- Jestem tu – przerwał mu ktoś, więc
zaraz potem poderwał wzrok na bruneta, wychylającego się zza jego szefa.
Najwidoczniej miał się dobrze, ale Nathan nic już z tego nie rozumiał. Już nie
chciał nic wiedzieć. Powrócił w niebyt, gdzie teraz o wiele spokojniej mógł
lewitować w stanie słodkiej nieświadomości.
Wszystko trwało może kilka sekund.
Bandzior wystrzelił, gdy tylko Javier rzucił się po broń. Na szczęście
spudłował, co było sprawką Willa, który pchnął go lekko w tamtej chwili. A
zanim ten facet zdążył jakkolwiek zareagować, rozległ się huk broni, którą
porwał w swoje ręce rudowłosy. W następnej chwili ten, który im zagrażał,
rozluźnił uścisk bruneta, który od razu uciekł w stronę swojego szefa. Ten nie
spieszył się już teraz specjalnie. Stanął naprzeciwko starucha i zanim ten
zdołał wydusić z siebie choćby słowo, strzelił mu w klatkę piersiową. Prosto w
serce. Miał nadzieję, że może wtedy jego własne przestanie boleć…
Już było po wszystkim, bo stracił go
po raz drugi i tym razem definitywnie.
- Will… w porządku? – zapytał mimo
to słabym głosem, starając się nie dać całkiem rozpaczy. Odwrócił się powoli w
jego kierunku, dusząc w sobie chęć rozpłakania się i zastygł w bezruchu, bo
brunet ze skrępowanymi rękoma, nachylał się właśnie nad brązowowłosym. – Zostaw
tego skur…
- To jest Dann? – przerwał mu
chłopak, patrząc na niego pytająco, na co rudowłosy otworzył szerzej zaskoczone
oczy, w końcu jednak skinął twierdząco głową. – Czasami… wołałeś go w nocy,
wiesz?
- Możliwe… - mruknął niechętnie. –
Chodźmy stąd…
- Na pewno chcesz go tak zostawić?
On żyje – stwierdził brunet, sprawiając, że Javier zadrżał na całym ciele. –
Myślę, że gdyby szybko oddać go lekarzom… Nie wiem, o co w tym chodziło, ale…
Will spojrzał zaskoczony na swojego
szefa, gdy ten szybko uwolnił jego nadgarstki, a potem ostrożnie podniósł
nieprzytomnego mężczyznę z zimnej podłogi. Serce biło mu jak szalone. Naprawdę
mogli mieć tyle szczęścia?
- Dzwoń po kogoś, wieziemy go do
kliniki – oznajmił, starając się nie narobić jeszcze więcej szkód
postrzelonemu. Cały drżał z nerwów.
Zaraz potem weszli na górę, a gdy
tylko drzwi, którymi wychodziło się z piwnicy się uchyliły, Javier bez chwili
wahania nacisnął na spust, swojej broni, powalając jednego z czyhających na
nich facetów. Pozostali odrzucili swoje pistolety, widząc, kogo rudowłosy
niesie na rękach. Poddali się. Mężczyzna ułożył ostrożnie na podłodze swojego
byłego kochanka i podszedł od Nathana, na którego widok wprawdzie mu ulżyło,
ale nic nie mógł poradzić na to, że chłopak był w jakimś szoku. Wezwał z
zewnątrz Grega, każąc trzymać mu tych ludzi na muszce, podczas gdy on wynosił
nieprzytomnych z posiadłości.
Wkrótce przez bramę przejechały dwa
samochody, a w każdym dwóch uzbrojonych mężczyzn. Javier nawet nie chciał
wiedzieć, skąd brunetowi udało się ich sprowadzić, skoro kilku jego ochroniarzy
zginęło, a reszta po prostu odeszła, gdy długo nie wracał. Plotki rozniosły się
po mieście i nikt nie chciał z nim współpracować, a jednak ten chłopak zdołał
sobie z tym poradzić. Ale nie był w stanie teraz z nim o tym rozmawiać. Jednym
samochodem pojechał Dann z trojgiem jego ludzi, którzy mieli się nim zająć w
drodze do kliniki, natomiast on wsiadł do drugiego razem z kierowcą, Willem i
nieprzytomnym Nathanem. Patrzył nieprzytomnie, jak brunet obejmuje go
troskliwie ramieniem, odsłania kosmyki włosów z jego twarzy i gładzi delikatny
policzek. To tak bardzo bolało. Za to nadzieja na to, że lekarze odratują
brązowowłosego paliła jego wnętrze. Wydawała mu się być toksyczna. Ale nie mógł
teraz pozwolić ponieść się emocjom, nie do chwili, nim wszystko się uspokoi.
