wtorek, 25 marca 2014

Let it fly [15]

Witajcie :). Chyba spodziewałam się większej ilości osób, które jeszcze pamiętają o tej historii, ale i tak zamierzam ją ukończyć, więc dziękuję, że tu jesteście :). Mam nadzieję, że się nie wstydzicie i zostawicie po sobie jakiś ślad, żebym wiedziała, że kontynuacja nie zawiodła Waszych oczekiwań. Właściwie myślałam, żeby pociągnąć to opowiadanie jeszcze trochę dalej, ale nie wiem w tej chwili, czy warto się w to pakować. A Wy co sądzicie?
W każdym razie publikuję dziś kolejną, 15. część, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :). W każdym razie liczę na Wasze opinie!

Wasza Czokoladka ;).


Część 15






            Nie odezwał się ani słowem, od kiedy Will oznajmił, że idzie razem z nim. Nie potrafił odnaleźć się pośród natłoku myśli z tym przygnębieniem wgniatającym się w jego klatkę piersiową. To nie tak, że chciał śmierci tego człowieka. To nie tak, że uważał, iż Javier powinien pozwolić mu tam umrzeć i skończyć jako zgniły kawałek mięsa. Po prostu nie mógł pogodzić się z tym, że go uratował i teraz siedzi przy nim bez przerwy, podczas gdy blondyn potrzebował jego obecności, wyjaśnienia mu całej sytuacji, nawet głupiego „już wszystko w porządku, Nath, możesz się nie przejmować”. Gdyby chociaż zapytał, jak się czuje, zainteresował się Willem, zamiast wysyłać go do opiekowania się nim. Ale on tylko tkwił przy tym półmartwym człowieku, który ich skrzywdził, a przy tym patrzył na niego i mówił o nim, jak o… jak o kimś… bardzo ważnym.
            Nawet nie wiedział, kiedy zdążyli dotrzeć do jego mieszkania, gdzie Nathan od razu zakluczył za sobą drzwi i z cichym westchnieniem skierował się do kuchni.
            Dann musiał być jego miłością. Zmartwychwstałą częścią jego przeszłości, która sprawiała, że dla blondynka zaczynało brakować miejsca w przyszłości tego człowieka. Był wściekły. Na niego za bronienie tego drania i na siebie za to, że tak bardzo się do niego przywiązał, tak wygodnie było mu być dla niego kimś wyjątkowym. Może jednak Will nie miał racji? Może Javier nigdy nic do niego nie czuł? Może jednak miał być po prostu jego kolejną zabawką? Ale po co więc to wszystko? Po co układy, zakazy, wycieczki? I dlaczego był tak rozczarowany, że to wszystko zdawało się być nieistotne przez obecność tego całego „Danna”. Nienawidził tego gnojka. Nienawidził z całego zagubionego serca.
            - Nath? Dobrze się czujesz? – zapytał wreszcie zmartwiony jego zachowaniem brunet. Chłopak odwrócił się do niego twarzą i chyba próbował się lekko uśmiechnąć, ale nie dał rady.
            - Przepraszam, jestem zły – przyznał. – Może to lepiej? Skoro wrócił ten jego „najbliższy”, powinien wreszcie dać mi spokój… - mruknął gorzko, na co William skrzywił się widocznie.
            Zaraz potem jednak podszedł do niego blisko i chwycił go lekko za brodę, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Odsunął się od niego nieco, gdy tylko duże zaskoczone oczy utkwiły wzrok w jego własnych.
            - Wcale nie chcesz zejść na drugi plan, prawda? – zapytał, choć odpowiedź wydawała mu się boleśnie oczywista. – Spodziewasz się, że ten „Dann” będzie chciał wrócić do Javiera i nie będziesz miał z nim szans, tak?
            - Jaki sens mają te pytania, Will? Ja… nie wiem. Po prostu mi się to nie podoba. Wydawało mi się… Myślałem, że Javier naprawdę chce o nas dbać i troszczy się o nas, ale… Myślisz, że obchodzi go to, przez co musieliśmy przejść w tamtej posiadłości? Odsunął nas od siebie i nic prócz tamtego faceta go nie obchodzi!
            - Nath… zrozum… Skoro kiedyś byli sobie bliscy… Przecież on może w każdej chwili umrzeć, a nam już nic nie zagrozi. Spałeś wtedy, ale po przywiezieniu nas do kliniki, Jav nie odpuszczał nas na krok. Postaraj się postawić na jego miejscu. I pogódź się z tym, że nie jest ci obojętny, bo jeśli chcesz go zatrzymać, pewnie będziesz musiał się o to postarać – oznajmił twardo, po czym westchnął ciężko zrezygnowany. – Jestem zmęczony… Mógłbym położyć się na godzinkę w twoim łóżku? – zapytał, nawet na niego nie patrząc.
            - J-jasne… - zmieszał się blondyn, patrząc jak chłopak bez słowa opuszcza kuchnię.
            Chyba zrobiło mu się głupio, że tak wybuchnął, ale ostatnie wydarzenia naprawdę wyprowadzały go z równowagi. Jego cierpliwość i silna wola rozprysły się w drobny mak, gdy był przetrzymywany i został poniżony. Niemniej brunet wydawał się mieć rację, a przez to Nathan nawet na chwilę nie zastanowił się nad tym, jak on się czuję, chociaż sam zarzucał to właśnie Javierowi. Nie rozumiał sporej ilości ich zachowań i wiedział, że nie będzie w stanie ich pojąć. Po prostu zbytnio się od siebie różnili. Prawda była jednak taka, że naprawdę nie chciał się od nich oddalać, a nie wyobrażał sobie tego wszystkiego z Dannem, którego już widział wiecznie u boku rudowłosego. Jak taki lep. Patrzący na niego, jak na robaka i kpiący sobie z tego, jak to go upokorzył.
            Westchnął zrezygnowany, po czym ruszył się z miejsca, żeby wstawić sobie wodę na herbatę. Musiał się ogarnąć i coś zjeść. Będzie musiał też przeprosić Willa i podziękować mu jeszcze za wsparcie jakim dla niego był przez ostatnie dni.


            Właściwie wcale nie chciało mu się spać. Był po prostu zmęczony tą sytuacją. Obawą o swoje życie i przyszłość, zachowaniem blondyna, który sam nie wiedział, czego chce, ale gdy ktoś próbuje mu to odebrać, zaczyna się wściekać. William kiedyś naprawdę kochał się w Javierze, wyrósł z tego jednak definitywnie. Pomimo różnic, jakie ich dzieliły i faktem, że mężczyzna jest jego szefem, był dla rudowłosego przyjacielem i powiernikiem jego tajemnic. O Nathanie nie mówił mu jednak zbyt wiele. Właściwie zakazał mu się do niego zbliżać, odkąd pocałował go po raz pierwszy. Ot, tak dla zabawy. Nie spodziewał się jeszcze wtedy, że tego człowieka tak ciągnie do młodego. A blondyn prócz tego, że ogólnie rzecz biorąc jest śliczny, okazał się być dość upartym osobnikiem. Może to właśnie przez to? – zastanawiał się. – Może dlatego, że nie wolno było mi się do niego zbliżać, tak dobrze rozmawiało mi się z nim, gdy tylko do mnie dzwonił? Może to dlatego chciałem mieć na niego oko i być w pobliżu? Leżąc na jego poduszce, otulony zapachem chłopaka, przypominał sobie, jak pocałował go, gdy byli w niewoli, jak wtedy przytulił go do siebie nagiego, gdy myślał, że porywacz go zgwałcił. Boże, jak bardzo wtedy się o niego bał! W pewien sposób rozumiał jego złość na ich pracodawcę, ale z drugiej strony coś go bolało, gdy tak otwarcie okazywał, że obawia się stracić Javiera. Po prostu namieszał mu w głowie i teraz brunet miał trudności, żeby wyprzeć go ze swoich myśli. Śmiał się wcześniej ze swojego szefa, gdy ten kazał mu się do niego nie zbliżać i wymyślał setki wymówek, żeby tylko przyciągnąć do siebie blondynka, a teraz czuł się rozczarowany i starał się nie myśleć o tym, że stracił szansę na zbliżenie się do niego, bo został z góry odsunięty.
            A on naprawdę chciałby być z nim blisko. Wreszcie znalazł osobę, przy której czuł się człowiekiem, a nie męską dziwką, ale nie było mu wolno tknąć go nawet jednym palcem, dopóki Javier mu na to nie pozwoli. Dlatego w przeciwieństwie do blondyna miał jeszcze cichą nadzieję, że ten mężczyzna, który ich porwał przeżyje. Byłby w stanie wybaczyć mu wszystko, co przeszli, jeśli tylko oznaczałoby to, że rudowłosy pozwoli wtedy chłopcu od siebie odejść. Wtedy może on będzie miał szansę. Może niewielką. Ale może skapnie mu choć odrobinę szczęścia. Nie miał tylko pojęcia, co zrobi, jeśli jego przewidywania się nie sprawdzą.
            Był zaskoczony, kiedy rozległo się ciche stukanie do rozchylonych drzwi sypialni
            - Will, śpisz? – zapytał cicho chłopak, zaglądając do pomieszczenia. Brunet podniósł się na pościeli i spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Chciałem cię przeprosić… - oznajmił, wchodząc do środka. Przysiadł na skraju łóżka i utkwił w nim skruszone spojrzenie. – Nie powinienem był tak wściekać się o to wszystko, no i… Przede wszystkim chciałem ci podziękować. Tak naprawdę Javier wcale nie chciał, żebym z nim wracał. Miałem zostać w kryjówce i poczekać, aż wszystko załatwi, więc to była tylko moja wina, że mnie złapali. Myślałem, że będę mógł pomóc, a okazało się, że jak zwykle byłem tylko ciężarem i dla niego, i dla ciebie.
            - Och, to nic, Nath. Naprawdę nie powinieneś myśleć o tym w ten sposób. Po prostu cieszmy się, że wyszliśmy z tego cało. Mówiłem ci, że on sobie poradzi – dodał po chwili, uśmiechając się lekko.
            - Chyba umarłbym ze strachu, gdyby nie było cię wtedy przy mnie. W każdym razie, dziękuję – dodał na koniec z cichym westchnieniem. – Javierowi też powinienem podziękować, ale byłem zbyt wściekły.
            - Miałeś do tego prawo. Na pewno się dogadacie, jak tylko emocje przycichną.
            - A ty?
            - Co ja?
            - No… Jak się czujesz?
            - Chyba jestem trochę poobijany, ale… dobrze – odparł nieco zmieszany. – Nie musisz się o mnie martwić – dodał jeszcze z uśmiechem, żeby ukryć swoje faktyczne samopoczucie.
            - Wolałem się upewnić, wiesz… Nie mam rodziny, a jak widać przyjaciół poznaje się w biedzie. Więc… gdybym mógł ci się jakoś odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, po prostu powiedz, ok?
            Will patrzył na niego przez chwilę, jakby nie rozumiał, co się do niego mówi, a potem uśmiechnął się lekko pod nosem, tym razem szczerze. Nic nie mógł poradzić, że tak polubił tego blondynka.
            - Jest jedna taka rzecz… Javier obiecał zabrać mnie z domu publicznego i zatrudnić u siebie, skoro i tak wiecznie zajmuję się przygotowaniami do różnych imprez, a nie chcę tam wracać, więc… Może mógłbym trochę pomieszkać u ciebie? Mogę spać na kanapie, pomagałbym w porządkach, czy gotowaniu, więc…
            - Jasne, możesz zostać – przerwał mu wreszcie Nathan, uśmiechając się lekko. – Wcale nie mieszka mi się tu dobrze samemu, więc to nawet lepiej.
            - Świetnie. Dzięki.
            - Nie, nie. To ja dziękuję i czuj się, jak u siebie w domu. Już nie przeszkadzam – rzucił krótko, po czym opuścił sypialnię, zamykając za sobą cicho drzwi.
            Jav? Pozwolisz mi go zabrać? – zapytał w myśli brunet. – Proszę, pozwól.


