środa, 19 marca 2014

Le it fly [14] new

Hallo! :)
Cóż, nie jestem pewna, ile osób jeszcze pamięta to opowiadanie i chciałoby do niego wrócić, ale zgodnie z obietnicami, wreszcie od niego wróciłam. Poprzednie 13 odcinków w razie czego znajdziecie w archiwum bloga, które znajduje się gdzieś na samym dole. Starałam się poprawić trochę błędy, które wcześniej się pojawiały, więc jest nieco ogarnięte :).
To jest już czternasta i kolejna część tego opowiadania, które w rezultacie - czyli prawie jak zawsze - okaże się dłuższe, niż kiedyś to planowałam, ponieważ postanowiłam wsadzić tam jeszcze trochę akcji ;).
W każdym razie zapraszam do czytania, smacznego moi Drodzy :).

Wasza Czokoladka ;).



Część 14.







            Gdy odpłynął, przed oczyma stanął mu Javier. Jego włosy nie były już rude, a całe ubabrane ohydną czerwienią, która wypływała mu z jakiejś rany na głowie. Prawdopodobnie dziury po postrzale, ale wolał tego nie sprawdzać. I tak było mu niedobrze, a przy tym łzy same ciekły mu po policzkach bez względu na to, jak często usiłował je otrzeć.
            - Czemu się mażesz? Mówiłem, żebyś został nad jeziorem, nie pamiętasz? Sam wybrałeś taki koniec – odezwał się niespodziewanie mężczyzna, sprawiając, że chłopakowi zrobiło się jeszcze bardziej słabo.
            - Jav, nie krzycz na niego. On chciał dobrze – dotarł do niego drugi głos i nagle zza jego szefa wynurzył się Will. Brunet uśmiechał się do niego lekko, choć miał na sobie tylko jakąś rozdartą koszulkę, a po udach spływała mu krew.
            Nathan nie wytrzymał tego widoku i w następnej chwili wrócił już do przytomności. Mdliło go. Wciąż był związany na tym korytarzu, nad nim sterczało kilku z bandziorów, ale nigdzie nie mógł dojrzeć Willa. Z trudem udało mu się usiąść, żeby rozejrzeć się jeszcze raz z niepokojem, który najwyraźniej nie tylko jemu doskwierał, bo mężczyźni wydawali się mówić coś do siebie konspiracyjnym tonem, rozglądając się niepewnie.
            - Może powinniśmy zejść na dół? Mogą potrzebować wsparcia – stwierdził jeden z nich.
            - Ja tam nie idę – sprzeciwił się inny. – To samobójstwo. Nie wiem, z jakimi popaprańcami zadarł szef, ale ja nie zamierzam zdechnąć. Ten cały Javier, wszyscy go znają, choć niewielu widziało go na oczy, ale chodziły o nim takie legendy… A ten jego koleś, który czeka przed posiadłością, to jakiś świr!
            - Słyszałem, jak rechotał, tłukąc jednego z naszych… - wtrącił jeszcze następny.
            Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ich rozmowa tak pochłonęła jego uwagę, iż na moment całkiem zapomniał, w jak bardzo kiepskiej sytuacji się znajdował. Możliwe, że trwałoby to jeszcze przez jakiś czas, dopóki z piwnicy nie dotarły do jego uszu kolejne wystrzały. Serce dosłownie stanęło mu w miejscu, na wpół świadomie wstał ze swojego miejsca, ignorując zarówno mięśniaków, jak i boleśnie skrępowane nadgarstki. Z jego ust w kółko, jak mantra toczyły się słowa: „Proszę, nie! Proszę, nie! Nie…!”. Ktoś jednak pociągnął go do tyłu i posadził znów na poprzednim miejscu.
            - Siedź tu, gówniarzu, bo nie ręczę za siebie! – ryknął na niego, a potem kiwnął na pozostałych. – Chodźcie tchórze! Sprawdzimy, co tam się dzieje!
            Jeszcze dwóch z facetów ruszyło w jego kierunku, ledwie jednak zdążył uchylić  drzwi, jak te otworzyły się w mgnieniu oka, a mięśniak zatoczył się i upadł na wznak z szeroko otwartymi z zaskoczenia ustami. Nathan pomyślał, że musi być z nim źle, skoro do jego świadomości nie dotarł żaden huk. Gapił się bezsensownie w martwego mężczyznę z dziurą w czole, czując, że zaraz znowu się rozpłacze.
            - Nath! – usłyszał nagle, gdy ktoś potrząsnął nim lekko. Chłopak podniósł załamany wzrok i przez kilka pierwszych sekund był pewien, że to tylko jego wyobraźnia. – Nic ci nie jest? Nathan, odezwij się do mnie.
            - Jav…? – wydusił z siebie z trudem blondynek, po czym przełknął nerwowo ślinę. Włosy jego szefa wciąż były tak samo rude, jednak jego koszula kompletnie zalana krwią i to przepełniło szalę goryczy. Chłopak znowu wybuchnął płaczem. - Przepraszam! Przepraszam, powinienem był zostać w kryjówce! Jav, tak bardzo cię przepraszam! Nie umieraj, proszę, nie… Will…
            - Jestem tu – przerwał mu ktoś, więc zaraz potem poderwał wzrok na bruneta, wychylającego się zza jego szefa. Najwidoczniej miał się dobrze, ale Nathan nic już z tego nie rozumiał. Już nie chciał nic wiedzieć. Powrócił w niebyt, gdzie teraz o wiele spokojniej mógł lewitować w stanie słodkiej nieświadomości.