Kompletnie nie rozumiał jednak spokoju, jaki okazywał w każdym ruchu i słowie
William. Był zmieszany tym, że on sam w tej chwili nie potrafi się tak trzymać.
- Dziękuję ci, Will… - odezwał się
do niego cicho, ignorując lekkie drżenie głosu. – Mam nadzieję, że wybaczysz
mi, że pozwoliłem im cię w to wciągnąć…
- To nie twoja wina, Jav –
odpowiedział spokojnie, biorąc głęboki oddech i przymykając lekko oczy. W następnej
chwili jego twarz kompletnie się zmieniła. Zabrał rękę, podtrzymującą
siedzącego przy drzwiach blondynka, jego wargi zacisnęły się, a w następnym
momencie po aucie rozległ się głośny szloch. – Tak okropnie się bałem… Nie
mogłem nic zrobić. Nic. Słyszysz? Związali mnie. Zabierali ode mnie Natha, a ja
nie byłem w stanie ruszyć się poza jeden przeklęty pokój. Tak bardzo się bałem,
że to… że to już koniec…
Rudowłosy sam musiał wziąć głęboki
oddech, żeby nie pójść w ślady chłopaka. Tym razem to on objął go ramieniem i
przyciągnął do siebie, żeby pogładzić lekko jego plecy i kark, pomóc mu się
uspokoić. Ale łzy ciekły z oczu chłopaka niemal przez całą drogę do kliniki.
Javier ani trochę mu się nie dziwił. Tak naprawdę na razie wolał cieszyć się,
że przeżyli, zanim odważy się zapytać, czy zrobili im coś złego. Teraz po
prostu chciał pozwolić mu się wypłakać, a potem samemu zamknąć się w jakimś
ciemnym kącie i rozbeczeć, jak mały chłopiec. Jak kiedyś, gdy był jeszcze
dzieckiem i nagle zdał sobie sprawę, że został całkiem sam na tym świecie. Nie
chciał tego czuć nigdy więcej. Nigdy.
Zahuczało mu w głowie, gdy tylko się
ocknął. Powieki podniosły się leniwe, wciąż mając ochotę opaść i pozwolić mu
jeszcze trochę odpocząć. Ostatnio przecież kiepsko spał i jeszcze to całe
porwanie…
Nagle wszystkie obrazy od momentu,
gdy znalazł się w tamtej przeklętej posiadłości przemknęły mu przed oczyma. Nie
był tylko do końca przekonany, czy to, że widział Javiera i Willa żywych,
przypadkiem mu się nie przyśniło. Potem zdał sobie sprawę, że leży w swoim
łóżku. Podniósł się niepewnie, narzucając na siebie powieszony na krześle
szlafrok. Kiedy wyszedł ze swojej sypialni, odniósł wrażenie, że w salonie jest
włączony telewizor, więc od razu ruszył w tamtym kierunku i faktycznie, TV
pudło grało cicho, ale nikt przed nim nie siedział.
- Co jest? – mruknął, podchodząc,
żeby wyłączyć urządzenie. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma
jakiejś dziury w pamięci, bo nie pamiętał niczego prócz twarzy przyjaciół, którzy
wyszli wtedy z tamtej piwnicy.
- Nath? Och, obudziłeś się wreszcie!
– usłyszał za swoimi plecami i aż podskoczył zaskoczony, gdy ledwie zdołał się
odwrócić, jak ktoś wpadł mu w ramiona. Nie byle kto, a Will. Lekko
uśmiechnięty, z błyszczącymi oczyma. – Lepiej się już czujesz?
- Em… - zająknął się, nie bardzo
wiedząc, skąd ten chłopak się tu wziął, mimo to naprawdę ucieszył się na jego
widok. – Chyba… Jest w porządku, ale… Nie mam pojęcia, co się stało… - dodał
chwilę później z głupią miną. – Gdzie Javier? Jest u siebie? – zapytał zaraz
potem, na co brunet odwrócił od niego wzrok z głupią miną. – Czy… coś mu się
stało?