            Czuwając nad nieprzytomnym wciąż mężczyzną, Javier w kółko odtwarzał w myślach swoją ostatnią rozmowę z Nathanem. Za każdym razem robiło mu się chłodno, gdy przypominał sobie, że chłopak chce odejść. Wynieść się, jak najdalej od niego. Ze złości zaciskał dłonie w pięści i niejednokrotnie uderzał nimi o szkielet łóżka, wprawiając je w drżenie. Naprawdę mógł przeoczyć moment, w którym stał się dla niego kimś ważnym? I akurat teraz, gdy mógłby wreszcie go zdobyć, musiał pojawić się On. Jego dawna, nigdy nie zabliźniona rana w sercu otwierała się na nowo i był gotów pobiec tak jak stoi na cmentarz, wyciągnąć Erika z grobu i zmusić go, żeby zajrzał do pustej trumny, w której niegdyś chciał pochować wszystkie jego wspomnienia o brązowowłosym. Jak mógł im coś takiego zrobić? Tak bardzo mu ufał. Bał się pomyśleć, że byłoby lepiej, gdyby nigdy nie poznał prawdy, a Dann nie wróciłby do żywych. Gdyby tylko William nie powiedział mu, że nie zginął od postrzału w klatkę piersiową, Javier nie siedziałby teraz nad jego łóżkiem, walcząc z łzami, jak z wiatrakami.
            - Coś ty narobił, że tak cię znienawidził? Przecież Nath… On tylko… - Nie był w stanie dokończyć. Właściwie od wyjścia blondynka nie wykrztusił z siebie żadnego sensownego zdania.
            Wiedział, że powinien pójść i przeprosić go za wszystko, do czego doszło, ale nie potrafił się stąd ruszyć, nie mając pewności, co dalej będzie z brązowowłosym. Jakby tego było mało Will też się do niego nie odzywał. Jego telefon został gdzieś w tamtej przeklętej posiadłości, a nie odbierał domowego, w mieszkaniu rudowłosego też nikt nie odbierał. I chociaż domyślał się, gdzie mógłby go zastać, nie potrafił w tamtej chwili zebrać się, żeby zadzwonić do Nathana i poprosić o rozmowę z brunetem. To mijałoby się z celem. Pluł sobie w brodę, jak bardzo w ciągu kilku dni zaledwie stał się bezradny.
            Minęła cała wieczność, nim wreszcie coś się wydarzyło. Niemal podskoczył, gdy poczuł niespodziewany ruch materaca, o który opierał głowę. Dann wciąż był zaintubowany, aparatura wydawała te same irytujące dźwięki, ale jego oczy były teraz otwarte i patrzyły na niego nierozumiejącym wzrokiem. Javier bez słowa zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł po lekarza.


            Chłopcy siedzieli właśnie przed telewizorem. Przed momentem zjedli obiad i śmiali się z czegoś z najlepsze, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Blondyn był zaskoczony, ale od tak dawna nie miał kontaktu ze znajomymi, że wcale by się nie zdziwił, gdyby któryś z nich postanowił go wreszcie odwiedzić. Spojrzeli po sobie z Willem, po czym on sam wzruszył lekko ramionami.
            - To pewnie ktoś do ciebie. Otwórz, ja posprzątam ze stołu – zaproponował brunet, zabierając się za zbieranie talerzy.
            Znikł w kuchni, zanim jeszcze on zdążył dojść do drzwi. Od tamtego dnia starał się nie myśleć wciąż o rudowłosym i tym, jak wielki ma do niego żal. Idąc za radą nowego współlokatora, zamierzał poczekać, aż wszystko się uspokoi. Tym samym kompletnie znieruchomiał, gdy to właśnie on pojawił się tak nagle w jego mieszkaniu.
            - Javier? – odezwał się zaskoczony i choć naprawdę ucieszył się na jego widok, nie potrafił się nawet uśmiechnąć. To, że tu przyszedł, musiało oznaczać, że ich oprawca wybudził się ze śpiączki.
            - Mogę wejść?
            - Od kiedy pytasz o takie rzeczy?
            - Od kiedy powiedziałeś, że chcesz pozbyć się mnie ze swojego życia – odparł krótko.
            Na jego twarzy też nie było choćby śladu uśmiechu. Nie było także zwykłej u niego pewności siebie i poczucia wszechwładności. Po raz pierwszy blondyn patrzył na niego, jak na zwykłego człowieka.


            Po tym, jak personel kliniki wygonił go, żeby zająć się dobrze pacjentem, tkwił na tym korytarzu, jak słup soli. Wydawało mu się, że czekanie na moment, aż będzie mógł tam wrócić i raz jeszcze spojrzeć w te oczy, trwało jeszcze dłużej, niż śpiączka brązowowłosego. Lekarz wcale nie chciał się zgodzić na odwiedziny, ale Javier nie zamierzał stosować się do jego zakazów. Dann leżał z lekko przymkniętymi oczyma i wpatrywał się tępym wzrokiem w okno. Dopiero, gdy mężczyzna usiadł przy jego łóżku, zwrócił na niego swoje puste oczy.
            - Dlaczego uparłeś się, żeby mnie ratować? – odezwał się wreszcie mocno zachrypniętym, słabym głosem, a rudowłosemu serce zdawało się stanąć w miejscu. – Przecież przyjąłem tę kulkę dla ciebie. I tak jestem już trupem od wielu lat.
            - Nie zaczynaj w takiej chwili. Jak niby miałbym cię tam zostawić?
            - Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ojciec nie dostrzegał w tobie tej naiwności. O mało przeze mnie nie zginąłeś, wiesz? Ty i ci twoi chłopcy. Z początku myślałem, że ten gówniarz nie dałby za ciebie złamanego grosza, ale kiedy przekonałem się, że to nieprawda, byłem jeszcze bardziej wściekły. To chyba nie przy mnie powinieneś teraz siedzieć, co?
            - Możemy zostawić ten temat na inną okazję? – Westchnął ciężko mężczyzna, podnosząc się, żeby przysiąść na skraju łóżka. Jego palce nieśmiało splotły się z tymi, które leżały wciąż niemal bezwładnie na pościeli. – Lekarz powiedział, że szybko dojdziesz do siebie. Miałeś dużo szczęścia. Kula ominęła najważniejsze organy.
            - Kurwa, Jav! Dlaczego ty nigdy nie rozumiesz?! – oburzył się z wściekłością brązowowłosy, jednak nie dał rady wydusić z siebie już kolejnego dźwięku. Zaczął się krztusić i kaszleć, po czym opadł bezsilnie na poduszkę.
            - Nie powinieneś się przemęczać. Jesteś bardzo słaby – odparł, jakby nigdy nic, po czym sięgnął dłonią do bladego policzka mężczyzny, który jednak odwrócił od niego gwałtownie twarz.
            - Jeśli czekasz, aż ci podziękuję, to nie licz na to dłużej – wyszeptał po dłuższej chwili. – Nie planowałem tego przeżyć. Zostaw mnie samego.
            Javier spełnił jego prośbę. Było tyle spraw, o których chciał z nim porozmawiać, ale na to musiał poczekać, aż mężczyzna wydobrzeje. Mógł być już spokojny o jego zdrowie, więc od razu zamówił taksówkę i skierował się do mieszkania młodego. Gdy zobaczył swoją twarz w odbiciu szyby samochodu, skrzywił się jedynie. Wyglądał naprawdę paskudnie i bardzo podobnie się czuł, ale nie mógł dłużej czekać. Wprawdzie spodziewał się zastać tam również Willa, ale gdy ten wyłonił się z kuchni, nim on zdołał przekroczyć próg mieszkania, jakiś dziwny chłód wstrząsnął mężczyzną od środka.
            - Jav…? Znaczy… cześć – odezwał się brunet, wychodząc teraz na przedpokój.
            - Szukałem cię – oznajmił z wyrzutem rudowłosy, na co on skrzywił się tylko nieco.
            - Przyszedłeś do mnie, do niego, czy ot tak, żeby podrażnić nas swoją obecnością? – warknął niespodziewanie Nathan, jeszcze bardziej wyprowadzając z równowagi gościa.
            - Do ciebie, Nath, ale z chęcią dowiedziałbym się, co robi tutaj William – odpowiedział po chwili.
            - Mieszka tu.
            - Co?
            - Mieszka. Głuchy jesteś?
            - Może trochę grzeczniej…?
            - Niby dlaczego? Zamierzasz znowu mi grozić? Skrzywdzić mnie? Jeśli nie, to pozwól, że nie będę się dłużej przed tobą płaszczył – odparł bezczelnie, zostawiając drzwi otwarte, po czym skierował się do salonu.
            - Nath, zaczekaj! – rzucił za nim rudowłosy, ale chłopak zdążył już zniknąć mu z oczu. Posłał więc jedynie wymowne spojrzenie brunetowi i poszedł za blondynem. – Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział spokojnie, zatrzymując się tuż przed siedzącym na kanapie.
            - O czym?
            - O tym, co się wydarzyło. Nie jest tak, że po prostu odpuszczam mu wszystko, co zrobił. Nawet nie wiem tak naprawdę, co tam się działo, nim zdołałem do was dotrzeć. Siedziałem w szpitalu, bo chciałem upewnić się, że przeżyje. Gdy trochę wydobrzeje, będzie musiał wziąć odpowiedzialność za ten bajzel.
            - Aha – mruknął lekceważąco chłopak. – I co mu zrobisz? Oddasz go w ręce policji? Spuścisz mu lanie? W jaki sposób niby zamierzasz go ukarać za coś takiego? – zapytał, naumyślnie trzymając przed sobą ręce z sinymi nadgarstkami.
            - Znajdę sposób, ale chciałbym wiedzieć, co tam się stało. Nath, postaraj się mnie zrozumieć. Mi też nie jest łatwo.
            Blondyn westchnął ciężko i spuścił wzrok na swoje dłonie. Nie lubił patrzeć na te fioletowe ślady na swojej skórze. Od razu przypominało mu się, całe poniżenie, jakie zgotował mu tamten facet. Wcale nie chciał o tym opowiadać, ale wreszcie przełamał się i streścił mężczyźnie wszystko, co pamiętał. Omijając jedynie fragment, gdy byli z Willem pod prysznicem.
            Javier widział łzy w jego oczach, gdy przypominał sobie to wszystko, więc zaraz usiadł obok niego i ostrożnie przyciągnął go do siebie. Sam nie był pewien, co o tym myśleć. Na dobrą sprawę żadnemu z nich nie stało się nic poważniejszego, prócz tego, że zostali zastraszeni i byli źle traktowani przez tamtych ludzi, o czym świadczyły sińce na ich ciałach, o których doskonale wiedział, odkąd zostali przebadani w klinice. Nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy jednak być wściekłym na Danna. Na siebie, że nigdy nie odkrył kłamstwa Erika. Brunet zdawał się prędzej dojść do siebie po wyjściu z tego bagna, ale Nathan mimo wszystko wciąż był tym samym niewinnym chłopcem, którego widział w nim od samego początku. Mógł sobie tylko wyobrazić, jak bardzo by się wściekł, gdyby usłyszał od niego, że przecież nie stało się nic złego. Czasami zapominał, że większość ludzi na tym świecie miała nieco inne poglądy na takie sprawy. Normalność nigdy nie była jego dobrą stroną.
            - Przykro mi, Nath. Gdybym zdołał wcześniej się do was dostać, może oszczędziłbym ci tego…
            - Will wciąż powtarzał, że nas z tego wyciągniesz, ale byłem tak przerażony… Dziękuję, że po nas przyszedłeś… - wydukał cicho, wtulając się w niego mimowolnie. Zdawał się całkiem zapomnieć o leżącym w szpitalu człowieku, który miałby ich rozdzielić.
            Rudowłosemu było gorąco. Jeszcze przed wyjazdem z kryjówki blondynek nie był tak otwarty ani śmiały wobec niego. Raczej rzadko zdarzało mu się okazać, że Jav coś dla niego znaczy. Za to teraz, gdy miał taki mętlik w głowie, chłopak tulił się do niego tak ufnie. Jego zapach, jego ciało było tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a on nie miał sił, żeby go sobie przywłaszczyć.
            - Już dobrze. Nic takiego się nie powtórzy, obiecuję – właściwie wyszeptał, gładząc uspokajająco pociągającego nosem Nathana po boku.
            Tylko stojący za ich plecami brunet był jakiś taki odrętwiały. Nie cieszył się z odwiedzin szefa. Patrzył w milczeniu, jak blondynek szlocha w jego silnych ramionach i potrafił myśleć tylko o tym, że on sam nigdy nie byłby w stanie zapewnić mu takiego bezpieczeństwa. Zbyt wielu rzeczy, które miał Javier, on nie mógłby mu dać. Nie mógł też sprawić, aby ten widok okazał się przykrym koszmarem po ostatnich dniach radości. Naprawdę czuł się szczęśliwy, mogąc być u boku tego chłopaka, ale to, co widział, rujnowało jego nadzieję. Nie odda mi go. Nie ma na to szans.


