Część 10.
Erick jako przyjaciel wydawał się
być kimś naprawdę wyjątkowym, dla swoich ludzi był w stanie zrobić bardzo wiele.
Jako człowiek był niekoniecznie zły – po prostu zajmował się nielegalnymi
interesami. Jako wróg potrafił stać się najgorszą marą nocną każdego człowieka,
który w jakiś sposób nadepnął mu na odcisk. Wszystko, co miał do zaproponowania
swoim klientom przejął od wujka, który adoptował go jako jednego z dwóch
chłopców w wieku kilku lat. Gdy już obaj bracia dorośli, ich wuj wybrał jednego
z nich, by kontynuował jego działalność. Erick z kolei był tym, który osobiście
zadbał o to, by mieć następcę. Żona urodziła mu dwójkę dzieci, ale sama zbyt
długo nie wytrzymała u jego boku. Zabrała mu córkę, jednak na pozbawienie się
syna sobie nie pozwolił. Chłopiec więc dorastał u boku ojca, wychowywany przez
niego najlepiej, jak tylko był w stanie. Mężczyzna był dumny ze swojego
pierworodnego, szczególnie, że ten od najmłodszych lat zdawał się wykazywać
smykałkę do interesów. Chłopak miał na imię Dann i już w wieku dwunastu lat
wiedział, że czeka do przejęcie „firmy” ojca.
Mężczyzna
jednak dużo podróżował. Gdzieś w pobliżu wioski nad jeziorem, gdzie stała jedna
z jego posiadłości, przyuważył chłopca, który zrywał owoce z drzewa
znajdującego się przy płocie na terenie cudzej posesji. Szczupły blondyn
spojrzał tylko na niego przelotnie, ignorując to, że został przyłapany na
kradzieży i z kieszeniami wypchanymi łupem, ruszył spokojnym krokiem przed
siebie, wgryzając się w jeden z owoców. Erick był ciekawy, jak będzie się
zachowywał, gdy powie mu wprost, że wszystko widział i może na niego donieść.
Chłopak jednak zdawał się nic sobie nie robić z tego, że ktoś za nim idzie.
Zatrzymał się dopiero nad samym jeziorem, gdzie wyciągnął do Ericka dłoń z
owocem. Ten wziął go bez słowa, po czym obaj usiedli przy brzegu wody.
- Nie jesteś tutejszy – stwierdził
spokojnie blondyn.
- Nie, nie jestem. Przyjeżdżam tu
tylko od czasu do czasu – odparł Erick, na co ten dzieciak jedynie lekko się
uśmiechnął.
- To dobrze.
- Rodzice pozwalają ci się tak
włóczyć i podkradać sąsiadom owoce?
- Nie mam rodziców – uciął krótko.
- Dom dziecka?
- Przybudówka przy twoim domku.
Całkiem przytulna – odparł z rozbawionym uśmiechem.
Rozmawiali jeszcze dość długo.
Chłopak na dobrą sprawę prawie na niego nie patrzył, zachowywał się, jakby w
ten sposób mógł pozostać wobec niego anonimowy. Erick był zafascynowany tym
chłopcem, który tak naprawdę nawet nie ukończył pierwszych klas szkoły, nim
wylądował na ulicy. Za nic jednak nie chciał powiedzieć mu, jak to się stało.
Wyjaśnił mu za to, w jaki sposób dostał się do tej przybudówki i wcale nie był
zaskoczony, że przed tym włamał się do domu, żeby wykraść stamtąd klucze. A że
lodówka była akurat pełna, nie mógł nie skorzystać z okazji. Mimo znaczących
braków w słownictwie i wychudzeniu, blondyn zdawał się być nie tylko cwany, ale
i inteligentny. A już z całą pewnością wszystkie zaległości nadrabiał pewnością
siebie Erick koniecznie chciał lepiej
poznać tego chłopca i pomóc mu. Uważał, że ktoś taki jak on w przyszłości może
się przydać w jego drużynie. I nie mylił się.
