wtorek, 25 marca 2014

Let it fly [15]

Witajcie :). Chyba spodziewałam się większej ilości osób, które jeszcze pamiętają o tej historii, ale i tak zamierzam ją ukończyć, więc dziękuję, że tu jesteście :). Mam nadzieję, że się nie wstydzicie i zostawicie po sobie jakiś ślad, żebym wiedziała, że kontynuacja nie zawiodła Waszych oczekiwań. Właściwie myślałam, żeby pociągnąć to opowiadanie jeszcze trochę dalej, ale nie wiem w tej chwili, czy warto się w to pakować. A Wy co sądzicie?
W każdym razie publikuję dziś kolejną, 15. część, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu :). W każdym razie liczę na Wasze opinie!

Wasza Czokoladka ;).


Część 15






            Nie odezwał się ani słowem, od kiedy Will oznajmił, że idzie razem z nim. Nie potrafił odnaleźć się pośród natłoku myśli z tym przygnębieniem wgniatającym się w jego klatkę piersiową. To nie tak, że chciał śmierci tego człowieka. To nie tak, że uważał, iż Javier powinien pozwolić mu tam umrzeć i skończyć jako zgniły kawałek mięsa. Po prostu nie mógł pogodzić się z tym, że go uratował i teraz siedzi przy nim bez przerwy, podczas gdy blondyn potrzebował jego obecności, wyjaśnienia mu całej sytuacji, nawet głupiego „już wszystko w porządku, Nath, możesz się nie przejmować”. Gdyby chociaż zapytał, jak się czuje, zainteresował się Willem, zamiast wysyłać go do opiekowania się nim. Ale on tylko tkwił przy tym półmartwym człowieku, który ich skrzywdził, a przy tym patrzył na niego i mówił o nim, jak o… jak o kimś… bardzo ważnym.
            Nawet nie wiedział, kiedy zdążyli dotrzeć do jego mieszkania, gdzie Nathan od razu zakluczył za sobą drzwi i z cichym westchnieniem skierował się do kuchni.
            Dann musiał być jego miłością. Zmartwychwstałą częścią jego przeszłości, która sprawiała, że dla blondynka zaczynało brakować miejsca w przyszłości tego człowieka. Był wściekły. Na niego za bronienie tego drania i na siebie za to, że tak bardzo się do niego przywiązał, tak wygodnie było mu być dla niego kimś wyjątkowym. Może jednak Will nie miał racji? Może Javier nigdy nic do niego nie czuł? Może jednak miał być po prostu jego kolejną zabawką? Ale po co więc to wszystko? Po co układy, zakazy, wycieczki? I dlaczego był tak rozczarowany, że to wszystko zdawało się być nieistotne przez obecność tego całego „Danna”. Nienawidził tego gnojka. Nienawidził z całego zagubionego serca.
            - Nath? Dobrze się czujesz? – zapytał wreszcie zmartwiony jego zachowaniem brunet. Chłopak odwrócił się do niego twarzą i chyba próbował się lekko uśmiechnąć, ale nie dał rady.
            - Przepraszam, jestem zły – przyznał. – Może to lepiej? Skoro wrócił ten jego „najbliższy”, powinien wreszcie dać mi spokój… - mruknął gorzko, na co William skrzywił się widocznie.
            Zaraz potem jednak podszedł do niego blisko i chwycił go lekko za brodę, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Odsunął się od niego nieco, gdy tylko duże zaskoczone oczy utkwiły wzrok w jego własnych.
            - Wcale nie chcesz zejść na drugi plan, prawda? – zapytał, choć odpowiedź wydawała mu się boleśnie oczywista. – Spodziewasz się, że ten „Dann” będzie chciał wrócić do Javiera i nie będziesz miał z nim szans, tak?
            - Jaki sens mają te pytania, Will? Ja… nie wiem. Po prostu mi się to nie podoba. Wydawało mi się… Myślałem, że Javier naprawdę chce o nas dbać i troszczy się o nas, ale… Myślisz, że obchodzi go to, przez co musieliśmy przejść w tamtej posiadłości? Odsunął nas od siebie i nic prócz tamtego faceta go nie obchodzi!