            - Will. – Był już wieczór. Minął dłuższy czas od przyjścia Javiera, ale on siedział wciąż w kuchni, wpatrując się beznamiętnie w okno. Rudowłosy miał wrażenie, że w tej chwili jego zachowanie przypomina mu Danna, ale w końcu skrzywił się jedynie. Chłopak zareagował po chwili i podniósł na niego spokojne spojrzenie. – Chcesz mi coś wyjaśnić? Co ma właściwie znaczyć, że tu mieszkasz?
            - Nie chciałem wracać do burdelu. Obiecałeś mnie stamtąd zabrać – odpowiedział mu powoli, smutnym głosem. Mężczyzna zmarszczył brwi, nie bardzo wiedząc, jak to zrozumieć. – Nath powiedział, że nie lubi mieszkać sam, więc mogę tu zostać.
            - Mogłeś pójść do mojego mieszkania…
            - Jest wielkie, puste i kojarzy mi się przede wszystkim z obcymi facetami, którzy aż się ślinili, żeby mnie przelecieć, od kiedy pierwszy raz postawiłem tam stopę. Tak przynajmniej żaden z nas nie musi siedzieć sam – stwierdził, wzruszając ramionami. – Chyba nie masz o to do mnie pretensji?
            - Pamiętasz, o co kiedyś cię prosiłem…? - mruknął cicho rudowłosy, na co brunet pokręcił z niedowierzaniem głową. Musiał wziąć głęboki oddech, aż nie mógł uwierzyć, że ma ochotę się rozpłakać.
            - I co? Każesz mi się stąd wynieść? Dałbyś już spokój, on i tak jest już tylko twój – warknął do niego szeptem. – Mam już tego dość, Jav. Tego, jak wygląda ta nasza „przyjaźń”. On jeden nie patrzy na mnie, jak na dziwkę. Nie możesz mi zabronić się z nim zadawać. Przyjaciel nie zabraniałby mi… - urwał w ostatniej chwili, widząc jak zmieniło się spojrzenie mężczyzny.
            Był zaskoczony, gdy ten kucnął przed nim i złapał jego dłonie w swoje, przyglądając się sinym śladom po wizycie u jego byłego. Przesunął po nich delikatnie opuszką palca i niespodziewanie musnął je wargami. William nie miał zielonego pojęcia, co on wyprawia. W rezultacie żaden z nich nie odezwał się przez dłuższą chwilę.
            - Chcę, żebyś był szczęśliwy – powiedział wreszcie rudowłosy. – Masz rację, nie mam prawa ci czegokolwiek zabraniać. Nie tak zachowują się przyjaciele, a ty nigdy nie zostawiłeś mnie samego. Już dawno powinienem pomóc ci się od tego uwolnić. Wybacz mi to, przyjacielu – poprosił, patrząc mu teraz prosto w oczy. Podniósł się, jak niegdyś musnął lekko jego wargi i westchnął ciężko, kierując się do wyjścia. – Nie traktowałem cię tak, jak powinienem, ale to się zmieni. Ja postanowiłem się zmienić. Myślę, że warto. Nie przejmuj się, wszystkim się jutro zajmę i przywiozę ci twoje rzeczy. Mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?
            Oddaj mi go! – zawołało serce bruneta, ale nie miał odwagi wypowiedzieć tych słów, więc pokręcił jedynie przecząco głową. Mężczyzna uśmiechnął się do niego lekko i wyszedł.

            Will nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby go znienawidzić za wyżłobienie tej ogromnej przepaści między nim a blondynem. Za dobrze go znał. Byli sobie zbyt bliscy, żeby potrafił go nienawidzić, a to tylko jeszcze bardziej bolało. Gdy tylko usłyszał, że zamykają się za nim drzwi frontowe, podniósł się, żeby zajrzeć do Nathana. Chłopak spał spokojnie na kanapie. Najwyraźniej zasnął jeszcze przy Javierze i dlatego ten przyszedł z nim porozmawiać. Rudowłosy nie miał o niczym pojęcia, blondyn również, więc równie dobrze naprawdę mógłby tu z nim zamieszkać, ale czy to nie okazałoby się tylko jeszcze większą torturą?

środa, 19 marca 2014

Le it fly [14] new

Hallo! :)
Cóż, nie jestem pewna, ile osób jeszcze pamięta to opowiadanie i chciałoby do niego wrócić, ale zgodnie z obietnicami, wreszcie od niego wróciłam. Poprzednie 13 odcinków w razie czego znajdziecie w archiwum bloga, które znajduje się gdzieś na samym dole. Starałam się poprawić trochę błędy, które wcześniej się pojawiały, więc jest nieco ogarnięte :).
To jest już czternasta i kolejna część tego opowiadania, które w rezultacie - czyli prawie jak zawsze - okaże się dłuższe, niż kiedyś to planowałam, ponieważ postanowiłam wsadzić tam jeszcze trochę akcji ;).
W każdym razie zapraszam do czytania, smacznego moi Drodzy :).

Wasza Czokoladka ;).



Część 14.