Javier, bo tak właśnie nazywał się
ów chłopiec, zamieszkał z nim najpierw na czas pobytu mężczyzny nad jeziorem, a
potem zgodził się również z nim wrócić. Dla młodego była to wielka szansa
wyrwana się z uścisku ulicy i biedy, mógł zacząć od nowa i był na tyle
rozsądny, aby skorzystać z tej okazji bez względu na ewentualne konsekwencje. Gdy
nadrobił już zaległe lata nauki, Erick posłał go do szkoły razem ze swoim
synem.
Chłopcy byli w jednym wieku i
świetnie się ze sobą dogadywali, nawet jeśli Dann od samego początku zaznaczał,
kto z nich dwóch jest ważniejszy. Przez długi okres czasu nie miało to żadnego
znaczenia dla żadnego z nich. Kiedy obaj ukończyli siedemnaście lat, mężczyzna
skierował ich na specjalne szkolenie, na którym mieli do czynienia zarówno z
próbującymi ich przechytrzyć ludźmi, jak i bronią palną. Wtedy też zaczął
zabierać ich na spotkania z klientami, czy nawet pokazywał, jak w
rzeczywistości wygląda jego działalność. Wtedy też wydało się, że Javierowi
zdarzało się wcześniej palić coś prócz papierosów. Erick jednak nie był zły.
Patrzył jedynie z rozbawieniem na blondyna oraz swojego rodzonego syna, który w
przeciwieństwie do niego był tym faktem żywo oburzony. Javier nigdy dotąd mu o
tym nie powiedział.
- No, Dann. Nie złość się – mówił,
wchodząc do pokoju brązowowłosego, który akurat przebierał się w dresy.
- Wyjdź jestem zajęty – warknął w
odpowiedzi chłopak.
- Ćwiczenia mogą poczekać, mieliśmy
iść razem…
- No, właśnie! RAZEM! Wiesz, co
oznacza to słowo?! – wykrzyczał oburzony. – Mieliśmy przecież wszystkim
zajmować się wspólnie! A ty nawet nie miałeś jaj, żeby powiedzieć mi, że chcesz
sobie wyjść na imprezę z kolegami! Do biblioteki chodziłeś, jasne… - Prychnął,
odwracając się do niego plecami.
- Dann, ci chłopcy… i tak byś ich
nie polubił. Po prostu wolałem zaoszczędzić ci przekonywania się o tym, że są
kretynami.
- A jednak ty się z nimi spotykałeś.
I to nic mi o tym nie mówiąc, kłamiąc! – wykrzykiwał. Na spokojnej twarzy
blondyna dopiero teraz coś się zmieniło.
- Nie mówiłem, bo i nie musiałem.
Nie muszę i nie zamierzam ci się ze wszystkiego tłumaczyć. Jeśli masz do mnie
jakieś pretensje, powiedz o tym Erickowi – oznajmił mu opanowanym głosem. –
Miłego treningu.
Chłopak zamierzał już opuścić to
pomieszczenie i zająć się czymś innym. Zdążył się przyzwyczaić do wybuchowego i
unoszącego się dumną Danna, więc doskonale wiedział, że te kłótnie do niczego
nie prowadzą, a za kilka godzin znowu wszystko będzie wyglądało, jakby nic się
nie stało. Tym razem jednak Dann nie pozwolił mu odejść. Złapał go mocno za
ramię, co wystarczyło, aby Javier stanął z nim twarzą w twarz, gotów na
ewentualny atak z jego strony. Naprawdę był w poważnym szoku, gdy w oczach
brązowowłosego dojrzał łzy.
- Nie powinieneś mnie tak traktować
– stwierdził. – Nie zasłużyłem sobie na to. Chciałem tylko, żebyśmy… mogli być
zawsze razem, bez względu, czy otaczać nas będą normalni ludzie, czy jacyś
kretyni.