            - Nath… zrozum… Skoro kiedyś byli sobie bliscy… Przecież on może w każdej chwili umrzeć, a nam już nic nie zagrozi. Spałeś wtedy, ale po przywiezieniu nas do kliniki, Jav nie odpuszczał nas na krok. Postaraj się postawić na jego miejscu. I pogódź się z tym, że nie jest ci obojętny, bo jeśli chcesz go zatrzymać, pewnie będziesz musiał się o to postarać – oznajmił twardo, po czym westchnął ciężko zrezygnowany. – Jestem zmęczony… Mógłbym położyć się na godzinkę w twoim łóżku? – zapytał, nawet na niego nie patrząc.
            - J-jasne… - zmieszał się blondyn, patrząc jak chłopak bez słowa opuszcza kuchnię.
            Chyba zrobiło mu się głupio, że tak wybuchnął, ale ostatnie wydarzenia naprawdę wyprowadzały go z równowagi. Jego cierpliwość i silna wola rozprysły się w drobny mak, gdy był przetrzymywany i został poniżony. Niemniej brunet wydawał się mieć rację, a przez to Nathan nawet na chwilę nie zastanowił się nad tym, jak on się czuję, chociaż sam zarzucał to właśnie Javierowi. Nie rozumiał sporej ilości ich zachowań i wiedział, że nie będzie w stanie ich pojąć. Po prostu zbytnio się od siebie różnili. Prawda była jednak taka, że naprawdę nie chciał się od nich oddalać, a nie wyobrażał sobie tego wszystkiego z Dannem, którego już widział wiecznie u boku rudowłosego. Jak taki lep. Patrzący na niego, jak na robaka i kpiący sobie z tego, jak to go upokorzył.
            Westchnął zrezygnowany, po czym ruszył się z miejsca, żeby wstawić sobie wodę na herbatę. Musiał się ogarnąć i coś zjeść. Będzie musiał też przeprosić Willa i podziękować mu jeszcze za wsparcie jakim dla niego był przez ostatnie dni.


            Właściwie wcale nie chciało mu się spać. Był po prostu zmęczony tą sytuacją. Obawą o swoje życie i przyszłość, zachowaniem blondyna, który sam nie wiedział, czego chce, ale gdy ktoś próbuje mu to odebrać, zaczyna się wściekać. William kiedyś naprawdę kochał się w Javierze, wyrósł z tego jednak definitywnie. Pomimo różnic, jakie ich dzieliły i faktem, że mężczyzna jest jego szefem, był dla rudowłosego przyjacielem i powiernikiem jego tajemnic. O Nathanie nie mówił mu jednak zbyt wiele. Właściwie zakazał mu się do niego zbliżać, odkąd pocałował go po raz pierwszy. Ot, tak dla zabawy. Nie spodziewał się jeszcze wtedy, że tego człowieka tak ciągnie do młodego. A blondyn prócz tego, że ogólnie rzecz biorąc jest śliczny, okazał się być dość upartym osobnikiem. Może to właśnie przez to? – zastanawiał się. – Może dlatego, że nie wolno było mi się do niego zbliżać, tak dobrze rozmawiało mi się z nim, gdy tylko do mnie dzwonił? Może to dlatego chciałem mieć na niego oko i być w pobliżu? Leżąc na jego poduszce, otulony zapachem chłopaka, przypominał sobie, jak pocałował go, gdy byli w niewoli, jak wtedy przytulił go do siebie nagiego, gdy myślał, że porywacz go zgwałcił. Boże, jak bardzo wtedy się o niego bał! W pewien sposób rozumiał jego złość na ich pracodawcę, ale z drugiej strony coś go bolało, gdy tak otwarcie okazywał, że obawia się stracić Javiera. Po prostu namieszał mu w głowie i teraz brunet miał trudności, żeby wyprzeć go ze swoich myśli. Śmiał się wcześniej ze swojego szefa, gdy ten kazał mu się do niego nie zbliżać i wymyślał setki wymówek, żeby tylko przyciągnąć do siebie blondynka, a teraz czuł się rozczarowany i starał się nie myśleć o tym, że stracił szansę na zbliżenie się do niego, bo został z góry odsunięty.