            Gdy odpłynął, przed oczyma stanął mu Javier. Jego włosy nie były już rude, a całe ubabrane ohydną czerwienią, która wypływała mu z jakiejś rany na głowie. Prawdopodobnie dziury po postrzale, ale wolał tego nie sprawdzać. I tak było mu niedobrze, a przy tym łzy same ciekły mu po policzkach bez względu na to, jak często usiłował je otrzeć.
            - Czemu się mażesz? Mówiłem, żebyś został nad jeziorem, nie pamiętasz? Sam wybrałeś taki koniec – odezwał się niespodziewanie mężczyzna, sprawiając, że chłopakowi zrobiło się jeszcze bardziej słabo.
            - Jav, nie krzycz na niego. On chciał dobrze – dotarł do niego drugi głos i nagle zza jego szefa wynurzył się Will. Brunet uśmiechał się do niego lekko, choć miał na sobie tylko jakąś rozdartą koszulkę, a po udach spływała mu krew.
            Nathan nie wytrzymał tego widoku i w następnej chwili wrócił już do przytomności. Mdliło go. Wciąż był związany na tym korytarzu, nad nim sterczało kilku z bandziorów, ale nigdzie nie mógł dojrzeć Willa. Z trudem udało mu się usiąść, żeby rozejrzeć się jeszcze raz z niepokojem, który najwyraźniej nie tylko jemu doskwierał, bo mężczyźni wydawali się mówić coś do siebie konspiracyjnym tonem, rozglądając się niepewnie.
            - Może powinniśmy zejść na dół? Mogą potrzebować wsparcia – stwierdził jeden z nich.
            - Ja tam nie idę – sprzeciwił się inny. – To samobójstwo. Nie wiem, z jakimi popaprańcami zadarł szef, ale ja nie zamierzam zdechnąć. Ten cały Javier, wszyscy go znają, choć niewielu widziało go na oczy, ale chodziły o nim takie legendy… A ten jego koleś, który czeka przed posiadłością, to jakiś świr!
            - Słyszałem, jak rechotał, tłukąc jednego z naszych… - wtrącił jeszcze następny.
            Nawet nie zdawał sobie sprawy, że ich rozmowa tak pochłonęła jego uwagę, iż na moment całkiem zapomniał, w jak bardzo kiepskiej sytuacji się znajdował. Możliwe, że trwałoby to jeszcze przez jakiś czas, dopóki z piwnicy nie dotarły do jego uszu kolejne wystrzały. Serce dosłownie stanęło mu w miejscu, na wpół świadomie wstał ze swojego miejsca, ignorując zarówno mięśniaków, jak i boleśnie skrępowane nadgarstki. Z jego ust w kółko, jak mantra toczyły się słowa: „Proszę, nie! Proszę, nie! Nie…!”. Ktoś jednak pociągnął go do tyłu i posadził znów na poprzednim miejscu.
            - Siedź tu, gówniarzu, bo nie ręczę za siebie! – ryknął na niego, a potem kiwnął na pozostałych. – Chodźcie tchórze! Sprawdzimy, co tam się dzieje!
            Jeszcze dwóch z facetów ruszyło w jego kierunku, ledwie jednak zdążył uchylić  drzwi, jak te otworzyły się w mgnieniu oka, a mięśniak zatoczył się i upadł na wznak z szeroko otwartymi z zaskoczenia ustami. Nathan pomyślał, że musi być z nim źle, skoro do jego świadomości nie dotarł żaden huk. Gapił się bezsensownie w martwego mężczyznę z dziurą w czole, czując, że zaraz znowu się rozpłacze.
            - Nath! – usłyszał nagle, gdy ktoś potrząsnął nim lekko. Chłopak podniósł załamany wzrok i przez kilka pierwszych sekund był pewien, że to tylko jego wyobraźnia. – Nic ci nie jest? Nathan, odezwij się do mnie.
            - Jav…? – wydusił z siebie z trudem blondynek, po czym przełknął nerwowo ślinę. Włosy jego szefa wciąż były tak samo rude, jednak jego koszula kompletnie zalana krwią i to przepełniło szalę goryczy. Chłopak znowu wybuchnął płaczem. - Przepraszam! Przepraszam, powinienem był zostać w kryjówce! Jav, tak bardzo cię przepraszam! Nie umieraj, proszę, nie… Will…
            - Jestem tu – przerwał mu ktoś, więc zaraz potem poderwał wzrok na bruneta, wychylającego się zza jego szefa. Najwidoczniej miał się dobrze, ale Nathan nic już z tego nie rozumiał. Już nie chciał nic wiedzieć. Powrócił w niebyt, gdzie teraz o wiele spokojniej mógł lewitować w stanie słodkiej nieświadomości.



            Wszystko trwało może kilka sekund. Bandzior wystrzelił, gdy tylko Javier rzucił się po broń. Na szczęście spudłował, co było sprawką Willa, który pchnął go lekko w tamtej chwili. A zanim ten facet zdążył jakkolwiek zareagować, rozległ się huk broni, którą porwał w swoje ręce rudowłosy. W następnej chwili ten, który im zagrażał, rozluźnił uścisk bruneta, który od razu uciekł w stronę swojego szefa. Ten nie spieszył się już teraz specjalnie. Stanął naprzeciwko starucha i zanim ten zdołał wydusić z siebie choćby słowo, strzelił mu w klatkę piersiową. Prosto w serce. Miał nadzieję, że może wtedy jego własne przestanie boleć…
            Już było po wszystkim, bo stracił go po raz drugi i tym razem definitywnie.
            - Will… w porządku? – zapytał mimo to słabym głosem, starając się nie dać całkiem rozpaczy. Odwrócił się powoli w jego kierunku, dusząc w sobie chęć rozpłakania się i zastygł w bezruchu, bo brunet ze skrępowanymi rękoma, nachylał się właśnie nad brązowowłosym. – Zostaw tego skur…
            - To jest Dann? – przerwał mu chłopak, patrząc na niego pytająco, na co rudowłosy otworzył szerzej zaskoczone oczy, w końcu jednak skinął twierdząco głową. – Czasami… wołałeś go w nocy, wiesz?
            - Możliwe… - mruknął niechętnie. – Chodźmy stąd…
            - Na pewno chcesz go tak zostawić? On żyje – stwierdził brunet, sprawiając, że Javier zadrżał na całym ciele. – Myślę, że gdyby szybko oddać go lekarzom… Nie wiem, o co w tym chodziło, ale…
            Will spojrzał zaskoczony na swojego szefa, gdy ten szybko uwolnił jego nadgarstki, a potem ostrożnie podniósł nieprzytomnego mężczyznę z zimnej podłogi. Serce biło mu jak szalone. Naprawdę mogli mieć tyle szczęścia?
            - Dzwoń po kogoś, wieziemy go do kliniki – oznajmił, starając się nie narobić jeszcze więcej szkód postrzelonemu. Cały drżał z nerwów.
            Zaraz potem weszli na górę, a gdy tylko drzwi, którymi wychodziło się z piwnicy się uchyliły, Javier bez chwili wahania nacisnął na spust, swojej broni, powalając jednego z czyhających na nich facetów. Pozostali odrzucili swoje pistolety, widząc, kogo rudowłosy niesie na rękach. Poddali się. Mężczyzna ułożył ostrożnie na podłodze swojego byłego kochanka i podszedł od Nathana, na którego widok wprawdzie mu ulżyło, ale nic nie mógł poradzić na to, że chłopak był w jakimś szoku. Wezwał z zewnątrz Grega, każąc trzymać mu tych ludzi na muszce, podczas gdy on wynosił nieprzytomnych z posiadłości.
            Wkrótce przez bramę przejechały dwa samochody, a w każdym dwóch uzbrojonych mężczyzn. Javier nawet nie chciał wiedzieć, skąd brunetowi udało się ich sprowadzić, skoro kilku jego ochroniarzy zginęło, a reszta po prostu odeszła, gdy długo nie wracał. Plotki rozniosły się po mieście i nikt nie chciał z nim współpracować, a jednak ten chłopak zdołał sobie z tym poradzić. Ale nie był w stanie teraz z nim o tym rozmawiać. Jednym samochodem pojechał Dann z trojgiem jego ludzi, którzy mieli się nim zająć w drodze do kliniki, natomiast on wsiadł do drugiego razem z kierowcą, Willem i nieprzytomnym Nathanem. Patrzył nieprzytomnie, jak brunet obejmuje go troskliwie ramieniem, odsłania kosmyki włosów z jego twarzy i gładzi delikatny policzek. To tak bardzo bolało. Za to nadzieja na to, że lekarze odratują brązowowłosego paliła jego wnętrze. Wydawała mu się być toksyczna. Ale nie mógł teraz pozwolić ponieść się emocjom, nie do chwili, nim wszystko się uspokoi. Kompletnie nie rozumiał jednak spokoju, jaki okazywał w każdym ruchu i słowie William. Był zmieszany tym, że on sam w tej chwili nie potrafi się tak trzymać.
            - Dziękuję ci, Will… - odezwał się do niego cicho, ignorując lekkie drżenie głosu. – Mam nadzieję, że wybaczysz mi, że pozwoliłem im cię w to wciągnąć…
            - To nie twoja wina, Jav – odpowiedział spokojnie, biorąc głęboki oddech i przymykając lekko oczy. W następnej chwili jego twarz kompletnie się zmieniła. Zabrał rękę, podtrzymującą siedzącego przy drzwiach blondynka, jego wargi zacisnęły się, a w następnym momencie po aucie rozległ się głośny szloch. – Tak okropnie się bałem… Nie mogłem nic zrobić. Nic. Słyszysz? Związali mnie. Zabierali ode mnie Natha, a ja nie byłem w stanie ruszyć się poza jeden przeklęty pokój. Tak bardzo się bałem, że to… że to już koniec…
            Rudowłosy sam musiał wziąć głęboki oddech, żeby nie pójść w ślady chłopaka. Tym razem to on objął go ramieniem i przyciągnął do siebie, żeby pogładzić lekko jego plecy i kark, pomóc mu się uspokoić. Ale łzy ciekły z oczu chłopaka niemal przez całą drogę do kliniki. Javier ani trochę mu się nie dziwił. Tak naprawdę na razie wolał cieszyć się, że przeżyli, zanim odważy się zapytać, czy zrobili im coś złego. Teraz po prostu chciał pozwolić mu się wypłakać, a potem samemu zamknąć się w jakimś ciemnym kącie i rozbeczeć, jak mały chłopiec. Jak kiedyś, gdy był jeszcze dzieckiem i nagle zdał sobie sprawę, że został całkiem sam na tym świecie. Nie chciał tego czuć nigdy więcej. Nigdy.