- Daj spokój. I tak spędzamy
większość czasu razem – odparł blondyn, uśmiechając się lekko. Otarł policzek
chłopaka, po którym toczyła się łza, przy czym niemal zdrętwiał, gdy ten wtulił
się w jego ramiona. Dotąd zdarzały się między nimi różne sytuacje, ale nigdy
dotąd nie pozwolili sobie na nic tak otwarcie. – Dann? Co jest?
- Boże! Javier, jaki ty jesteś
głupi…
- Słucham…? – mruknął, marszcząc ze
zdziwienia czoło. Musiał się zastanowić przez dobrą chwilę, nim cokolwiek do
niego dotarło. Potem jednak, gdy chłopak wciąż się od niego nie odsuwał,
zrobiło mu się niepokojąco gorąco. – Dann, ty chyba nie… Przecież nie możemy!
- Oh, zamknij się – warknął,
odsuwając się od niego. Wziął głęboki oddech i przetarł mocno zarumienioną
twarz.
- Erick by mnie zabił, gdyby się
dowiedział.
- A co jeśli już wie? – odpowiedział
mu pytaniem na pytanie, ale blondyn szybko pokręcił przecząco głową.
- Nie ma pojęcia, bo NIE MA o czym
go mieć. W ogóle… nie powinniśmy o tym nawet rozmawiać. Muszę już…
- Javier – przerwał mu brązowowłosy.
– Ojciec nie może mi układać całego życia. Ja wiem, że ty też tego chcesz.
- Jakkolwiek bym tego chciał, za
dużo mu zawdzięczam, żeby zrobić mu coś takiego. Wybacz, ale nie mogę – odparł
lekko drżącym głosem.
- Nie dowie się – rzucił pewnie
Dann, zbliżając się do chłopaka.
Javier jeszcze przez chwilę kręcił
przecząco głową, zbyt dobrze zdając sobie sprawę, że Erick nie jest ani ślepy,
ani głupi i że to bez wątpienia się wyda. Nie mógł jednak zaprzeczyć temu, co
mówił ten chłopak. Wpadł po uszy i zdał sobie z tego sprawę już dłuższy czas
temu. Chociaż dobrze wiedział, że powinien był to zrobić, nie odtrącił go. Za
bardzo pragnął być z nim blisko, żeby odmówić tego im obu. Zbliżył się do niego
bardziej i ucałował obie jego powieki, aby Dann zamknął oczy, a gdy to zrobił,
bardzo delikatnie i niepewnie go pocałował, obiecując sobie, że nigdy tego nie
zapomni. I nie zapomniał. Tak samo jak wszystkich chwil, które potem razem
spędzili. Tego, jak brązowowłosy przestawał być rozpieszczonym dzieciakiem, a
stawał się najbardziej kochanym i troskliwym człowiekiem w ich małym świecie,
który wspólnie tworzyli.
- Dlaczego akurat rudy? Nie mogłeś
się zafarbować na czarno albo jakikolwiek inny kolor? Nigdy nie byłeś
ekscentrykiem.
- Nauczyłem się nim być przez
ostatnie pięć lat.
- No, tak. Ojciec zawsze bardzo
cenił sobie twoją umiejętność dostosowywania się.
- Gdzie byłeś przez cały ten czas? –
zapytał rudowłosy, zupełnie ignorując jego uwagę. Długie lata, przez które
ćwiczył opanowanie teraz bardzo mu się przydały. Jednocześnie chciało mu się
płakać z radości, że brązowowłosemu nic nie jest oraz docierał do niego fakt,
że najprawdopodobniej to właśnie on jest powodem jego problemów. I chociaż w
rzeczywistości obaj mieli ochotę rzucić się sobie w ramiona, trzymali w
pogotowiu prawe dłonie na pistoletach, jakby lada chwila mieli się wzajemnie
pozabijać.