            A on naprawdę chciałby być z nim blisko. Wreszcie znalazł osobę, przy której czuł się człowiekiem, a nie męską dziwką, ale nie było mu wolno tknąć go nawet jednym palcem, dopóki Javier mu na to nie pozwoli. Dlatego w przeciwieństwie do blondyna miał jeszcze cichą nadzieję, że ten mężczyzna, który ich porwał przeżyje. Byłby w stanie wybaczyć mu wszystko, co przeszli, jeśli tylko oznaczałoby to, że rudowłosy pozwoli wtedy chłopcu od siebie odejść. Wtedy może on będzie miał szansę. Może niewielką. Ale może skapnie mu choć odrobinę szczęścia. Nie miał tylko pojęcia, co zrobi, jeśli jego przewidywania się nie sprawdzą.
            Był zaskoczony, kiedy rozległo się ciche stukanie do rozchylonych drzwi sypialni
            - Will, śpisz? – zapytał cicho chłopak, zaglądając do pomieszczenia. Brunet podniósł się na pościeli i spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Chciałem cię przeprosić… - oznajmił, wchodząc do środka. Przysiadł na skraju łóżka i utkwił w nim skruszone spojrzenie. – Nie powinienem był tak wściekać się o to wszystko, no i… Przede wszystkim chciałem ci podziękować. Tak naprawdę Javier wcale nie chciał, żebym z nim wracał. Miałem zostać w kryjówce i poczekać, aż wszystko załatwi, więc to była tylko moja wina, że mnie złapali. Myślałem, że będę mógł pomóc, a okazało się, że jak zwykle byłem tylko ciężarem i dla niego, i dla ciebie.
            - Och, to nic, Nath. Naprawdę nie powinieneś myśleć o tym w ten sposób. Po prostu cieszmy się, że wyszliśmy z tego cało. Mówiłem ci, że on sobie poradzi – dodał po chwili, uśmiechając się lekko.
            - Chyba umarłbym ze strachu, gdyby nie było cię wtedy przy mnie. W każdym razie, dziękuję – dodał na koniec z cichym westchnieniem. – Javierowi też powinienem podziękować, ale byłem zbyt wściekły.
            - Miałeś do tego prawo. Na pewno się dogadacie, jak tylko emocje przycichną.
            - A ty?
            - Co ja?
            - No… Jak się czujesz?
            - Chyba jestem trochę poobijany, ale… dobrze – odparł nieco zmieszany. – Nie musisz się o mnie martwić – dodał jeszcze z uśmiechem, żeby ukryć swoje faktyczne samopoczucie.
            - Wolałem się upewnić, wiesz… Nie mam rodziny, a jak widać przyjaciół poznaje się w biedzie. Więc… gdybym mógł ci się jakoś odwdzięczyć za wszystko, co dla mnie zrobiłeś, po prostu powiedz, ok?
            Will patrzył na niego przez chwilę, jakby nie rozumiał, co się do niego mówi, a potem uśmiechnął się lekko pod nosem, tym razem szczerze. Nic nie mógł poradzić, że tak polubił tego blondynka.
            - Jest jedna taka rzecz… Javier obiecał zabrać mnie z domu publicznego i zatrudnić u siebie, skoro i tak wiecznie zajmuję się przygotowaniami do różnych imprez, a nie chcę tam wracać, więc… Może mógłbym trochę pomieszkać u ciebie? Mogę spać na kanapie, pomagałbym w porządkach, czy gotowaniu, więc…
            - Jasne, możesz zostać – przerwał mu wreszcie Nathan, uśmiechając się lekko. – Wcale nie mieszka mi się tu dobrze samemu, więc to nawet lepiej.
            - Świetnie. Dzięki.
            - Nie, nie. To ja dziękuję i czuj się, jak u siebie w domu. Już nie przeszkadzam – rzucił krótko, po czym opuścił sypialnię, zamykając za sobą cicho drzwi.
            Jav? Pozwolisz mi go zabrać? – zapytał w myśli brunet. – Proszę, pozwól.