- Nie, znaczy… Miał kilka siniaków i
zadrapań, ale oprócz tego wszystko z nim w porządku. Jakby ci to powiedzieć…
Wtedy, tam na dole… On i ten facet, który… nas przetrzymywał, bili się, ale
później… Ten koleś go osłonił. Zgarnął za niego kulkę w pierś, ale przeżył, no
i obecnie jest w klinice. Ty nam zemdlałeś, ale lekarz powiedział, że po prostu
musisz odpocząć, więc Javier kazał zabrać mi cię do twojego mieszkania i zadbać
o ciebie – oznajmił, uśmiechając się spokojnie.
Nathan westchnął tylko zrezygnowany.
- Wciąż nie odpowiedziałeś mi na
pytanie, gdzie jest Javier – wyjaśnił mu powód swojego niezadowolenia.
Brunet czuł się nieco oszukany.
Wprawdzie chłopak przespał sporo czasu od tamtych wydarzeń, ale gdy byli tam
razem, wydawało mu się, że naprawdę się do siebie zbliżyli. Samo to, że
wiecznie do niego wydzwaniał, sprawiało, że William sądził, iż nie jest dla
niego tylko „znajomym z pracy” czy „męską dziwką”, ale… No, przynajmniej
przyjacielem. Tymczasem odnosił się do niego chłodno i pytał tylko o
rudowłosego. Nawet pomijając jego własne samopoczucie, nie spodziewał się, żeby
blondynek był zadowolony odpowiedzią, jaką dla niego miał.
- Od tamtej nocy Javier siedzi w
szpitalu. Zdaje się, że ten facet… Oni musieli się dobrze znać w przeszłości,
nie raz słyszałem, jak szef wymawiał przez sen jego imię. Zdaje się, że przeżył
operację i Jav właściwie nie rusza się od niego na krok.
- Chcesz przez to powiedzieć, że
facet, który o mało go nie zastrzelił, nie wspominając o wszystkich rzeczach,
które zrobił nam i w ogóle, że… Chcesz mi powiedzieć, że Javier siedzi tam i
czeka, aż się ocknie? Po co? Chce go sam zabić?
- Nie rozumiesz. Mówiłem ci już, oni
się kiedyś znali i…
- I dlatego ten gnojek od razu
wybaczył mu to wszystko?!
- Nath, uspokój się, proszę… -
Westchnął zrezygnowany brunet, ale nie mógł nic poradzić. Jemu też się to nie
podobało, ale starał się zrozumieć swojego szefa. Ten człowiek musiał być dla
niego kiedyś kimś ważnym. Nie, żeby spodziewał się, że blondynek przyjmie to z
uśmiechem na twarzy, ale chyba nie spodziewał się aż takiego rozczarowania. –
Po prostu czuwa nad jego łóżkiem. Pewnie czeka, aż będą mogli sobie wszystko
wyjaśnić. Javier bardzo się o ciebie martwił i zadbał o najlepszą opiekę dla
ciebie, gdy byłeś nieprzytomny. Nawet kazał mi tu z tobą zostać, choć przecież
miałem zakaz zbliżania się do ciebie – rzucił na koniec z niejakim
rozbawieniem.
Nathan jednak nie potrafił się uśmiechnąć.
Nigdy w życiu tak bardzo się nie bał. Nie tylko o własne życie, ale o nich. O
Willa oraz Javiera, a teraz kompletnie nic nie rozumiał z tej sytuacji. Kim był
ten przeklęty facet, że po tym co zrobił, rudowłosy uratował mu życie i teraz
tkwi tam przy nim nieustannie? Kim był, że nagle jego pragnienie pozostania jak
najbliżej blondyna nagle przestało być tak naglące? Chłopak chciał poznać
odpowiedzi na te oraz jeszcze kilka innych pytań.
- Chciałbym pojechać do tej kliniki.
Znasz adres? – zapytał spokojnie, na co Will niechętnie, ale skinął twierdząco
głową.
Wiedział, że blondyn będzie chciał
tam pojechać. Jav też to przewidział i najpewniej spodziewał się jego
pojawienia. Tylko jeden Will wcale tego nie chciał. Po tym czasie przerażenia,
które przetrwał u boku tego chłopaka, wcale nie chciał, żeby on znikał mu z
oczu. Bał się, że coś mu się stanie, gdy nie będzie patrzył. Bał się, że Nath w
końcu o nim zapomni, gdy odnajdzie swoje miejsce. Dlaczego od jakiegoś czasu
nie mógł przestać wciąż się czegoś obawiać?