            Wszystko trwało może kilka sekund. Bandzior wystrzelił, gdy tylko Javier rzucił się po broń. Na szczęście spudłował, co było sprawką Willa, który pchnął go lekko w tamtej chwili. A zanim ten facet zdążył jakkolwiek zareagować, rozległ się huk broni, którą porwał w swoje ręce rudowłosy. W następnej chwili ten, który im zagrażał, rozluźnił uścisk bruneta, który od razu uciekł w stronę swojego szefa. Ten nie spieszył się już teraz specjalnie. Stanął naprzeciwko starucha i zanim ten zdołał wydusić z siebie choćby słowo, strzelił mu w klatkę piersiową. Prosto w serce. Miał nadzieję, że może wtedy jego własne przestanie boleć…
            Już było po wszystkim, bo stracił go po raz drugi i tym razem definitywnie.
            - Will… w porządku? – zapytał mimo to słabym głosem, starając się nie dać całkiem rozpaczy. Odwrócił się powoli w jego kierunku, dusząc w sobie chęć rozpłakania się i zastygł w bezruchu, bo brunet ze skrępowanymi rękoma, nachylał się właśnie nad brązowowłosym. – Zostaw tego skur…
            - To jest Dann? – przerwał mu chłopak, patrząc na niego pytająco, na co rudowłosy otworzył szerzej zaskoczone oczy, w końcu jednak skinął twierdząco głową. – Czasami… wołałeś go w nocy, wiesz?
            - Możliwe… - mruknął niechętnie. – Chodźmy stąd…
            - Na pewno chcesz go tak zostawić? On żyje – stwierdził brunet, sprawiając, że Javier zadrżał na całym ciele. – Myślę, że gdyby szybko oddać go lekarzom… Nie wiem, o co w tym chodziło, ale…
            Will spojrzał zaskoczony na swojego szefa, gdy ten szybko uwolnił jego nadgarstki, a potem ostrożnie podniósł nieprzytomnego mężczyznę z zimnej podłogi. Serce biło mu jak szalone. Naprawdę mogli mieć tyle szczęścia?
            - Dzwoń po kogoś, wieziemy go do kliniki – oznajmił, starając się nie narobić jeszcze więcej szkód postrzelonemu. Cały drżał z nerwów.
            Zaraz potem weszli na górę, a gdy tylko drzwi, którymi wychodziło się z piwnicy się uchyliły, Javier bez chwili wahania nacisnął na spust, swojej broni, powalając jednego z czyhających na nich facetów. Pozostali odrzucili swoje pistolety, widząc, kogo rudowłosy niesie na rękach. Poddali się. Mężczyzna ułożył ostrożnie na podłodze swojego byłego kochanka i podszedł od Nathana, na którego widok wprawdzie mu ulżyło, ale nic nie mógł poradzić na to, że chłopak był w jakimś szoku. Wezwał z zewnątrz Grega, każąc trzymać mu tych ludzi na muszce, podczas gdy on wynosił nieprzytomnych z posiadłości.
            Wkrótce przez bramę przejechały dwa samochody, a w każdym dwóch uzbrojonych mężczyzn. Javier nawet nie chciał wiedzieć, skąd brunetowi udało się ich sprowadzić, skoro kilku jego ochroniarzy zginęło, a reszta po prostu odeszła, gdy długo nie wracał. Plotki rozniosły się po mieście i nikt nie chciał z nim współpracować, a jednak ten chłopak zdołał sobie z tym poradzić. Ale nie był w stanie teraz z nim o tym rozmawiać. Jednym samochodem pojechał Dann z trojgiem jego ludzi, którzy mieli się nim zająć w drodze do kliniki, natomiast on wsiadł do drugiego razem z kierowcą, Willem i nieprzytomnym Nathanem. Patrzył nieprzytomnie, jak brunet obejmuje go troskliwie ramieniem, odsłania kosmyki włosów z jego twarzy i gładzi delikatny policzek. To tak bardzo bolało. Za to nadzieja na to, że lekarze odratują brązowowłosego paliła jego wnętrze. Wydawała mu się być toksyczna. Ale nie mógł teraz pozwolić ponieść się emocjom, nie do chwili, nim wszystko się uspokoi. Kompletnie nie rozumiał jednak spokoju, jaki okazywał w każdym ruchu i słowie William. Był zmieszany tym, że on sam w tej chwili nie potrafi się tak trzymać.
            - Dziękuję ci, Will… - odezwał się do niego cicho, ignorując lekkie drżenie głosu. – Mam nadzieję, że wybaczysz mi, że pozwoliłem im cię w to wciągnąć…
            - To nie twoja wina, Jav – odpowiedział spokojnie, biorąc głęboki oddech i przymykając lekko oczy. W następnej chwili jego twarz kompletnie się zmieniła. Zabrał rękę, podtrzymującą siedzącego przy drzwiach blondynka, jego wargi zacisnęły się, a w następnym momencie po aucie rozległ się głośny szloch. – Tak okropnie się bałem… Nie mogłem nic zrobić. Nic. Słyszysz? Związali mnie. Zabierali ode mnie Natha, a ja nie byłem w stanie ruszyć się poza jeden przeklęty pokój. Tak bardzo się bałem, że to… że to już koniec…
            Rudowłosy sam musiał wziąć głęboki oddech, żeby nie pójść w ślady chłopaka. Tym razem to on objął go ramieniem i przyciągnął do siebie, żeby pogładzić lekko jego plecy i kark, pomóc mu się uspokoić. Ale łzy ciekły z oczu chłopaka niemal przez całą drogę do kliniki. Javier ani trochę mu się nie dziwił. Tak naprawdę na razie wolał cieszyć się, że przeżyli, zanim odważy się zapytać, czy zrobili im coś złego. Teraz po prostu chciał pozwolić mu się wypłakać, a potem samemu zamknąć się w jakimś ciemnym kącie i rozbeczeć, jak mały chłopiec. Jak kiedyś, gdy był jeszcze dzieckiem i nagle zdał sobie sprawę, że został całkiem sam na tym świecie. Nie chciał tego czuć nigdy więcej. Nigdy.