            Zahuczało mu w głowie, gdy tylko się ocknął. Powieki podniosły się leniwe, wciąż mając ochotę opaść i pozwolić mu jeszcze trochę odpocząć. Ostatnio przecież kiepsko spał i jeszcze to całe porwanie…
            Nagle wszystkie obrazy od momentu, gdy znalazł się w tamtej przeklętej posiadłości przemknęły mu przed oczyma. Nie był tylko do końca przekonany, czy to, że widział Javiera i Willa żywych, przypadkiem mu się nie przyśniło. Potem zdał sobie sprawę, że leży w swoim łóżku. Podniósł się niepewnie, narzucając na siebie powieszony na krześle szlafrok. Kiedy wyszedł ze swojej sypialni, odniósł wrażenie, że w salonie jest włączony telewizor, więc od razu ruszył w tamtym kierunku i faktycznie, TV pudło grało cicho, ale nikt przed nim nie siedział.
            - Co jest? – mruknął, podchodząc, żeby wyłączyć urządzenie. Zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie ma jakiejś dziury w pamięci, bo nie pamiętał niczego prócz twarzy przyjaciół, którzy wyszli wtedy z tamtej piwnicy.
            - Nath? Och, obudziłeś się wreszcie! – usłyszał za swoimi plecami i aż podskoczył zaskoczony, gdy ledwie zdołał się odwrócić, jak ktoś wpadł mu w ramiona. Nie byle kto, a Will. Lekko uśmiechnięty, z błyszczącymi oczyma. – Lepiej się już czujesz?
            - Em… - zająknął się, nie bardzo wiedząc, skąd ten chłopak się tu wziął, mimo to naprawdę ucieszył się na jego widok. – Chyba… Jest w porządku, ale… Nie mam pojęcia, co się stało… - dodał chwilę później z głupią miną. – Gdzie Javier? Jest u siebie? – zapytał zaraz potem, na co brunet odwrócił od niego wzrok z głupią miną. – Czy… coś mu się stało?
            - Nie, znaczy… Miał kilka siniaków i zadrapań, ale oprócz tego wszystko z nim w porządku. Jakby ci to powiedzieć… Wtedy, tam na dole… On i ten facet, który… nas przetrzymywał, bili się, ale później… Ten koleś go osłonił. Zgarnął za niego kulkę w pierś, ale przeżył, no i obecnie jest w klinice. Ty nam zemdlałeś, ale lekarz powiedział, że po prostu musisz odpocząć, więc Javier kazał zabrać mi cię do twojego mieszkania i zadbać o ciebie – oznajmił, uśmiechając się spokojnie.
            Nathan westchnął tylko zrezygnowany.
            - Wciąż nie odpowiedziałeś mi na pytanie, gdzie jest Javier – wyjaśnił mu powód swojego niezadowolenia.
            Brunet czuł się nieco oszukany. Wprawdzie chłopak przespał sporo czasu od tamtych wydarzeń, ale gdy byli tam razem, wydawało mu się, że naprawdę się do siebie zbliżyli. Samo to, że wiecznie do niego wydzwaniał, sprawiało, że William sądził, iż nie jest dla niego tylko „znajomym z pracy” czy „męską dziwką”, ale… No, przynajmniej przyjacielem. Tymczasem odnosił się do niego chłodno i pytał tylko o rudowłosego. Nawet pomijając jego własne samopoczucie, nie spodziewał się, żeby blondynek był zadowolony odpowiedzią, jaką dla niego miał.
            - Od tamtej nocy Javier siedzi w szpitalu. Zdaje się, że ten facet… Oni musieli się dobrze znać w przeszłości, nie raz słyszałem, jak szef wymawiał przez sen jego imię. Zdaje się, że przeżył operację i Jav właściwie nie rusza się od niego na krok.
            - Chcesz przez to powiedzieć, że facet, który o mało go nie zastrzelił, nie wspominając o wszystkich rzeczach, które zrobił nam i w ogóle, że… Chcesz mi powiedzieć, że Javier siedzi tam i czeka, aż się ocknie? Po co? Chce go sam zabić?
            - Nie rozumiesz. Mówiłem ci już, oni się kiedyś znali i…
            - I dlatego ten gnojek od razu wybaczył mu to wszystko?!
            - Nath, uspokój się, proszę… - Westchnął zrezygnowany brunet, ale nie mógł nic poradzić. Jemu też się to nie podobało, ale starał się zrozumieć swojego szefa. Ten człowiek musiał być dla niego kiedyś kimś ważnym. Nie, żeby spodziewał się, że blondynek przyjmie to z uśmiechem na twarzy, ale chyba nie spodziewał się aż takiego rozczarowania. – Po prostu czuwa nad jego łóżkiem. Pewnie czeka, aż będą mogli sobie wszystko wyjaśnić. Javier bardzo się o ciebie martwił i zadbał o najlepszą opiekę dla ciebie, gdy byłeś nieprzytomny. Nawet kazał mi tu z tobą zostać, choć przecież miałem zakaz zbliżania się do ciebie – rzucił na koniec z niejakim rozbawieniem.
            Nathan jednak nie potrafił się uśmiechnąć. Nigdy w życiu tak bardzo się nie bał. Nie tylko o własne życie, ale o nich. O Willa oraz Javiera, a teraz kompletnie nic nie rozumiał z tej sytuacji. Kim był ten przeklęty facet, że po tym co zrobił, rudowłosy uratował mu życie i teraz tkwi tam przy nim nieustannie? Kim był, że nagle jego pragnienie pozostania jak najbliżej blondyna nagle przestało być tak naglące? Chłopak chciał poznać odpowiedzi na te oraz jeszcze kilka innych pytań.
            - Chciałbym pojechać do tej kliniki. Znasz adres? – zapytał spokojnie, na co Will niechętnie, ale skinął twierdząco głową.
            Wiedział, że blondyn będzie chciał tam pojechać. Jav też to przewidział i najpewniej spodziewał się jego pojawienia. Tylko jeden Will wcale tego nie chciał. Po tym czasie przerażenia, które przetrwał u boku tego chłopaka, wcale nie chciał, żeby on znikał mu z oczu. Bał się, że coś mu się stanie, gdy nie będzie patrzył. Bał się, że Nath w końcu o nim zapomni, gdy odnajdzie swoje miejsce. Dlaczego od jakiegoś czasu nie mógł przestać wciąż się czegoś obawiać?


            Pomimo okrutnego zmęczenia i wielu prób, nie bardzo mógł spać. Jego drzemki były krótkie i płytkie. Zrywał się zresztą co chwilę, mając wrażenie, że skrzypnęło łóżko, na którym leżał Dann. Ale on wciąż tkwił tak samo nieruchomy, nieobecny. Za każdym razem Javier przełykał tylko nerwowo ślinę i układał się z powrotem w swojej pościeli. Nie przeszkadzało mu, że jest nieco szorstka i nie pachnie tak słodko, jak jego własna ani to, że szpitalny mebel był ciasny i niewygodny. Postanowił nie opuszczać brązowowłosego na krok chociaż teraz, skoro wcześniej tak długo go zawodził. Starał się myśleć rozsądnie, odrzucać od siebie głupie poczucie winy, jakby to on był winien temu, że jego ukochany, ten pierwszy i wyjątkowy leży teraz naprzeciw niego, walcząc o każdy oddech.
            Podczas gdy Dann był operowany, rudowłosy nie ruszał się z sali, w której leżeli chłopcy. Wszystkich kazał dokładnie przebadać i zadbać o ich zdrowie. Nathan jednak wciąż spał. Siedział więc na łóżku Willa, przytulając go do siebie i gładząc uspokajająco po boku. Brunet był wykończony, ale z jakiegoś powodu nie chciał kłaść się spać, dopóki lekarz nie oznajmił, że z blondynem wszystko w porządku i powinien się sam niedługo obudzić, a najlepiej byłoby, gdyby doszedł do siebie we własnym łóżku. Poprosił więc od razu i Williama, żeby zabrał się z nim do mieszkania i zajął wszystkim, oczywiście, jeśli czuje się na siłach. Przytaknął wtedy tylko lekko i chwilę później usnął już spokojnie w jego ramionach. Nikt nie zadawał mu trudnych pytań. Jeszcze. Ale sądził, że to się skończy, gdy tylko blondynkowi wróci przytomność.
            I miał rację.
            Krążył właśnie bez celu po sali, gdy drzwi na korytarz otworzyły się niezbyt szeroko, ale od razu rozpoznał osobę, która się w nich pojawiła. Uśmiechnął się na jego widok i ruszył szybko w jego stronę. W następnej chwili ściskał go już w ramionach, wzdychając cicho, ale chłopak stał drętwo, odwracając od niego twarz. Zaraz potem odepchnął go stanowczo, a jego spojrzenie utkwiło w leżącym na łóżku mężczyźnie. Podszedł tam i Javier przez kilka sekund myślał, że blondyn za chwilę zerwie aparaturę podtrzymującą życie i rzuci się na niego z pięściami. On jednak odwrócił się do niego po chwili i z jakimś wściekłym, smutnym wzrokiem, zaciskał dłonie w pięści.
            - Zechciałbyś mi to wytłumaczyć? – zapytał, chociaż zabrzmiało to raczej jak żądanie. Rudowłosy przeniósł niepewne spojrzenie na nieprzytomnego mężczyznę i westchnął cicho.
            - Wybacz, nie potrafiłem po prostu pozwolić mu tam umrzeć. On został oszukany… Nas obu oszukali. To byłoby niesprawiedliwe, rozumiesz? On jakby… - zaciął się na chwilę, podnosząc wzrok na oczy blondynka, jakby pragnął, aby ten zrozumiał go bez słów. – Leży tu właśnie dlatego, że zrozumiał, że popełnił błąd. Inaczej ja leżałbym tu w takim albo gorszym stanie.
            - Kim on jest? – odezwał się niemal natychmiast Nathan, ale mężczyzna milczał uparcie. – Chcę wiedzieć, kim jest dla ciebie ten pajac, przez którego… który mi… mnie… Boże! Ten przez którego musieliśmy przechodzić przez to wszystko! – wykrzyczał, nic sobie nie robiąc z potwornego echa, jakie rozniosło się po cichej klinice.
            Javier westchnął cicho, spuszczając wzrok na swoje stopy.
            - Wychowaliśmy się razem. Jego ojciec mnie adoptował. Byliśmy jak bracia, przynajmniej do pewnego momentu. Był moim… Był mi najbliższy – wydukał nieco nieskładnie, mając jednak nadzieję, że chłopak nie każe mu się powtarzać. – Erik, jego ojciec, nakrył nas i kiedy doszło do nieprzyjemnej sytuacji, w której o mało nie zginęliśmy, wykorzystał to i wmówił mi, że Dann został zabity. Zorganizował nawet fałszywy pogrzeb. Jemu powiedział, że powinien zaznać trochę normalnego życia, a ja trafiłem na wózek inwalidzki i nie chcę go znać. Przynajmniej tyle zrozumiałem ze słów Danna… Był tam taki stary facet, nie wiem jeszcze kto to, ale on powiedział Dannowi, że żyję i tak naprawdę razem z ojcem odstawiliśmy go od organizacji. Zawsze był trochę zbyt łatwowierny…
            Nathan stał tam nieruchomo powoli chłonąc słowa wytłumaczeń rudowłosego i zastanawiał się w jakim świecie od zawsze żyje ten człowiek? Wściekłość powoli z niego ulatywała. Nie, naprawdę tego wszystkiego nie pojmował, ale z jego słów wynikało, że wszyscy padli ofiarą jakiegoś starego dziada, który chciał się dorobić. Pomimo to coś paliło go i prowadziło do konfrontacji z obroną tego człowieka. To jak się zachowywał, jak go potraktował. Nie miał prawa. Javier nie miał prawa go bronić po tym, co tamten mu zrobił.
            Niespodziewanie opanował go cholerny chłód. Przecież sam rudowłosy przed chwilą powiedział mu, że Dann był mu najbliższym. Blondyn natomiast nigdy nie usłyszał nic konkretnego z jego ust. Skąd więc to przekonanie, że mężczyzna wciąż go chciał? Nie pojmował, dlaczego w ogóle się tym przejmował. Wziął głęboki oddech i wypuścił powietrze ze świstem. Zaśmiał się w końcu zrezygnowany.
            - Naprawdę, nie sądziłem, że lubisz takich skurwielów, Jav – rzucił gorzko. – Nie ma takiej siły, żebym kiedykolwiek mu to wybaczył, więc jak tylko się wybudzi, odchodzę.
            - Słucham?
            - Odejdę. Wyjadę, nieważne gdzie.
            - Nath, to nie tak. Nie powinieneś sądzić, że to coś między nami zmienia. Po prostu byłem mu to winien.
            - A co potem? – zapytał półszeptem chłopak. – Wiesz w ogóle, co tam się działo? Jak nas traktowano? – ciągnął dalej, wyciągając przed siebie sine nadgarstki. – Ten kretyn poniżał nas obu. Groził. Kazał mi wybierać, którego z was ma ocalić, a którego zabić, a Will… Boże, gdybyś tam był… - urwał nagle, zanosząc się szlochem. – Wiem, że to moja wina. Mogłem zostać nad jeziorem, ale co wtedy stałoby się, gdyby Will został tam sam? Ja… To naprawdę zmienia wszystko. Nie chcę mieć już nic wspólnego z tym waszym niebezpiecznym światem, pełnym strzałów i przemocy. Nie chcę dłużej tak żyć.
            - Nie chcesz… dłużej mnie znać, tak?
            - Nie, ja… Javier, wybacz, nie możesz mieć nas dwóch.
            - Więc mam pozwolić mu umrzeć według ciebie?
            - Nie wiem, ok?! Rób, co chcesz… - rzucił cicho, po czym ruszył do wyjścia z sali, gdzie na korytarzu czekał na niego brunet.
            - Och, to już? – mruknął zmieszany, na co blondyn westchnął cicho. Policzki Willa były nieco czerwone, co świadczyło o tym, że dokładnie słyszał, co ta dwójka krzyczała za drzwiami. Najpewniej spora część kliniki słyszała, ale Nathan się tym nie przejmował.
            - Tak, Will. Wracajmy do domu dobrze? Znaczy… Ja wracam do siebie, więc jeśli chcesz, znaczy…

            - Jasne, wracam z tobą.