- Powiedziałbym, że powinieneś o to
zapytać mojego wspaniałego ojczulka, ale jak wiesz… ten frajer niczego ci już
nie wyjaśni – stwierdził z pogardą.
- Dann… porozmawiaj ze mną.
Cokolwiek ci się wydaje, ja naprawdę nie mam pojęcia, co jest grane – przyznał,
nawet nie starając się ukryć dezorientacji. – Erick… powiedział mi, że nie
żyjesz. Był pogrzeb…
- Bzdura! – oburzył się, przerywając
rudowłosemu. – Przez tyle lat trzymał mnie daleko od wszystkiego, daleko od
ciebie i firmy, łżąc na każdym kroku. Dostałeś choć jeden z moich listów?! Na
pewno nie. Wszystkie niedawno znalazłem w jego rzeczach na starym strychu. Nie
widziałeś ich, gdy trzeba było zebrać rzeczy po jego śmierci?
- Nie, ja się tym nie zajmowałem –
odpowiedział zmieszany. To nie była odpowiednia chwila, żeby o tym wspominać,
szczególnie w związku z tym, co przed chwilą usłyszał, a w co zwyczajnie nie
mógł uwierzyć, ale po śmierci Ericka był zbyt skołowany, żeby zajmować się
czymkolwiek. To były chwile, w których był pewien, że po raz drugi w swoim
życiu stracił jedyną rodzinę jaką miał. – Gdzie byłeś…? Boże, Dann! Przecież
mogłeś zadzwonić do domu albo dać znać przez znajomych, czy Internet! To nie
średniowiecze!
- Ze szpitala odebrała mnie matka.
Nie poznałem jej, nie wiedziałem nawet, że tak wygląda – odpowiedział chłodno.
– Dowiedziałem się, że wylądowałeś na wózku. Ojciec twierdził, że jesteś już
bezużyteczny, więc chciał cię odesłać do jakiegoś domu opieki. Zabronił mi
wracać, kazał tam zostać i poznać „normalne życie”, żebym na przyszłość
potrafił pogodzić pracę z życiem osobistym. – Prychnął. – Wyobraź sobie, że
przyjechał specjalnie po to, żeby opowiedzieć mi o tym, że jesteś sparaliżowany
i potrzebujesz opieki dwadzieścia cztery na dobę. Podobno nie chciałeś już
nigdy mnie widzieć na oczy.
Rudowłosy słuchał tych słów z
niedowierzaniem. Sam nie wiedział, czy bardziej bolało go to okrutne oszustwo
Ericka, czy to, że Dann mści się na nim za błędy swojego ojca. Teraz rozumiał,
dlaczego mężczyźnie tak łatwo przychodziło mówienie o tym, że jest o wiele
lepszy w większości spraw od jego „zmarłego” syna. Wtedy to było dla niego
niepojęte. Cierpiał po jego domniemanej stracie, więc skupiał się na stawianych
mu przez Ericka zadaniach. Nie docierało do niego, jak ten człowiek, dla niego
wzór do naśladowania, mógł postąpić w taki sposób. W tej chwili pewien był tylko
tego, że byłby całkiem inny, gdyby znał prawdę. Może nigdy nie poznałby
Nathana. Gdy tylko sobie o nim przypomniał, coś nieprzyjemnie ścisnęło go w
żołądku.
- Co zrobiłeś z moimi chłopcami? –
zapytał, co najwyraźniej nie spodobało się brązowowłosemu, który chciał skupić
całą jego uwagę tylko na sobie. Zawsze właśnie tego chciał najbardziej, mieć
Javiera tylko i wyłącznie dla siebie.
- Twoi następcy, co? – Prychnął. –
Wiesz, ty przynajmniej w przeciwieństwie do mojego ojca dobrze zdecydowałeś,
który z nich bardziej się nadaje – uznał złośliwie.