            Zahuczało mu w głowie, gdy tylko się ocknął. Powieki podniosły się leniwe, wciąż mając ochotę opaść i pozwolić mu jeszcze trochę odpocząć. Ostatnio przecież kiepsko spał i jeszcze to całe porwanie…
            Nagle wszystkie obrazy od momentu, gdy znalazł się w tamtej przeklętej posiadłości przemknęły mu przed oczyma. Nie był tylko do końca przekonany, czy to, że widział Javiera i Willa żywych, przypadkiem mu się nie przyśniło. Potem zdał sobie sprawę, że leży w swoim łóżku. Podniósł się niepewnie, narzucając na siebie powieszony na krześle szlafrok. Kiedy wyszedł ze swojej sypialni, odniósł wrażenie, że w salonie jest włączony telewizor, więc od razu ruszył w tamtym kierunku i faktycznie, TV pudło grało cicho, ale nikt przed nim nie siedział.
            - Co jest? – mruknął, podchodząc, żeby wyłączyć urządzenie. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma jakiejś dziury w pamięci, bo nie pamiętał niczego prócz twarzy przyjaciół, którzy wyszli wtedy z tamtej piwnicy.
            - Nath? Och, obudziłeś się wreszcie! – usłyszał za swoimi plecami i aż podskoczył zaskoczony, gdy ledwie zdołał się odwrócić, jak ktoś wpadł mu w ramiona. Nie byle kto, a Will. Lekko uśmiechnięty, z błyszczącymi oczyma. – Lepiej się już czujesz?
            - Em… - zająknął się, nie bardzo wiedząc, skąd ten chłopak się tu wziął, mimo to naprawdę ucieszył się na jego widok. – Chyba… Jest w porządku, ale… Nie mam pojęcia, co się stało… - dodał chwilę później z głupią miną. – Gdzie Javier? Jest u siebie? – zapytał zaraz potem, na co brunet odwrócił od niego wzrok z głupią miną. – Czy… coś mu się stało?
            - Nie, znaczy… Miał kilka siniaków i zadrapań, ale oprócz tego wszystko z nim w porządku. Jakby ci to powiedzieć… Wtedy, tam na dole… On i ten facet, który… nas przetrzymywał, bili się, ale później… Ten koleś go osłonił. Zgarnął za niego kulkę w pierś, ale przeżył, no i obecnie jest w klinice. Ty nam zemdlałeś, ale lekarz powiedział, że po prostu musisz odpocząć, więc Javier kazał zabrać mi cię do twojego mieszkania i zadbać o ciebie – oznajmił, uśmiechając się spokojnie.
            Nathan westchnął tylko zrezygnowany.
            - Wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytanie, gdzie jest Javier – wyjaśnił mu powód swojego niezadowolenia.
            Brunet czuł się nieco oszukany. Wprawdzie chłopak przespał sporo czasu od tamtych wydarzeń, ale gdy byli tam razem, wydawało mu się, że naprawdę się do siebie zbliżyli. Samo to, że wiecznie do niego wydzwaniał, sprawiało, że William sądził, iż nie jest dla niego tylko „znajomym z pracy” czy „męską dziwką”, ale… No, przynajmniej przyjacielem. Tymczasem odnosił się do niego chłodno i pytał tylko o rudowłosego. Nawet pomijając jego własne samopoczucie, nie spodziewał się, żeby blondynek był zadowolony odpowiedzią, jaką dla niego miał.