Pomimo okrutnego zmęczenia i wielu
prób, nie bardzo mógł spać. Jego drzemki były krótkie i płytkie. Zrywał się
zresztą co chwilę, mając wrażenie, że skrzypnęło łóżko, na którym leżał Dann.
Ale on wciąż tkwił tak samo nieruchomy, nieobecny. Za każdym razem Javier
przełykał tylko nerwowo ślinę i układał się z powrotem w swojej pościeli. Nie
przeszkadzało mu, że jest nieco szorstka i nie pachnie tak słodko, jak jego
własna ani to, że szpitalny mebel był ciasny i niewygodny. Postanowił nie
opuszczać brązowowłosego na krok chociaż teraz, skoro wcześniej tak długo go
zawodził. Starał się myśleć rozsądnie, odrzucać od siebie głupie poczucie winy,
jakby to on był winien temu, że jego ukochany, ten pierwszy i wyjątkowy leży
teraz naprzeciw niego, walcząc o każdy oddech.
Podczas gdy Dann był operowany,
rudowłosy nie ruszał się z sali, w której leżeli chłopcy. Wszystkich kazał
dokładnie przebadać i zadbać o ich zdrowie. Nathan jednak wciąż spał. Siedział
więc na łóżku Willa, przytulając go do siebie i gładząc uspokajająco po boku.
Brunet był wykończony, ale z jakiegoś powodu nie chciał kłaść się spać, dopóki
lekarz nie oznajmił, że z blondynem wszystko w porządku i powinien się sam
niedługo obudzić, a najlepiej byłoby, gdyby doszedł do siebie we własnym łóżku.
Poprosił więc od razu i Williama, żeby zabrał się z nim do mieszkania i zajął
wszystkim, oczywiście, jeśli czuje się na siłach. Przytaknął wtedy tylko lekko
i chwilę później usnął już spokojnie w jego ramionach. Nikt nie zadawał mu
trudnych pytań. Jeszcze. Ale sądził, że to się skończy, gdy tylko blondynkowi
wróci przytomność.
I miał rację.
Krążył właśnie bez celu po sali, gdy
drzwi na korytarz otworzyły się niezbyt szeroko, ale od razu rozpoznał osobę,
która się w nich pojawiła. Uśmiechnął się na jego widok i ruszył szybko w jego
stronę. W następnej chwili ściskał go już w ramionach, wzdychając cicho, ale
chłopak stał drętwo, odwracając od niego twarz. Zaraz potem odepchnął go
stanowczo, a jego spojrzenie utkwiło w leżącym na łóżku mężczyźnie. Podszedł
tam i Javier przez kilka sekund myślał, że blondyn za chwilę zerwie aparaturę
podtrzymującą życie i rzuci się na niego z pięściami. On jednak odwrócił się do
niego po chwili i z jakimś wściekłym, smutnym wzrokiem, zaciskał dłonie w
pięści.
- Zechciałbyś mi to wytłumaczyć? –
zapytał, chociaż zabrzmiało to raczej jak żądanie. Rudowłosy przeniósł niepewne
spojrzenie na nieprzytomnego mężczyznę i westchnął cicho.
- Wybacz, nie potrafiłem po prostu
pozwolić mu tam umrzeć. On został oszukany… Nas obu oszukali. To byłoby
niesprawiedliwe, rozumiesz? On jakby… - zaciął się na chwilę, podnosząc wzrok
na oczy blondynka, jakby pragnął, aby ten zrozumiał go bez słów. – Leży tu
właśnie dlatego, że zrozumiał, że popełnił błąd. Inaczej ja leżałbym tu w takim
albo gorszym stanie.
- Kim on jest? – odezwał się niemal
natychmiast Nathan, ale mężczyzna milczał uparcie. – Chcę wiedzieć, kim jest
dla ciebie ten pajac, przez którego… który mi… mnie… Boże! Ten przez którego
musieliśmy przechodzić przez to wszystko! – wykrzyczał, nic sobie nie robiąc z
potwornego echa, jakie rozniosło się po cichej klinice.
Javier westchnął cicho, spuszczając
wzrok na swoje stopy.