            Czuwając nad nieprzytomnym wciąż mężczyzną, Javier w kółko odtwarzał w myślach swoją ostatnią rozmowę z Nathanem. Za każdym razem robiło mu się chłodno, gdy przypominał sobie, że chłopak chce odejść. Wynieść się, jak najdalej od niego. Ze złości zaciskał dłonie w pięści i niejednokrotnie uderzał nimi o szkielet łóżka, wprawiając je w drżenie. Naprawdę mógł przeoczyć moment, w którym stał się dla niego kimś ważnym? I akurat teraz, gdy mógłby wreszcie go zdobyć, musiał pojawić się On. Jego dawna, nigdy nie zabliźniona rana w sercu otwierała się na nowo i był gotów pobiec tak jak stoi na cmentarz, wyciągnąć Erika z grobu i zmusić go, żeby zajrzał do pustej trumny, w której niegdyś chciał pochować wszystkie jego wspomnienia o brązowowłosym. Jak mógł im coś takiego zrobić? Tak bardzo mu ufał. Bał się pomyśleć, że byłoby lepiej, gdyby nigdy nie poznał prawdy, a Dann nie wróciłby do żywych. Gdyby tylko William nie powiedział mu, że nie zginął od postrzału w klatkę piersiową, Javier nie siedziałby teraz nad jego łóżkiem, walcząc z łzami, jak z wiatrakami.
            - Coś ty narobił, że tak cię znienawidził? Przecież Nath… On tylko… - Nie był w stanie dokończyć. Właściwie od wyjścia blondynka nie wykrztusił z siebie żadnego sensownego zdania.
            Wiedział, że powinien pójść i przeprosić go za wszystko, do czego doszło, ale nie potrafił się stąd ruszyć, nie mając pewności, co dalej będzie z brązowowłosym. Jakby tego było mało Will też się do niego nie odzywał. Jego telefon został gdzieś w tamtej przeklętej posiadłości, a nie odbierał domowego, w mieszkaniu rudowłosego też nikt nie odbierał. I chociaż domyślał się, gdzie mógłby go zastać, nie potrafił w tamtej chwili zebrać się, żeby zadzwonić do Nathana i poprosić o rozmowę z brunetem. To mijałoby się z celem. Pluł sobie w brodę, jak bardzo w ciągu kilku dni zaledwie stał się bezradny.
            Minęła cała wieczność, nim wreszcie coś się wydarzyło. Niemal podskoczył, gdy poczuł niespodziewany ruch materaca, o który opierał głowę. Dann wciąż był zaintubowany, aparatura wydawała te same irytujące dźwięki, ale jego oczy były teraz otwarte i patrzyły na niego nierozumiejącym wzrokiem. Javier bez słowa zerwał się ze swojego miejsca i pobiegł po lekarza.


            Chłopcy siedzieli właśnie przed telewizorem. Przed momentem zjedli obiad i śmiali się z czegoś z najlepsze, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Blondyn był zaskoczony, ale od tak dawna nie miał kontaktu ze znajomymi, że wcale by się nie zdziwił, gdyby któryś z nich postanowił go wreszcie odwiedzić. Spojrzeli po sobie z Willem, po czym on sam wzruszył lekko ramionami.
            - To pewnie ktoś do ciebie. Otwórz, ja posprzątam ze stołu – zaproponował brunet, zabierając się za zbieranie talerzy.
            Znikł w kuchni, zanim jeszcze on zdążył dojść do drzwi. Od tamtego dnia starał się nie myśleć wciąż o rudowłosym i tym, jak wielki ma do niego żal. Idąc za radą nowego współlokatora, zamierzał poczekać, aż wszystko się uspokoi. Tym samym kompletnie znieruchomiał, gdy to właśnie on pojawił się tak nagle w jego mieszkaniu.
            - Javier? – odezwał się zaskoczony i choć naprawdę ucieszył się na jego widok, nie potrafił się nawet uśmiechnąć. To, że tu przyszedł, musiało oznaczać, że ich oprawca wybudził się ze śpiączki.
            - Mogę wejść?
            - Od kiedy pytasz o takie rzeczy?
            - Od kiedy powiedziałeś, że chcesz pozbyć się mnie ze swojego życia – odparł krótko.
            Na jego twarzy też nie było choćby śladu uśmiechu. Nie było także zwykłej u niego pewności siebie i poczucia wszechwładności. Po raz pierwszy blondyn patrzył na niego, jak na zwykłego człowieka.