            - Od tamtej nocy Javier siedzi w szpitalu. Zdaje się, że ten facet… Oni musieli się dobrze znać w przeszłości, nie raz słyszałem, jak szef wymawiał przez sen jego imię. Zdaje się, że przeżył operację i Jav właściwie nie rusza się od niego na krok.
            - Chcesz przez to powiedzieć, że facet, który o mało go nie zastrzelił, nie wspominając o wszystkich rzeczach, które zrobił nam i w ogóle, że… Chcesz mi powiedzieć, że Javier siedzi tam i czeka, aż się ocknie? Po co? Chce go sam zabić?
            - Nie rozumiesz. Mówiłem ci już, oni się kiedyś znali i…
            - I dlatego ten gnojek od razu wybaczył mu to wszystko?!
            - Nath, uspokój się, proszę… - Westchnął zrezygnowany brunet, ale nie mógł nic poradzić. Jemu też się to nie podobało, ale starał się zrozumieć swojego szefa. Ten człowiek musiał być dla niego kiedyś kimś ważnym. Nie, żeby spodziewał się, że blondynek przyjmie to z uśmiechem na twarzy, ale chyba nie spodziewał się aż takiego rozczarowania. – Po prostu czuwa nad jego łóżkiem. Pewnie czeka, aż będą mogli sobie wszystko wyjaśnić. Javier bardzo się o ciebie martwił i zadbał o najlepszą opiekę dla ciebie, gdy byłeś nieprzytomny. Nawet kazał mi tu z tobą zostać, choć przecież miałem zakaz zbliżania się do ciebie – rzucił na koniec z niejakim rozbawieniem.
            Nathan jednak nie potrafił się uśmiechnąć. Nigdy w życiu tak bardzo się nie bał. Nie tylko o własne życie, ale o nich. O Willa oraz Javiera, a teraz kompletnie nic nie rozumiał z tej sytuacji. Kim był ten przeklęty facet, że po tym co zrobił, rudowłosy uratował mu życie i teraz tkwi tam przy nim nieustannie? Kim był, że nagle jego pragnienie pozostania jak najbliżej blondyna nagle przestało być tak naglące? Chłopak chciał poznać odpowiedzi na te oraz jeszcze kilka innych pytań.
            - Chciałbym pojechać do tej kliniki. Znasz adres? – zapytał spokojnie, na co Will niechętnie, ale skinął twierdząco głową.
            Wiedział, że blondyn będzie chciał tam pojechać. Jav też to przewidział i najpewniej spodziewał się jego pojawienia. Tylko jeden Will wcale tego nie chciał. Po tym czasie przerażenia, które przetrwał u boku tego chłopaka, wcale nie chciał, żeby on znikał mu z oczu. Bał się, że coś mu się stanie, gdy nie będzie patrzył. Bał się, że Nath w końcu o nim zapomni, gdy odnajdzie swoje miejsce. Dlaczego od jakiegoś czasu nie mógł przestać wciąż się czegoś obawiać?