Let it fly [13]

Część 13.







            Obawiał się nieco, że po ostatnim czasie zabraknie mu sił do walki. Ciągły stres, strach i kolejne nieprzespane noce dawały mu się we znaki, ale nie miał wyboru. Teraz kiedy był już tak blisko i miał swoich chłopców na wyciągnięcie ręki, nie mógł się poddać. Adrenalina, która w coraz większych dawkach zasilała jego krwiobieg, dodawała mu mocy i nadziei na ich uratowanie, i chociaż szedł tam całkiem na ślepo, wierzył, że to jedyne wyjście. Nie miał pojęcia, ilu ludzi znajduje się w posiadłości, jak są uzbrojeni, gdzie może spodziewać się wpaść na Danna, ani gdzie szukać porwanych. Nie miał też pojęcia, czy człowiek, który stoi między nim a byłym kochankiem znajduje się w tym miejscu, czy pozwoli mu z nim porozmawiać, jeśli na siebie trafią, czy może w pierwszym odruchu któryś z tej trójki dostanie kulkę w łeb. Nigdy nikogo nie zabił i nie chciał tego robić, ale zdawał sobie sprawę, że nadeszła chwila, w której nie ma mowy o wahaniu. Wiedział, że musi być pewny tego, co robi i działać bez mrugnięcia powieką.
            Tylko, że nie miał żadnego planu.
            Zatrzymali się pod samą bramką, która ku jego uciesze pozostała uchylona. Było grubo po północy, ciemno, a oświetlenie posiadłości stało się jedynym jasnym punktem w okolicy. Przy bramce przez chwilę kręcił się  jakiś człowiek, ale niedługo potem dołączył do trójki innych, którzy stali przy głównym wejściu. Najwyraźniej znowu trafił na zmianę warty, co było mu wyjątkowo na rękę. Obejrzał się za siebie, żeby ustalić coś z Gregiem, ale zdał sobie wtedy sprawę, że wcale nie ma go za jego plecami. Przez moment stał tam jak wryty, zastanawiając się, czy uciekł, czy zdradził, kiedy zobaczył go schodzącego z pobliskiego drzewa.
            - Oszalałeś?! – warknął cicho w jego kierunku.
            - Spokojnie, nikt mnie nie widział.
            - Co nie znaczy, że nie mógł zobaczyć, twoje ubrania są…
            - Na terenie jest ich ośmiu, nie wiem ilu w środku – oznajmił. – Jeśli pana pukawka ma tłumik, moglibyśmy ich dopaść tu na miejscu. Zająłbym się nimi, a potem dołączył do pana w środku.
            Javier patrzył na niego przez dłuższą chwilę z niedowierzaniem. Cholernie nie lubił, gdy ktoś mu się wpieprzał w życiorys, ale wyjątkowo potrzebował pomocy, a ten człowiek i tak nie powiedział nic, czego sam już by nie ustalił. Po prostu powiedział to za niego. Westchnął więc w końcu cicho i przygotował swoją broń.
            - Kim ty jesteś, do cholery? – mruknął, zerkając na niego spod byka, ale mężczyzna tylko lekko się uśmiechnął. – Wchodzisz pierwszy. Ja od razu wpadam do środka i poczekam na ciebie, jeśli będzie czysto. Jeśli nie będzie… będziesz słyszał – stwierdził wreszcie, po czym obaj zbliżyli się do bramki. – Teraz!


            Siedział wciąż przy pudłach, gdy z zewnątrz dotarły do niego ciche świsty i dziwne odgłosy. Nikt nie musiał mu mówić, co tam się działo, ani tym bardziej, kto tam był. Chciał go dopaść i sprawić mu ból. Pokazać mu, jak krzywdzi ważne dla niego osoby, jak niszczy wszystko, co mogło kiedykolwiek się dla niego liczyć. W jednej chwili wyciągnął telefon i wybrał numer jednego ze swoich ludzi. Po drugiej stronie jednak odezwał się całkowicie inny głos, niż się spodziewał.
            - Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc – na co brązowowłosy zaklął jedynie pod nosem i rozłączył się, wybiegając na korytarz. – Wzmocnić ochronę! Niech pilnują tych łepków! – wykrzyczał, a z pokoi zaczęli wylewać się ludzie z bronią palną. Nim skończył w pobliżu pojawił się jego wspólnik.
            - Co tu się dzieje?! – warknął.
            - To Javier, jestem pewien – rzucił gniewnym tonem. – Tylko on byłby w stanie wśliznąć się tu tak cicho i…
            - Jest w środku?! – starszy mężczyzna widocznie spanikował, co rozbawiło Danna. Jemu w głowie była już tylko zemsta.
            - Schowaj się, staruszku, będzie rozpierdol – oznajmił, również sięgając po swoją broń.
            Miał przewagę – wielu ludzi, był lepiej uzbrojony i znał dokładną lokalizację tych dwóch. Przede wszystkim dobrze orientował się w domu, w którym się znajdowali. Rudowłosy nie miał teraz zbyt wielu atutów. Pierwsze zaskoczenie było już za nimi, ale nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek wiedział, gdzie on teraz przebywa, ile osób jest z nim i co zaplanowali zrobić. Był przekonany jedynie do tego, że nadeszła chwila na ich ostateczne stracie i tylko jeden z nich miał prawo opuścić to miejsce żywy.

            Greg sprawiał wrażenie wprawionego w tego rodzaju bojach. Szybko uporał się z ludźmi przed wejściem do budynku, nie robiąc przy tym zbyt dużego hałasu. Pierwszy poleciał człowiek, który miał bezpośredni kontakt z ludźmi przebywającymi w środku. Javier miał jakieś niejasne przeczucie, że jeśli to przeżyją, będzie chciał mieć go u siebie. Stanowczo brakowało mu takiego człowieka wśród swoich, poza tym sam czasami już zapominał, co znaczy walczyć. A co dopiero walczyć o życie. W każdym razie wejść do środka było łatwo, jednak droga korytarzami nie była już taka przyjemna. Wszędzie aż roiło się od ludzi, którzy mieli za zadanie pilnować bezpieczeństwa tego miejsca. Widocznie człowiek, z którym miał do czynienia, wysoko cenił swoje życie. Rudowłosy zresztą doskonale zdawał sobie sprawę, że jest jedna osoba, która na pewno nie będzie ignorować jego możliwości i był nią nikt inny jak Dann, będący jednak na chwilę obecną po stronie wroga. Unieszkodliwiając kolejną osobę, prosił w duchu, choć sam nie wiedział kogo, żeby tylko udało mu się z nim normalnie porozmawiać.
            - Przeszukać każdy kąt! – usłyszał nakaz, rozpoznając w nim głos swojego byłego kochanka. – Nie walczyć, tylko dawać sygnał, gdzie się znajdujecie.
            - Ale szefie…
            - Milcz, gnido. Robić, jak powiedziałem. I tak nie macie z nim szans w pojedynkę – oznajmił, zaraz potem ruszając w kierunku, gdzie właśnie znajdował się Javier. Nagły skok adrenaliny i ukłucie w sercu sprawiło, że puls przyspieszył mu znacznie, ale nie poruszył się, tkwiąc tam z nadzieją, że go nie zauważą. Dann miał rację. W pojedynkę dałby sobie radę z każdym, ale gdy było ich tylu, nawet nie było o tym mowy.
            Na szczęście skrytka za blatem okazała się odpowiednim miejscem do przeczekania najgorszego. Jeszcze przed wyjściem sprawdził, czy jego broń ma dobrze załączony tłumik i wziął głęboki, uspokajający oddech. Musiał uspokoić jakoś bicie swojego serca, w innym wypadku nie będzie za chwilę słyszał nic prócz niego. Ta sprawa musiała zostać zakończona tu i teraz – doskonale o tym wiedział. Nawet jeśli jakimś cudem uda mu się znaleźć chłopców, obronić i wydostać stąd, wciąż będą ich ścigali. Mogłyby wtedy pojawić się kolejne niepotrzebne ofiary, a tego nie chciał. Rozwiązanie było jedno – nie powinien teraz szukać chłopców. Byli teraz w niebezpieczeństwie, ale jednocześnie pod solidną ochroną, skoro wszyscy wiedzieli, że przyszedł właśnie po nich. Javier musiał dopaść człowieka, który ukrywał się za plecami Danna. On był kluczem do rozprawienia się ze wszystkim.
            Przez uchylone okno dało się słyszeć strzały i krzyki, a oprócz tego śmiech Grega. W rezultacie pokręcił jedynie z niedowierzaniem głową, po czym wychylił się nieco ze swojego ukrycia. Droga była wolna. Czas poszukać tego gnoja, który postanowił namieszać mu w życiu… i odzyskać brązowowłosego.

            Przeszukiwanie domu trwało i wręcz nie chciało mu się wierzyć, że chociaż było tu tylu ludzi, wciąż nie mogli znaleźć Javiera. Jedyną oznaką, że był już w miejscu, do którego właśnie weszli, były ciała nieprzytomnych, czasem postrzelonych mężczyzn, porozwalane po podłodze. Dann zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić, a to nigdy nie przynosiło nic dobrego. Zaczynał wtedy grać nie fair, a to stanowczo skracało listę możliwości rudowłosego oraz czas, jaki mu pozostał do działań, które sobie zaplanował.
            Natomiast ci, o których toczyła się gonitwa trwali w jednym pomieszczeniu, do którego docierały jedynie pojedyncze hałasy. Zmęczony tym wszystkim Nathan zdawał się je ignorować, przysypiając nieco tuż przy brunecie, który obejmował go opiekuńczo. Will doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wiedział, że Javier wreszcie po nich przyszedł, ale za każdym razem, gdy słyszał jakiś huk mimowolnie przyciskał do siebie mocniej blondyna. To był odruch bezwarunkowy. Strasznie bał się, że rudowłosemu się nie uda, że coś mu się stanie albo go dopadną i wtedy zginą wszyscy, a w najlepszym czy w najgorszym – zależy od punktu widzenia – wypadku, trafią do burdelu. Jemu nie robiło to różnicy, Javier by się nie dał, ale ten chłopak, który odpłynął ufnie w jego ramionach, jeszcze zanim zaczęło się to zamieszanie, nie przeżyłby tego. Całkiem zniszczyłoby to jego psychikę, która wydawała mu się taka delikatna. Nie chciał na to pozwolić, za żadne skarby.
            Nath w końcu przebudził się, gdy brunet po raz kolejny go ścisnął. Spojrzał niezrozumiałym wzrokiem w jego spiętą nerwami twarz i sam zmarszczył czoło, czując, jak wzdłuż kręgosłupa przepływają mu dreszcze ze złymi przeczuciami. Zaraz potem dało się słyszeć huk wystrzału.
            - Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany.
            - Myślę, że to Javier. Przyszedł po nas – odpowiedział po dłuższej chwili, starając się do niego wiarygodnie uśmiechnąć. Nie chciał dać po sobie poznać, że sam ledwie wierzy, że to w ogóle się uda.
            Blondyn nie zdążył jednak tego nawet przemyśleć, bo dało się słyszeć zamieszanie na korytarzu. Wiele głosów, krzyków i przepychanki. Zaraz potem drzwi zostały otwarte na rozcież i stanął w nich dobrze znany im już mężczyzna.
            - Wychodzić. W tej chwili.

            Udało mu się zejść z powrotem na parter, gdzie szukał miejsca, w którym powinna być wywieszona droga ewakuacji. Nie w każdym domu znajdowała się taka tabliczka, ale w tych dużych jak ten, była ona dość często spotykana. Musiał sprawdzić, gdzie już był, a gdzie prawdopodobnie znajduje się biuro osoby, której szukał. Rzecz jasna spodziewał się go tam dopaść – w końcu nie był Dannem i mógł nie przewidzieć, że go tam znajdzie. Kiedy wreszcie dojrzał odpowiednie drzwi, na ich widok znów poczuł przypływ adrenaliny. Prowadziły do piwnicy i po krótkiej analizie Javier miał już zawracać, żeby udać się do miejsca, w którym jego zdaniem powinien przebywać ten facet, gdy coś go tknęło. Oprócz wyjścia ewakuacyjnego, wskazana była jeszcze jedna ścieżka, która ciągnęła się dalej za tymi drzwiami. Klucz w zamku jeszcze lekko się kołysał i mężczyzna nie miał już dłużej wątpliwości, co powinien sprawdzić najpierw.
            Szybko minął drzwi i zbiegł cicho schodami na dół. Na tyle piwnicy były dwie pary drzwi. Po sprawdzeniu okazało się, że jedne prowadziły do wyjścia na tył domu, natomiast za drugimi ciągnął się kolejny korytarz. Właściwie wahał się przez chwilę. Do jego świadomości docierało wiele różnych dźwięków, ale nie pamiętał, czy słyszał dźwięk odpalanego silnika. Zresztą miał jakieś przeczucie, że Greg, który najwyraźniej ukrył się gdzieś przed budynkiem, nie pozwoliłby nikomu opuścić posiadłości. W końcu zdecydował się wejść w korytarz. Na jego końcu znajdowały się kolejne drzwi. Tym razem były metalowe i wyglądały na dość solidne. Nie zastanawiając się długo, wyciągnął przed siebie odbezpieczoną broń i pociągnął za klamkę. Sam nie mógł uwierzyć w to, że tak prędko ustąpiły.
            - Witam – warknął, widząc przed sobą starszego człowieka, który nieco czerwony na twarzy i widocznie zgrzany stał naprzeciwko, również celując w niego bronią na tle podziemnego biura. Kolejny skok adrenaliny zdawał się wyostrzyć wzrok rudowłosego, a i ręka z pistoletem wydawała się teraz jakaś pewniejsza. Nie mógł pozwolić się pokonać. Nie w takiej chwili.
            - Jak mniemam Javier – odezwał się nieco zestresowany staruszek. – Wybacz, widziałem cię tylko na zdjęciach. I raczej w blond włosach, rudy słabo ci pasuje – stwierdził, on jednak ani na chwilę nie tracił czujności, upewniając się, że za plecami nie słychać żadnych kroków.
            - Sam się nie przedstawisz? – odezwał się mrużąc na niego oczy. – Chciałbym wiedzieć, kto opowiedział Dannowi wszystkie te brednie o tym, że razem z jego ojcem spiskowałem, żeby przejąć organizację.
            - Wjedź, poznamy się bliżej – odpowiedział, naśladując coś, co miało być najwyraźniej uśmiechem.
            - Masz mnie za kretyna? Byłem szkolony od dziecka. Chyba tylko kretyn uwierzyłby, że nie masz ze sobą przynajmniej dwóch ludzi – rzucił, nagle się prostując. Nie opuścił broni. Mimo, że Erick poważnie go zawiódł, w tej chwili przypomniał sobie wszystkie jego nauki. Nie był maszyną do zabijania, nawet jeśli kiedyś ktoś planował ją z niego zrobić. Niemniej w posługiwaniu się bronią w obronie był zdecydowanym mistrzem. Nie mógł zapomnieć o godności i honorze, nie tylko swoim, ale również swoich ludzi – tych którzy od niego odeszli, tych którzy zginęli, jak i tych dwóch, którzy byli uwięzieni gdzieś w tym budynku. Facet był widocznie zaskoczony i nie miał pojęcia, co robić, a to był dla niego plus. – Złożę ci propozycję nie do odrzucenia – zapowiedział pewnie i spokojnie, jakby serce wcale nie odgrywało w jego piersi jakiejś szalonej melodii. - Każesz teraz swoim ludziom złożyć broń, wtedy ich tylko zwiążę i pójdziesz ze mną odkręcić całe to bagno. Jeśli tego nie zrobisz, zabiję cię. Jest też druga opcja, że sami się poddadzą, a jeśli nie, to ich pozabijam. Niestety, panowie, nie pozwolę wam przejść na swoją stronę, nie przepadam za zdrajcami, ale możecie jeszcze pożyć – oznajmił tak opanowanym tonem, że sam siebie zaskakiwał.
            - Zapominasz, że ja też mam broń! – wykrzyknął, trzęsąc się z nerwów staruszek. Javier uśmiechnął się do niego niby przepraszająco.
            - No, tak, całkiem zapomniałem – przyznał. Echo jego ostatniego słowa nie zdążyło jeszcze ucichnąć, gdy nacisnął na spust, trafiając prosto w dłoń tego człowieka. Rozległ się krzyk, a jego pistolet upadł na ziemię. Javier nie zdążył się nawet odezwać, jak na środek pomieszczenia poleciały bronie pozostałych dwóch ludzi, przy czym uśmiechnął się zadowolony z obrotu sprawy. Wreszcie coś szło po jego myśli. – Wyjdźcie na środek z rękoma na karku – zażądał, po czym mężczyźni wykonali jego rozkaz. Ledwie jednak zdążył ich związać jakimś kablem, gdy za swoimi plecami usłyszał kroki. Lodowate dreszcze przebiegły po jego plecach, gdy te ucichły. To nie mógł być żaden z tych oprychów, których pełno biegało po posiadłości. To mogła być tylko jedna osoba, a to oznaczało, że nie miał ani chwili dłużej, żeby bawić się z wiązaniem tej dwójki. W jednej chwili zadał dwa ciosy, które obu pozbawiły przytomności. Sam był zaskoczony, że pamięta jeszcze, jak to się robi. Oczy tego starszego człowieka, który jęczał z bólu w fotelu, wypełnione teraz nadzieją wcale go nie pocieszały. Każdy inny już by strzelił, ale Dann był jedynym, któremu nigdy nie chodziło o jego śmierć.
            - Dlaczego się nie odwrócisz, Jav? Chcesz, żebym strzelił ci w plecy?
            - Wiem, że tego nie zrobisz, dlatego się nie odwracam – odpowiedział od razu pewnym tonem, który rozdrażnił brązowowłosego. Rudowłosy wiedział, że rozwścieczony jest najbardziej niebezpieczny, ale wtedy też popełniał najwięcej błędów. Opanowanie, tego od zawsze uczył ich Erick, a on od samego początku był wzorowym uczniem.
            - Draniu! – warknął, odrzucając pistolet, którym celował w swojego byłego kochanka. – Walcz ze mną!
            - Nie mam powodu, żeby z tobą walczyć. To wszystko wina tego starego dziada – oznajmił, wskazując na niego i jego krwawiącą, postrzeloną dłoń. Najwyraźniej żaden z nich nic sobie z tego nie robił.
            - O czym ty gadasz, Jav?!
            - To on powiedział ci, że cię zdradziłem, prawda? To kłamstwo. Mówiłem ci. Widziałem, jak wywoził rzeczy z mieszkania Ericka. Jestem pewien, że ukrył dowody. Zapytaj go, na pewno ci odpowie. Inaczej strzelę mu prosto w głowę – powiedział, podnosząc broń na przerażonego mężczyznę. Zdziwił się jednak, gdy za swoimi plecami usłyszał prychnięcie i śmiech brązowowłosego. Zawsze miał dziwne reakcje, ale tym razem miał co do tego złe przeczucia.
            - Mówisz tak tylko dlatego, że on ze strachu i tak wszystko by wyśpiewał – stwierdził Dann. – Nigdy nie zabiłbyś człowieka, prawda? Wciąż tylko zostawiasz ich nieprzytomnych, ewentualnie postrzelonych. Jesteś tchórzem, Javierze. W ten sposób nie uratujesz swoich ulubieńców.
            Brązowowłosy miał trochę racji. Ale tylko trochę. Nie chciał zabijać i jeśli tylko mógł, unikał tego, ale wchodząc do tego domu był świadomy, że nie będzie czasu się wahać. Ledwie więc jego były skończył mówić, nawet nie patrząc w tamtą stronę, skierował broń na jednego z nieprzytomnych ludzi i bez choćby sekundy zawahania wystrzelił, pozostawiając w jego głowie dziurę, z której zaczęła obficie wypływać krew. Zapadła całkowita cisza, gdy skierował znów broń na tamtego człowieka. Nawet Dann był zaskoczony.
            - Gadaj – warknął do niego, ale ten nie zdążył nawet otworzyć ust.
            - Brawo! – wykrzyknął, klaskając trzy razy w dłonie brązowowłosy. – Jednak potrafisz być mężczyzną, ale to na nic. Nawet jeśli to prawda, że ten staruszek mnie oszukał, nie zamierzam  pozwolić ci wygrać. Jesteśmy wrogami, Jav.
            Rudowłosy nie wytrzymał i odwrócił się do niego twarzą. Naprawdę nie rozumiał, co się dzieje. Sądził, że jeśli mu to wyjaśni, uda im się dojść do porozumienia.
            - O czym ty gadasz? Nigdy nie byłem twoim wrogiem.
            - Musisz nim być, jeśli chcesz odzyskać tych dwóch – oznajmił. – Jeśli ich zostawisz, pozwolę ci odejść.
            - Chyba oszalałeś. Tylko po nich tu przyszedłem.
            - Więc walcz ze mną, do cholery!
            - Nie chcę.
            - A ja nie chcę prowadzić idiotycznych dyskusji – rzucił wreszcie brązowowłosy i jako pierwszy zaatakował, zmuszając tym samym Javiera do obrony. Z początku rudowłosy tylko się bronił i ewentualnie zmuszał Danna do uników, ale było doskonale widać, że nawet nie chciał zadać żadnego silnego ciosu, co tylko dodatkowo drażniło jego przeciwnika.
            Podczas, gdy walczyli, rudowłosy nie miał możliwości powstrzymać tego starszego gościa przed ucieczką, a sam Dann w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Jav ze złością syknął, gdy przez chwilę nieuwagi odebrał dość silny cios w brzuch, ale nie mógł nic poradzić. Przeciwnik nie dawał mu chwili wytchnienia, nawet żeby raz jeszcze podjąć próbę rozmowy.