            Po tym, jak personel kliniki wygonił go, żeby zająć się dobrze pacjentem, tkwił na tym korytarzu, jak słup soli. Wydawało mu się, że czekanie na moment, aż będzie mógł tam wrócić i raz jeszcze spojrzeć w te oczy, trwało jeszcze dłużej, niż śpiączka brązowowłosego. Lekarz wcale nie chciał się zgodzić na odwiedziny, ale Javier nie zamierzał stosować się do jego zakazów. Dann leżał z lekko przymkniętymi oczyma i wpatrywał się tępym wzrokiem w okno. Dopiero, gdy mężczyzna usiadł przy jego łóżku, zwrócił na niego swoje puste oczy.
            - Dlaczego uparłeś się, żeby mnie ratować? – odezwał się wreszcie mocno zachrypniętym, słabym głosem, a rudowłosemu serce zdawało się stanąć w miejscu. – Przecież przyjąłem tę kulkę dla ciebie. I tak jestem już trupem od wielu lat.
            - Nie zaczynaj w takiej chwili. Jak niby miałbym cię tam zostawić?
            - Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ojciec nie dostrzegał w tobie tej naiwności. O mało przeze mnie nie zginąłeś, wiesz? Ty i ci twoi chłopcy. Z początku myślałem, że ten gówniarz nie dałby za ciebie złamanego grosza, ale kiedy przekonałem się, że to nieprawda, byłem jeszcze bardziej wściekły. To chyba nie przy mnie powinieneś teraz siedzieć, co?
            - Możemy zostawić ten temat na inną okazję? – Westchnął ciężko mężczyzna, podnosząc się, żeby przysiąść na skraju łóżka. Jego palce nieśmiało splotły się z tymi, które leżały wciąż niemal bezwładnie na pościeli. – Lekarz powiedział, że szybko dojdziesz do siebie. Miałeś dużo szczęścia. Kula ominęła najważniejsze organy.
            - Kurwa, Jav! Dlaczego ty nigdy nie rozumiesz?! – oburzył się z wściekłością brązowowłosy, jednak nie dał rady wydusić z siebie już kolejnego dźwięku. Zaczął się krztusić i kaszleć, po czym opadł bezsilnie na poduszkę.
            - Nie powinieneś się przemęczać. Jesteś bardzo słaby – odparł, jakby nigdy nic, po czym sięgnął dłonią do bladego policzka mężczyzny, który jednak odwrócił od niego gwałtownie twarz.
            - Jeśli czekasz, aż ci podziękuję, to nie licz na to dłużej – wyszeptał po dłuższej chwili. – Nie planowałem tego przeżyć. Zostaw mnie samego.
            Javier spełnił jego prośbę. Było tyle spraw, o których chciał z nim porozmawiać, ale na to musiał poczekać, aż mężczyzna wydobrzeje. Mógł być już spokojny o jego zdrowie, więc od razu zamówił taksówkę i skierował się do mieszkania młodego. Gdy zobaczył swoją twarz w odbiciu szyby samochodu, skrzywił się jedynie. Wyglądał naprawdę paskudnie i bardzo podobnie się czuł, ale nie mógł dłużej czekać. Wprawdzie spodziewał się zastać tam również Willa, ale gdy ten wyłonił się z kuchni, nim on zdołał przekroczyć próg mieszkania, jakiś dziwny chłód wstrząsnął mężczyzną od środka.
            - Jav…? Znaczy… cześć – odezwał się brunet, wychodząc teraz na przedpokój.
            - Szukałem cię – oznajmił z wyrzutem rudowłosy, na co on skrzywił się tylko nieco.
            - Przyszedłeś do mnie, do niego, czy ot tak, żeby podrażnić nas swoją obecnością? – warknął niespodziewanie Nathan, jeszcze bardziej wyprowadzając z równowagi gościa.
            - Do ciebie, Nath, ale z chęcią dowiedziałbym się, co robi tutaj William – odpowiedział po chwili.
            - Mieszka tu.
            - Co?
            - Mieszka. Głuchy jesteś?
            - Może trochę grzeczniej…?
            - Niby dlaczego? Zamierzasz znowu mi grozić? Skrzywdzić mnie? Jeśli nie, to pozwól, że nie będę się dłużej przed tobą płaszczył – odparł bezczelnie, zostawiając drzwi otwarte, po czym skierował się do salonu.
            - Nath, zaczekaj! – rzucił za nim rudowłosy, ale chłopak zdążył już zniknąć mu z oczu. Posłał więc jedynie wymowne spojrzenie brunetowi i poszedł za blondynem. – Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział spokojnie, zatrzymując się tuż przed siedzącym na kanapie.