- Oni nie mają z tą sprawą nic
wspólnego, Dann. Zostaw ich w spokoju – zażądał.
- Nam też się wydawało, że nie mamy
nic wspólnego, pamiętasz? – zapytał ze złością wymalowaną na twarzy. – Po
prostu tak samo jak w przypadku mojego ojca i wujka, nas też nigdy nie powinno
być dwóch. To JA miałem przejąć firmę, rozumiesz? Ja miałem być szanowanym
człowiekiem mojego ojca i mieć to wszystko, co ty masz teraz! – wykrzyczał. –
Znam cię dobrze, Jav. Obserwowałem cię wystarczająco długo, żeby wiedzieć, co
dla ciebie stało się najważniejsze, a ci dwaj gówniarze mają więcej wspólnego z
tą sprawą, niż my mieliśmy kiedyś. Wiesz dlaczego? – zapytał ironicznie, ale
rudowłosy nawet nie próbował się odezwać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego,
co mężczyzna ma na myśli. – Właśnie to, że ci na nich zależy i to jest właśnie
mój sposób na ciebie. Zrobisz dla nich wszystko, co ci każę.
- Myślisz, że jakbym się dowiedział,
że żyjesz, nie chciałbym się z tobą spotkać…? – odparł cicho, tak miękkim
głosem, że wydawało mu się, iż cofnął się o tych pięć lat i znów usłyszał tych
kilka głupich słów, które zmieniły całe jego życie: „on nie żyje”.
Erick dowiedział się o wszystkim
jeszcze na długo przed tym, jak przyłapał swojego syna i wychowanka na gorącym
uczynku. Doskonale znał tę dwójkę i szybko zrozumiał, na czym polega zmiana w
ich wzajemnych stosunkach. Dla upewnienia się kazał ich nawet śledzić, by
uzyskać kilka dowodów w postaci zdjęć. O niczym im nie mówił, ale od tamtego
czasu, nie pozostawiał na nich suchej nitki za choćby najdrobniejszy błąd w
postępowaniu, postępach w nauce, czy przygotowaniu do pracy dla niego i w jego
firmie. To właśnie podczas tych niekończących się maratonów okazało się, który
z nich jest silniejszy, lepiej sobie radzi i dba o swoje. I nie koniecznie tym
wygranym w jego oczach był Dann. Różnica między nimi nie wynikała z siły
fizycznej. W próbach logicznych to jednemu, to drugiemu czasem powijała się
noga, ale to Javier zawsze wiedział, kiedy należy odpuścić lub pomóc w
potrzebie swoim ludziom, czy nawet przeciwnikowi, którym zwykle bywał Dann.
Brązowowłosy natomiast zawsze dążył do celu, często wyrządzając zbyt wiele szkód
i nie zwracając uwagi na skutki swojego postępowania, czy straty w swojej
drużynie. I to właśnie blondyn pierwszy zrozumiał, że Erick wie. Wie wszystko i
wcale mu się to nie podoba. Od chwili kiedy do chłopaka to dotarło, często nie
miał odwagi spojrzeć mężczyźnie w oczy, jeśli wyraźnie tego od niego nie
zażądał.
- Skoro wie i wciąż nie mamy z tego
powodu problemów, to chyba dobrze? – stwierdził bez zrozumienia Dann, gdy
spędzali wolny czas w kawiarni.
- Zwiększył nam częstotliwość
treningów, w których coraz częściej musimy walczyć przeciwko sobie. On chce,
żebyśmy dokonali wyboru. Przyszłość w firmie albo ze sobą.
- Opowiadasz bzdury – mruknął
niezadowolony z tego, co usłyszał. – Zresztą i tak wiadomo, że to ja zajmę
kiedyś jego miejsce, a ty będziesz tam ze mną, nie ma nad czym się zastanawiać.
Z nas dwóch i tak to ja zawsze osiągam cel, a nie zbieram po drodze
niedobitków.