            Nath był przerażony. Szybko pojął, co tak naprawdę się dzieje i dlaczego brunet tak nieszczerze się do niego uśmiechał. Kiedy wyciągnęli ich z pokoju był już niemal pewien, że nie wyjdą z tego żywi. Chcieli ściągnąć do siebie Javiera pod groźbą ich śmierci, ale zanim to zrobili, brązowowłosy mężczyzna dostał wiadomość od jednego z ludzi, który właśnie się ocknął i widział ich domniemanego wybawiciela, wchodzącego do piwnicy. Kazał więc zostać im na parterze, a sam pobiegł w tamtym kierunku. Jeden z oprychów związał ich i posadził daleko od siebie, ale Will wreszcie i tak postawił na swoim i usiadł blisko blondyna, chwytając jego twarz w dłonie, chociaż miał związane nadgarstki.
            - Spokojnie, Nath – szeptał do niego cicho. – On jest w stanie sobie z tym poradzić. Nie przyszedłby tu, gdyby nie było szans.
            - Szans?! Jakich szans?! Widzisz, ilu tu jest ludzi?! – nieco za bardzo się uniósł, zwracając tym na siebie uwagę. Mężczyźni jednak szybko ich zignorowali, śmiejąc się z „przerażonych dzieciaków”.
            - Proszę, postaraj się uwierzyć – powtórzył i pocałował go lekko w czoło.
            Miał kompletny mętlik w głowie. Nie wiedział, czy bać się o siebie, o Willa, czy Javiera. Czy liczyć na to, że uda mu się wygrać z tymi wszystkimi ludźmi? Czy może powinien ograniczyć swoje nadzieje do tego, że jakimś cudem przeżyje. Starał się zachować resztki honoru i nie rozpłakać się po raz kolejny, ale ledwie miał siły, by stłumić szloch. Nie sądził, że coś takiego kiedykolwiek się wydarzy, że kiedykolwiek tak bardzo będzie się bał i tracił wiarę w jakąkolwiek przyszłość.
            Nie minęło zbyt wiele czasu, jak jeden z ludzi odebrał telefon, a potem doczłapał do nich, okropnie jęcząc jakiś starszy facet. Tego widoku było już Nathanowi zbyt wiele. Mężczyzna zbliżył się do niego, trzymając przed sobą przestrzeloną, zakrwawioną dłoń i coś mówił, ale za nic to do niego nie docierało. Zemdliło go, a zaraz potem stracił przytomność.
            - Szlag by to! Zostawcie tego blondyna, a ten drugi ze mną. Szybko, na dół! – rozkazywał.
            - Ale pan Dann mówił, że…
            - Kto ci płaci, do cholery?! – wrzasnął staruch, a oprych bez słowa odciągnął próbującego ocucić Nathana chłopaka.
            Will szarpał się i próbował jeszcze coś zrobić, ale wszystko to było na nic. Zaciągnęli go na dół do piwnicy, gdzie jego szarpanina i krzyki roznosiły się okropnym echem. Niedługo potem usłyszał głos swojego własnego szefa i zobaczył go w pomieszczeniu na końcu ostatniego korytarza, walczącego z brązowowłosym typem, który ich więził. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale imię samo wyrwało się z jego gardła.
            - Javier! – zawołał płaczliwie, szarpnięty przez starszego faceta, który zatrzymał się z nim w wejściu do pomieszczenia. Rudowłosy znów na chwilę stracił uwagę i dostał pięścią w twarz, przez co cofnął się o kilka kroków. Walka ustała, słychać było tylko śmiech jego przeciwnika.
            - Oj, coś chyba dawno nie ćwiczyłeś – stwierdził rozbawiony, zwracając zaraz potem wzrok przepełniony pogardą to na Willa, to na tego starego człowieka. – Mówiłem, że nie chcę tu widzieć dzieciaka – oznajmił surowo, ale oprych tylko wzruszył ramionami.
            - Lepiej stań obok swojego kochasia, będziesz pierwszy do odstrzału – wysapał, przyciskając postrzeloną dłoń do piersi. Kiwnął na tego, który przyprowadził z nim Willa.
            - Nie zabiłem cię za te kłamstwa, a ty masz jeszcze czelność wygadywać takie rzeczy…? – brązowowłosy spojrzał na niego pogardliwie, ale nim dodał cokolwiek więcej stanął przed nim Javier.
            Doszedł do siebie po ciosie i z przerażeniem patrzył na bruneta, do którego głowy przystawiona była broń. Nawet nie wiedział w tamtej chwili, gdzie znajduje się jego własna i nie miał pojęcia, co mógłby zrobić. Wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał dać tym do zrozumienia, że jest skory do negocjacji.
            - Will… gdzie Nathan? – zapytał przestraszony. Przez chwilę coś dusiło go w klatce piersiowej na myśl, że mogli mu coś zrobić.
            - Na górze, zemdlał – wydukał brunet, starając się nie panikować jeszcze bardziej.
            - Będzie w porządku, ok.?
            - Co ma być w porządku? – odezwał się Dann. – Nie wyjdziesz stąd, póki mnie nie zabijesz – stwierdził, chcąc szarpnąć rudowłosego do tyłu, ale Jav zwinnie uniknął jego ręki.
            - Dogadajmy się – zwrócił się od razu do starszego. – Zrobię, co zechcesz, tylko wypuść chłopców. Na zewnątrz zostaną odebrani. Ja tu zostanę – mówił powoli, starając się ostrożnie dobierać słowa. Widok Willa jednocześnie go cieszył, bo wyglądało na to, że nic mu nie jest, ale jednocześnie przerażał, bo w tej sytuacji w każdej chwili mógł zginąć. Wystarczyłby tylko jeden jego fałszywy ruch.
            - Po co? – odezwał się stary. – Odstrzelę was obu i wszystko będzie moje.
            - Możesz mnie zabić, ale wypuść chłopców – powiedział wreszcie Javier twardo. – Oni nie są ani niczemu winni ani nie mogą ci już więcej pomóc. Miej serce, staruchu! – warknął na koniec, wyprowadzony już z równowagi.
            - Świetnie. – Prychnął wyniośle, po czym zwrócił się do oprycha. – Zabij go.
            - Ani mi się waż! – ku zdziwieniu chyba wszystkich pomiędzy nich wskoczył Dann. Cała sytuacja nagle nabrała innego charakteru i chociaż jeszcze przed chwilą sam chciał zemsty, teraz nie był w stanie pozwolić komukolwiek odebrać życie człowiekowi, z którym przeżył tyle wspaniałych lat. Próbował sobie tłumaczyć, że po prostu sam chciał to zrobić, ale sama myśl o ponownej utracie go, cholernie bolała, starał się więc nie przypominać sobie w tej chwili, że i tak mu go odebrano.
            - Jeszcze krok i dzieciak będzie martwy – ostrzegł staruch, co sprawiło, że rudowłosy szybko przyciągnął do siebie swojego niespodziewanego obrońcę. – Jakie to słodkie. Przynajmniej umrzecie razem.
            Rozległ się pierwszy strzał, ale brązowowłosy nie dał już przesunąć się ani o centymetr. Javierowi serce stanęło w miejscu i sam nawet nie wiedział, kiedy wykrzyczał z całych sił: „NIE”. Jego były kochanek zsuwał się właśnie po nim prosto na podłogę, chociaż za wszelką cenę starał się go utrzymać w pionie, jakby kula, która w nim tkwiła nic nie zmieniała.
            - Nie, nie, nie! Dann, nie możesz – warknął, patrząc mu rozbitym wzrokiem w oczy, gdy ten leżał już na ziemi, patrząc na niego niewidzącym wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
            - Tym razem przynajmniej będziesz wiedział na pewno, że nie żyję – stwierdził, ale to ani trochę nie pomogło. W oczach Javiera pojawiły się łzy, których nie był w stanie powstrzymać. Dopiero odkrył, że on żyje. Dlaczego ten cholernik nie mógł go posłuchać, gdy mówił mu prawdę?! – Naprawdę mnie kochałeś… - wydusił tak cicho, że jedynie trzymający go mężczyzna mógł to usłyszeć. Kiwnął mu więc potakująco głową. Z początku nie wiedział, o co chodzi, gdy brązowowłosy zaczął ruszać dłonią, ale gdy tylko spojrzał ostrożnie w tamtym kierunku, zrozumiał. Leżała tam broń, którą tamten wcześniej wyrzucił. Musiał jej tylko jakoś dosięgnąć i odstrzelić oprycha z bronią.

            - Więc pożegnaliście się już? – dotarł do niego głos starucha. Jav aż skrzywił się wściekle i w jednej chwili ruszył po leżący nieopodal pistolet. Dokładnie w tej samej sekundzie rozległ się huk kolejnego wystrzału…