            Pomimo okrutnego zmęczenia i wielu prób, nie bardzo mógł spać. Jego drzemki były krótkie i płytkie. Zrywał się zresztą co chwilę, mając wrażenie, że skrzypnęło łóżko, na którym leżał Dann. Ale on wciąż tkwił tak samo nieruchomy, nieobecny. Za każdym razem Javier przełykał tylko nerwowo ślinę i układał się z powrotem w swojej pościeli. Nie przeszkadzało mu, że jest nieco szorstka i nie pachnie tak słodko, jak jego własna ani to, że szpitalny mebel był ciasny i niewygodny. Postanowił nie opuszczać brązowowłosego na krok chociaż teraz, skoro wcześniej tak długo go zawodził. Starał się myśleć rozsądnie, odrzucać od siebie głupie poczucie winy, jakby to on był winien temu, że jego ukochany, ten pierwszy i wyjątkowy leży teraz naprzeciw niego, walcząc o każdy oddech.
            Podczas gdy Dann był operowany, rudowłosy nie ruszał się z sali, w której leżeli chłopcy. Wszystkich kazał dokładnie przebadać i zadbać o ich zdrowie. Nathan jednak wciąż spał. Siedział więc na łóżku Willa, przytulając go do siebie i gładząc uspokajająco po boku. Brunet był wykończony, ale z jakiegoś powodu nie chciał kłaść się spać, dopóki lekarz nie oznajmił, że z blondynem wszystko w porządku i powinien się sam niedługo obudzić, a najlepiej byłoby, gdyby doszedł do siebie we własnym łóżku. Poprosił więc od razu i Williama, żeby zabrał się z nim do mieszkania i zajął wszystkim, oczywiście, jeśli czuje się na siłach. Przytaknął wtedy tylko lekko i chwilę później usnął już spokojnie w jego ramionach. Nikt nie zadawał mu trudnych pytań. Jeszcze. Ale sądził, że to się skończy, gdy tylko blondynkowi wróci przytomność.
            I miał rację.
            Krążył właśnie bez celu po sali, gdy drzwi na korytarz otworzyły się niezbyt szeroko, ale od razu rozpoznał osobę, która się w nich pojawiła. Uśmiechnął się na jego widok i ruszył szybko w jego stronę. W następnej chwili ściskał go już w ramionach, wzdychając cicho, ale chłopak stał drętwo, odwracając od niego twarz. Zaraz potem odepchnął go stanowczo, a jego spojrzenie utkwiło w leżącym na łóżku mężczyźnie. Podszedł tam i Javier przez kilka sekund myślał, że blondyn za chwilę zerwie aparaturę podtrzymującą życie i rzuci się na niego z pięściami. On jednak odwrócił się do niego po chwili i z jakimś wściekłym, smutnym wzrokiem, zaciskał dłonie w pięści.
            - Zechciałbyś mi to wytłumaczyć? – zapytał, chociaż zabrzmiało to raczej jak żądanie. Rudowłosy przeniósł niepewne spojrzenie na nieprzytomnego mężczyznę i westchnął cicho.
            - Wybacz, nie potrafiłem po prostu pozwolić mu tam umrzeć. On został oszukany… Nas obu oszukali. To byłoby niesprawiedliwe, rozumiesz? On jakby… - zaciął się na chwilę, podnosząc wzrok na oczy blondynka, jakby pragnął, aby ten zrozumiał go bez słów. – Leży tu właśnie dlatego, że zrozumiał, że popełnił błąd. Inaczej ja leżałbym tu w takim albo gorszym stanie.
            - Kim on jest? – odezwał się niemal natychmiast Nathan, ale mężczyzna milczał uparcie. – Chcę wiedzieć, kim jest dla ciebie ten pajac, przez którego… który mi… mnie… Boże! Ten przez którego musieliśmy przechodzić przez to wszystko! – wykrzyczał, nic sobie nie robiąc z potwornego echa, jakie rozniosło się po cichej klinice.
            Javier westchnął cicho, spuszczając wzrok na swoje stopy.
            - Wychowaliśmy się razem. Jego ojciec mnie adoptował. Byliśmy jak bracia, przynajmniej do pewnego momentu. Był moim… Był mi najbliższy – wydukał nieco nieskładnie, mając jednak nadzieję, że chłopak nie każe mu się powtarzać. – Erik, jego ojciec, nakrył nas i kiedy doszło do nieprzyjemnej sytuacji, w której o mało nie zginęliśmy, wykorzystał to i wmówił mi, że Dann został zabity. Zorganizował nawet fałszywy pogrzeb. Jemu powiedział, że powinien zaznać trochę normalnego życia, a ja trafiłem na wózek inwalidzki i nie chcę go znać. Przynajmniej tyle zrozumiałem ze słów Danna… Był tam taki stary facet, nie wiem jeszcze kto to, ale on powiedział Dannowi, że żyję i tak naprawdę razem z ojcem odstawiliśmy go od organizacji. Zawsze był trochę zbyt łatwowierny…
            Nathan stał tam nieruchomo powoli chłonąc słowa wytłumaczeń rudowłosego i zastanawiał się w jakim świecie od zawsze żyje ten człowiek? Wściekłość powoli z niego ulatywała. Nie, naprawdę tego wszystkiego nie pojmował, ale z jego słów wynikało, że wszyscy padli ofiarą jakiegoś starego dziada, który chciał się dorobić. Pomimo to coś paliło go i prowadziło do konfrontacji z obroną tego człowieka. To jak się zachowywał, jak go potraktował. Nie miał prawa. Javier nie miał prawa go bronić po tym, co tamten mu zrobił.
            Niespodziewanie opanował go cholerny chłód. Przecież sam rudowłosy przed chwilą powiedział mu, że Dann był mu najbliższym. Blondyn natomiast nigdy nie usłyszał nic konkretnego z jego ust. Skąd więc to przekonanie, że mężczyzna wciąż go chciał? Nie pojmował, dlaczego w ogóle się tym przejmował. Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze ze świstem. Zaśmiał się w końcu zrezygnowany.
            - Naprawdę, nie sądziłem, że lubisz takich skurwielów, Jav – rzucił gorzko. – Nie ma takiej siły, żebym kiedykolwiek mu to wybaczył, więc jak tylko się wybudzi, odchodzę.
            - Słucham?
            - Odejdę. Wyjadę, nieważne gdzie.
            - Nath, to nie tak. Nie powinieneś sądzić, że to coś między nami zmienia. Po prostu byłem mu to winien.
            - A co potem? – zapytał półszeptem chłopak. – Wiesz w ogóle, co tam się działo? Jak nas traktowano? – ciągnął dalej, wyciągając przed siebie sine nadgarstki. – Ten kretyn poniżał nas obu. Groził. Kazał mi wybierać, którego z was ma ocalić, a którego zabić, a Will… Boże, gdybyś tam był… - urwał nagle, zanosząc się szlochem. – Wiem, że to moja wina. Mogłem zostać nad jeziorem, ale co wtedy stałoby się, gdyby Will został tam sam? Ja… To naprawdę zmienia wszystko. Nie chcę mieć już nic wspólnego z tym waszym niebezpiecznym światem, pełnym strzałów i przemocy. Nie chcę dłużej tak żyć.
            - Nie chcesz… dłużej mnie znać, tak?
            - Nie, ja… Javier, wybacz, nie możesz mieć nas dwóch.
            - Więc mam pozwolić mu umrzeć według ciebie?
            - Nie wiem, ok?! Rób, co chcesz… - rzucił cicho, po czym ruszył do wyjścia z sali, gdzie na korytarzu czekał na niego brunet.
            - Och, to już? – mruknął zmieszany, na co blondyn westchnął cicho. Policzki Willa były nieco czerwone, co świadczyło o tym, że dokładnie słyszał, co ta dwójka krzyczała za drzwiami. Najpewniej spora część kliniki słyszała, ale Nathan się tym nie przejmował.
            - Tak, Will. Wracajmy do domu dobrze? Znaczy… Ja wracam do siebie, więc jeśli chcesz, znaczy…

            - Jasne, wracam z tobą.

2 komentarze:

  1. Żeby było jasne - czytam! Co prawda muszę sobie odświeżyć wszystkie rozdziały, ale już, w tej oto chwili się za to biorę. Cieszę się ze wznowienia bardzo bardzo :3

    / L.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie! =D Trzeba było sobie trochę przypomnieć wcześniejsze odcinki...
    Will jest tu taki kochany!

    OdpowiedzUsuń