Javier nie skomentował tego. Tak po
prostu był nauczony postępować. Szanować życie drugiego człowieka i pomagać,
tak samo zresztą, jak to Erick pomógł mu, gdy był jeszcze podkradającym owoce
dzieciakiem bez dachu nad głową.
Od czasu, gdy mężczyzna osobiście
przyłapał ich na pocałunku na sali treningowej, nie odzywał się w ogóle do
blondyna, a swojego syna traktował jak jednego z pracowników. Nie mówiąc mu już
o tym, czego będzie musiał się nauczyć, gdy będzie zajmował jego stanowisko,
ale o tym, co go czeka przed tym, jeśli faktycznie chce je zająć. Brązowowłosy
ignorował tę zmianę, chociaż Javier często mu o tym przypominał. Był zbyt pewny
swojego, żeby móc uwierzyć w coś takiego.
- Tak bardzo chciałbyś się ze mną
spotkać, że teraz w każdej chwili byłbyś w stanie do mnie strzelić, prawda? –
uśmiechnął się ironicznie, wyciągając swoją broń. Rudowłosy zadrżał przez
chwilę i ścisnął mocniej dłoń na własnej.
- To ty chciałeś, żebyśmy spotkali
się jako wrogowie.
- To genialna sprawa. Tyle razy w
przeszłości walczyliśmy przeciwko sobie, a gdy teraz to dzieje się naprawdę,
żaden z nas nie chce strzelić pierwszy. Nie chcesz wygrać, Jav?
- Wtedy wiedzieliśmy, że nikomu nie
stanie się krzywda – odparł mężczyzna, obserwując uważnie pistolet w rękach
brązowowłosego. – Zresztą dobrze zdajesz sobie sprawę, że nie wiem, gdzie
przetrzymujesz chłopców. Nie mógłbym cię teraz zabić. Nawet, gdybym chciał… -
dodał znacznie ciszej.
- A chciałbyś? – zapytał
prowokująco. Javier zawahał się jeszcze przez chwilę, ale potem pokręcił
przecząco głową.
- Chciałbym… żebyśmy obaj mogli
odłożyć broń.
Brązowowłosy patrzył na niego przez
kilkanaście dłużących się w nieskończoność chwil, najwyraźniej samemu nie będąc
pewnym tego, czego chce. Owszem, miał wszystko przygotowane. Przez cały czas
byli obserwowani i rudowłosy dostałby zapewne kulkę w głowę, gdyby tylko
wyciągnął broń w jego kierunku. Wystarczyłby jego jeden gest, żeby odesłać
byłego kochanka z tego świata i dopóki tu nie przyjechał, był pewien, że nie
robi mu to żadnej różnicy. Przecież go zdradził i odebrał to, na co on pracował
przez całe życie u boku ojca, który ot tak postanowił go wydziedziczyć.
- Więc zróbmy to – odparł wreszcie,
a jego broń jako pierwsza wylądowała u ich stóp.
Dostali
tylko jedno ostrzeżenie w postaci martwego ochroniarza chłopców z liścikiem
wystającym z kieszeni czarnej marynarki. Wiadomość była krótka, ale treściwa.
Jej nadawca życzył sobie zwrócenia tego, do czego rościł sobie prawa, czyli
minimum pięćdziesięciu procent udziałów w firmie. Groził, że w przeciwnym razie
przejmie całą siłą. Erick nie musiał pytać, kim był ten człowiek – doskonale
wiedział, że jego brat nigdy nie pogodził się z tym, że nie został wybrany na
następcę, oczywistym było dla niego, że kiedyś będzie próbował z tym coś
zrobić. Mężczyzna jednak zignorował jego groźbę, nie zrobił praktycznie nic, by
wzmocnić swoich ludzi, ale każdy wiedział, że ma trzymać się na baczności.