- Wychowaliśmy się razem. Jego
ojciec mnie adoptował. Byliśmy jak bracia, przynajmniej do pewnego momentu. Był
moim… Był mi najbliższy – wydukał nieco nieskładnie, mając jednak nadzieję, że
chłopak nie każe mu się powtarzać. – Erik, jego ojciec, nakrył nas i kiedy
doszło do nieprzyjemnej sytuacji, w której o mało nie zginęliśmy, wykorzystał
to i wmówił mi, że Dann został zabity. Zorganizował nawet fałszywy pogrzeb.
Jemu powiedział, że powinien zaznać trochę normalnego życia, a ja trafiłem na
wózek inwalidzki i nie chcę go znać. Przynajmniej tyle zrozumiałem ze słów
Danna… Był tam taki stary facet, nie wiem jeszcze kto to, ale on powiedział
Dannowi, że żyję i tak naprawdę razem z ojcem odstawiliśmy go od organizacji.
Zawsze był trochę zbyt łatwowierny…
Nathan stał tam nieruchomo powoli
chłonąc słowa wytłumaczeń rudowłosego i zastanawiał się w jakim świecie od
zawsze żyje ten człowiek? Wściekłość powoli z niego ulatywała. Nie, naprawdę
tego wszystkiego nie pojmował, ale z jego słów wynikało, że wszyscy padli ofiarą
jakiegoś starego dziada, który chciał się dorobić. Pomimo to coś paliło go i
prowadziło do konfrontacji z obroną tego człowieka. To jak się zachowywał, jak
go potraktował. Nie miał prawa. Javier nie miał prawa go bronić po tym, co
tamten mu zrobił.
Niespodziewanie opanował go cholerny
chłód. Przecież sam rudowłosy przed chwilą powiedział mu, że Dann był mu
najbliższym. Blondyn natomiast nigdy nie usłyszał nic konkretnego z jego ust.
Skąd więc to przekonanie, że mężczyzna wciąż go chciał? Nie pojmował, dlaczego
w ogóle się tym przejmował. Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze ze
świstem. Zaśmiał się w końcu zrezygnowany.
- Naprawdę, nie sądziłem, że lubisz
takich skurwielów, Jav – rzucił gorzko. – Nie ma takiej siły, żebym
kiedykolwiek mu to wybaczył, więc jak tylko się wybudzi, odchodzę.
- Słucham?
- Odejdę. Wyjadę, nieważne gdzie.
- Nath, to nie tak. Nie powinieneś
sądzić, że to coś między nami zmienia. Po prostu byłem mu to winien.
- A co potem? – zapytał półszeptem
chłopak. – Wiesz w ogóle, co tam się działo? Jak nas traktowano? – ciągnął
dalej, wyciągając przed siebie sine nadgarstki. – Ten kretyn poniżał nas obu.
Groził. Kazał mi wybierać, którego z was ma ocalić, a którego zabić, a Will…
Boże, gdybyś tam był… - urwał nagle, zanosząc się szlochem. – Wiem, że to moja
wina. Mogłem zostać nad jeziorem, ale co wtedy stałoby się, gdyby Will został
tam sam? Ja… To naprawdę zmienia wszystko. Nie chcę mieć już nic wspólnego z
tym waszym niebezpiecznym światem, pełnym strzałów i przemocy. Nie chcę dłużej
tak żyć.
- Nie chcesz… dłużej mnie znać, tak?
- Nie, ja… Javier, wybacz, nie
możesz mieć nas dwóch.
- Więc mam pozwolić mu umrzeć według
ciebie?
- Nie wiem, ok?! Rób, co chcesz… -
rzucił cicho, po czym ruszył do wyjścia z sali, gdzie na korytarzu czekał na
niego brunet.
- Och, to już? – mruknął zmieszany,
na co blondyn westchnął cicho. Policzki Willa były nieco czerwone, co
świadczyło o tym, że dokładnie słyszał, co ta dwójka krzyczała za drzwiami.
Najpewniej spora część kliniki słyszała, ale Nathan się tym nie przejmował.
- Tak, Will. Wracajmy do domu
dobrze? Znaczy… Ja wracam do siebie, więc jeśli chcesz, znaczy…
- Jasne, wracam z tobą.
Żeby było jasne - czytam! Co prawda muszę sobie odświeżyć wszystkie rozdziały, ale już, w tej oto chwili się za to biorę. Cieszę się ze wznowienia bardzo bardzo :3
OdpowiedzUsuń/ L.
Nareszcie! =D Trzeba było sobie trochę przypomnieć wcześniejsze odcinki...
OdpowiedzUsuńWill jest tu taki kochany!