            - O czym?
            - O tym, co się wydarzyło. Nie jest tak, że po prostu odpuszczam mu wszystko, co zrobił. Nawet nie wiem tak naprawdę, co tam się działo, nim zdołałem do was dotrzeć. Siedziałem w szpitalu, bo chciałem upewnić się, że przeżyje. Gdy trochę wydobrzeje, będzie musiał wziąć odpowiedzialność za ten bajzel.
            - Aha – mruknął lekceważąco chłopak. – I co mu zrobisz? Oddasz go w ręce policji? Spuścisz mu lanie? W jaki sposób niby zamierzasz go ukarać za coś takiego? – zapytał, naumyślnie trzymając przed sobą ręce z sinymi nadgarstkami.
            - Znajdę sposób, ale chciałbym wiedzieć, co tam się stało. Nath, postaraj się mnie zrozumieć. Mi też nie jest łatwo.
            Blondyn westchnął ciężko i spuścił wzrok na swoje dłonie. Nie lubił patrzeć na te fioletowe ślady na swojej skórze. Od razu przypominało mu się, całe poniżenie, jakie zgotował mu tamten facet. Wcale nie chciał o tym opowiadać, ale wreszcie przełamał się i streścił mężczyźnie wszystko, co pamiętał. Omijając jedynie fragment, gdy byli z Willem pod prysznicem.
            Javier widział łzy w jego oczach, gdy przypominał sobie to wszystko, więc zaraz usiadł obok niego i ostrożnie przyciągnął go do siebie. Sam nie był pewien, co o tym myśleć. Na dobrą sprawę żadnemu z nich nie stało się nic poważniejszego, prócz tego, że zostali zastraszeni i byli źle traktowani przez tamtych ludzi, o czym świadczyły sińce na ich ciałach, o których doskonale wiedział, odkąd zostali przebadani w klinice. Nie wiedział, czy powinien się cieszyć, czy jednak być wściekłym na Danna. Na siebie, że nigdy nie odkrył kłamstwa Erika. Brunet zdawał się prędzej dojść do siebie po wyjściu z tego bagna, ale Nathan mimo wszystko wciąż był tym samym niewinnym chłopcem, którego widział w nim od samego początku. Mógł sobie tylko wyobrazić, jak bardzo by się wściekł, gdyby usłyszał od niego, że przecież nie stało się nic złego. Czasami zapominał, że większość ludzi na tym świecie miała nieco inne poglądy na takie sprawy. Normalność nigdy nie była jego dobrą stroną.
            - Przykro mi, Nath. Gdybym zdołał wcześniej się do was dostać, może oszczędziłbym ci tego…
            - Will wciąż powtarzał, że nas z tego wyciągniesz, ale byłem tak przerażony… Dziękuję, że po nas przyszedłeś… - wydukał cicho, wtulając się w niego mimowolnie. Zdawał się całkiem zapomnieć o leżącym w szpitalu człowieku, który miałby ich rozdzielić.
            Rudowłosemu było gorąco. Jeszcze przed wyjazdem z kryjówki blondynek nie był tak otwarty ani śmiały wobec niego. Raczej rzadko zdarzało mu się okazać, że Jav coś dla niego znaczy. Za to teraz, gdy miał taki mętlik w głowie, chłopak tulił się do niego tak ufnie. Jego zapach, jego ciało było tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a on nie miał sił, żeby go sobie przywłaszczyć.
            - Już dobrze. Nic takiego się nie powtórzy, obiecuję – właściwie wyszeptał, gładząc uspokajająco pociągającego nosem Nathana po boku.
            Tylko stojący za ich plecami brunet był jakiś taki odrętwiały. Nie cieszył się z odwiedzin szefa. Patrzył w milczeniu, jak blondynek szlocha w jego silnych ramionach i potrafił myśleć tylko o tym, że on sam nigdy nie byłby w stanie zapewnić mu takiego bezpieczeństwa. Zbyt wielu rzeczy, które miał Javier, on nie mógłby mu dać. Nie mógł też sprawić, aby ten widok okazał się przykrym koszmarem po ostatnich dniach radości. Naprawdę czuł się szczęśliwy, mogąc być u boku tego chłopaka, ale to, co widział, rujnowało jego nadzieję. Nie odda mi go. Nie ma na to szans.


            - Will. – Był już wieczór. Minął dłuższy czas od przyjścia Javiera, ale on siedział wciąż w kuchni, wpatrując się beznamiętnie w okno. Rudowłosy miał wrażenie, że w tej chwili jego zachowanie przypomina mu Danna, ale w końcu skrzywił się jedynie. Chłopak zareagował po chwili i podniósł na niego spokojne spojrzenie. – Chcesz mi coś wyjaśnić? Co ma właściwie znaczyć, że tu mieszkasz?
            - Nie chciałem wracać do burdelu. Obiecałeś mnie stamtąd zabrać – odpowiedział mu powoli, smutnym głosem. Mężczyzna zmarszczył brwi, nie bardzo wiedząc, jak to zrozumieć. – Nath powiedział, że nie lubi mieszkać sam, więc mogę tu zostać.
            - Mogłeś pójść do mojego mieszkania…
            - Jest wielkie, puste i kojarzy mi się przede wszystkim z obcymi facetami, którzy aż się ślinili, żeby mnie przelecieć, od kiedy pierwszy raz postawiłem tam stopę. Tak przynajmniej żaden z nas nie musi siedzieć sam – stwierdził, wzruszając ramionami. – Chyba nie masz o to do mnie pretensji?
            - Pamiętasz, o co kiedyś cię prosiłem…? - mruknął cicho rudowłosy, na co brunet pokręcił z niedowierzaniem głową. Musiał wziąć głęboki oddech, aż nie mógł uwierzyć, że ma ochotę się rozpłakać.
            - I co? Każesz mi się stąd wynieść? Dałbyś już spokój, on i tak jest już tylko twój – warknął do niego szeptem. – Mam już tego dość, Jav. Tego, jak wygląda ta nasza „przyjaźń”. On jeden nie patrzy na mnie, jak na dziwkę. Nie możesz mi zabronić się z nim zadawać. Przyjaciel nie zabraniałby mi… - urwał w ostatniej chwili, widząc jak zmieniło się spojrzenie mężczyzny.
            Był zaskoczony, gdy ten kucnął przed nim i złapał jego dłonie w swoje, przyglądając się sinym śladom po wizycie u jego byłego. Przesunął po nich delikatnie opuszką palca i niespodziewanie musnął je wargami. William nie miał zielonego pojęcia, co on wyprawia. W rezultacie żaden z nich nie odezwał się przez dłuższą chwilę.
            - Chcę, żebyś był szczęśliwy – powiedział wreszcie rudowłosy. – Masz rację, nie mam prawa ci czegokolwiek zabraniać. Nie tak zachowują się przyjaciele, a ty nigdy nie zostawiłeś mnie samego. Już dawno powinienem pomóc ci się od tego uwolnić. Wybacz mi to, przyjacielu – poprosił, patrząc mu teraz prosto w oczy. Podniósł się, jak niegdyś musnął lekko jego wargi i westchnął ciężko, kierując się do wyjścia. – Nie traktowałem cię tak, jak powinienem, ale to się zmieni. Ja postanowiłem się zmienić. Myślę, że warto. Nie przejmuj się, wszystkim się jutro zajmę i przywiozę ci twoje rzeczy. Mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?
            Oddaj mi go! – zawołało serce bruneta, ale nie miał odwagi wypowiedzieć tych słów, więc pokręcił jedynie przecząco głową. Mężczyzna uśmiechnął się do niego lekko i wyszedł.

            Will nie miał pojęcia, w jaki sposób mógłby go znienawidzić za wyżłobienie tej ogromnej przepaści między nim a blondynem. Za dobrze go znał. Byli sobie zbyt bliscy, żeby potrafił go nienawidzić, a to tylko jeszcze bardziej bolało. Gdy tylko usłyszał, że zamykają się za nim drzwi frontowe, podniósł się, żeby zajrzeć do Nathana. Chłopak spał spokojnie na kanapie. Najwyraźniej zasnął jeszcze przy Javierze i dlatego ten przyszedł z nim porozmawiać. Rudowłosy nie miał o niczym pojęcia, blondyn również, więc równie dobrze naprawdę mógłby tu z nim zamieszkać, ale czy to nie okazałoby się tylko jeszcze większą torturą?