Zaatakował dokładnie dwa tygodnie
później, gdy obaj chłopcy wyjechali na obóz sprawnościowy. Jeszcze przez chwilę
po tym, jak Dann został ogłuszony przez jednego z trenerów, a potem padł
pierwszy strzał, blondyn nie miał zielonego pojęcia, co się wokół niego dzieje.
Wszystko toczyło się bardzo szybko. Inni uczestnicy obozu rozbiegli się i
poukrywali, natomiast Javier w całym tym zamieszaniu zdążył zaciągnąć wpół
przytomnego chłopaka do jednej z wybudowanych łazienek, gdzie wydobył z jego
plecaka broń, z którą brązowowłosy od jakiegoś czasu się nie rozstawał, a jego
samego ocucił zimną wodą.
- Jav, to ten świr? – wydukał
brązowowłosy, podnosząc się bardzo powoli. Krwawił w miejscu z tyłu głowy,
gdzie został uderzony.
- Tak myślę – wyszeptał w
odpowiedzi. – Nie podchodź do okna. Nie wiedzą, gdzie jesteśmy.
- Oddaj mi broń – zażądał chłopak,
ale blondyn spojrzał na niego jedynie dużymi oczyma.
- Nie ma mowy. Jesteś ranny, ledwie
trzymasz się na nogach. Jak chcesz strzelać?! – oburzył się cicho, choć on sam
wcale nie chciał tego robić. Nigdy dotąd żaden z nich nie zabił człowieka. Nie
zabił i nie chciał zabijać. Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało.
- Trzeba było wziąć pistolet, gdy ci
mówiłem – warknął, przesuwając się przy ścianie, żeby wyjrzeć przez okno.
- Szukajcie ich! Daleko nie uciekli
– wołał na zewnątrz jakiś facet, o którym obaj chłopcy wiedzieli tyle, że na
dobrą sprawę… jest ich wujkiem. – Jak przystawię jednemu i drugiemu lufę do
głowy, Erick zacznie inaczej patrzeć na sprawę.
- Strzelaj – rzucił cicho, choć
ponaglająco Dann, ale Javier zrobił jedynie wielkie oczy, kręcąc przecząco
głową. – Masz okazję się go pozbyć! Po co ci broń, skoro nie chcesz jej użyć?!
- Zamknij się! Jest ich za dużo!
- Ale to ich szef!
Może wszystko ułożyłoby się inaczej,
gdyby nie doszło do szamotaniny między nimi. W momencie, gdy za plecami
blondyna pojawił się napastnik, a ten w ostatniej chwili zrobił unik, puścił
broń z nadzieją, że jego towarzysz wciąż będzie ją trzymał i skutecznie
unieszkodliwi ich wroga, jednak pistolet upadł z hukiem na podłogę. Żaden z
nich nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać – priorytetem było
wydostanie się z pułapki. Javier mógł uciekać, ale nie był w stanie zostawić na
pastwę tego faceta Danna, który walczył z nim, stawiając na to, że ten nie może
strzelić do żadnego z nich. Wujcio chciał mieć ich żywych. We dwóch udało im
się obezwładnić mężczyznę i pozbawić go przytomności. Byli już jednak otoczeni,
broń znalazła się w rękach brązowowłosego i nim Javier zdążył cokolwiek zrobić,
dało się słyszeć huk wystrzału, zbitego szkła i urwany jęk postrzelonego
człowieka po drugiej stronie okna. Na dobrą sprawę nie wiedzieli, ile osób
pojawiło się tam z ich wujkiem, ale blondynowi wystarczyło, że przez otwarte na
rozcież drzwi zobaczył podbiegającego do martwego mężczyzny chłopaka w ich
wieku. Zdrętwiał na moment, bo jedyne, o czym w tamtej chwili potrafił myśleć
to, że właśnie pozbawili kogoś ojca. Może ktoś został teraz na świecie sam tak
samo, jak on kiedyś.
- Jav, ruszaj się! – wykrzyknął
Dann, który w przeciwieństwie do niego zauważył, że tamten chłopak rozmachnął
się wściekle, a przedmiot, którym rzucił właśnie upadł na dach niewielkiego
budynku, w którym się znajdowali. W następnej chwili ten dach rozsypał się na
kawałki z hukiem znacznie głośniejszym niż dotychczasowe i spadł prosto na
nich. Tracąc przytomność, blondyn zdołał jedynie zobaczyć, że brązowowłosy
wykopał się spod gruzu i szedł w jego stronę kulejąc z zakrwawioną twarzą. W
ich kierunku biegł jednak również tamten chłopak, z nożem w ręku. Wydawało się,
że Dann go nie zauważył, ale Javier nie był już w stanie go ostrzec. Było zbyt
duszno i zbyt ciemno. Wszystko zniknęło.
- Na co czekasz? – warknął niemal
mężczyzna, gdy rudowłosy wciąż nie odrzucił broni. Dann po raz kolejny podczas
ich spotkania uniósł dłoń do swojego policzka i potarł go nieco nerwowo. Javier
nie ufał mu w tamtej chwili, nie wierzył, że przyjechał sam i zresztą miał
rację. Mimo to i jego pistolet po chwili upadł tuż przy tamtym. – Tak lepiej.
- Co z twoim policzkiem? – zapytał
ostrożnie. Miał ochotę się rozejrzeć, ale z każdą kolejną chwilą coraz trudniej
było mu oderwać wzrok od tego człowieka.
- Pamiętasz jeszcze naszego kuzyna?
– rzucił, uśmiechając się z kpiną. – Taki właśnie zrobił użytek ze swoim nożem.
Możesz nie pamiętać – dodał zaraz potem, tym razem jednak bez cienia wesołości.
Widocznie się wahał, ale podszedł do rudowłosego, obracając do niego twarz ów
policzkiem. Z bliska było na nim widać cienką, jaśniejszą linię od samego kącika
ust do połowy policzka. – Pamiątka do końca życia. Mam uszkodzone nerwy, wciąż
drętwieje – mruknął, jakby faktycznie skarżył się na swoją niedolę. Javier
zapatrzony w jego twarz z takiego bliska, przez chwilę przestał uważać, więc
niemal podskoczył, gdy poczuł jego dłoń gdzieś na swoim torsie. Wspomnienia w
tej chwili wracały już bez względu na jego opory. Nie chciał pamiętać, jak
kochał, jak bolało i jak tęsknił. Nie chciał, bo wiedział, że teraz to właśnie
on zagraża wszystkiemu, co było dla niego najważniejsze tak, jak niegdyś
zagrażał im jego wujek.
- Dann, daj spokój…
- Oh, czyżby nie o to ci chodziło? –
uśmiechnął się gorzko mężczyzna. – Po prostu pozwól nam na chwilę zapomnieć o
wszystkim, co się wydarzyło.
Chciał mu odmówić. Zbierał się przez
nieskończoną chwilę, by powiedzieć mu jedno treściwe „nie”, które w rezultacie
skończyło się na krótkim skinieniu w potwierdzeniu na zgodę. Wiedział, że
będzie na siebie wściekły, gdy emocje miną i zda sobie sprawę, co wyprawiał,
podczas gdy jego chłopcy byli w niebezpieczeństwie. Javier był twardym
zawodnikiem, ale mięknął przy tych, którzy byli dla niego ważni - bez względu,
czy w czasie teraźniejszym, czy przeszłym. Dłonie brązowowłosego, które powoli
wsuwały się pod jego koszulę, badając centymetr po centymetrze jego spięte
ciało i wargi, które przywarły do jego własnych na dobre pozbawiły go resztek
rozsądku. W tamtej chwili chciało mu się płakać z radości, że jego ukochany
żyje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz