środa, 19 marca 2014

Let it fly [10]

Część 10.






            Erick jako przyjaciel wydawał się być kimś naprawdę wyjątkowym, dla swoich ludzi był w stanie zrobić bardzo wiele. Jako człowiek był niekoniecznie zły – po prostu zajmował się nielegalnymi interesami. Jako wróg potrafił stać się najgorszą marą nocną każdego człowieka, który w jakiś sposób nadepnął mu na odcisk. Wszystko, co miał do zaproponowania swoim klientom przejął od wujka, który adoptował go jako jednego z dwóch chłopców w wieku kilku lat. Gdy już obaj bracia dorośli, ich wuj wybrał jednego z nich, by kontynuował jego działalność. Erick z kolei był tym, który osobiście zadbał o to, by mieć następcę. Żona urodziła mu dwójkę dzieci, ale sama zbyt długo nie wytrzymała u jego boku. Zabrała mu córkę, jednak na pozbawienie się syna sobie nie pozwolił. Chłopiec więc dorastał u boku ojca, wychowywany przez niego najlepiej, jak tylko był w stanie. Mężczyzna był dumny ze swojego pierworodnego, szczególnie, że ten od najmłodszych lat zdawał się wykazywać smykałkę do interesów. Chłopak miał na imię Dann i już w wieku dwunastu lat wiedział, że czeka do przejęcie „firmy” ojca.
Mężczyzna jednak dużo podróżował. Gdzieś w pobliżu wioski nad jeziorem, gdzie stała jedna z jego posiadłości, przyuważył chłopca, który zrywał owoce z drzewa znajdującego się przy płocie na terenie cudzej posesji. Szczupły blondyn spojrzał tylko na niego przelotnie, ignorując to, że został przyłapany na kradzieży i z kieszeniami wypchanymi łupem, ruszył spokojnym krokiem przed siebie, wgryzając się w jeden z owoców. Erick był ciekawy, jak będzie się zachowywał, gdy powie mu wprost, że wszystko widział i może na niego donieść. Chłopak jednak zdawał się nic sobie nie robić z tego, że ktoś za nim idzie. Zatrzymał się dopiero nad samym jeziorem, gdzie wyciągnął do Ericka dłoń z owocem. Ten wziął go bez słowa, po czym obaj usiedli przy brzegu wody.
            - Nie jesteś tutejszy – stwierdził spokojnie blondyn.
            - Nie, nie jestem. Przyjeżdżam tu tylko od czasu do czasu – odparł Erick, na co ten dzieciak jedynie lekko się uśmiechnął.
            - To dobrze.
            - Rodzice pozwalają ci się tak włóczyć i podkradać sąsiadom owoce?
            - Nie mam rodziców – uciął krótko.
            - Dom dziecka?
            - Przybudówka przy twoim domku. Całkiem przytulna – odparł z rozbawionym uśmiechem.
            Rozmawiali jeszcze dość długo. Chłopak na dobrą sprawę prawie na niego nie patrzył, zachowywał się, jakby w ten sposób mógł pozostać wobec niego anonimowy. Erick był zafascynowany tym chłopcem, który tak naprawdę nawet nie ukończył pierwszych klas szkoły, nim wylądował na ulicy. Za nic jednak nie chciał powiedzieć mu, jak to się stało. Wyjaśnił mu za to, w jaki sposób dostał się do tej przybudówki i wcale nie był zaskoczony, że przed tym włamał się do domu, żeby wykraść stamtąd klucze. A że lodówka była akurat pełna, nie mógł nie skorzystać z okazji. Mimo znaczących braków w słownictwie i wychudzeniu, blondyn zdawał się być nie tylko cwany, ale i inteligentny. A już z całą pewnością wszystkie zaległości nadrabiał pewnością siebie  Erick koniecznie chciał lepiej poznać tego chłopca i pomóc mu. Uważał, że ktoś taki jak on w przyszłości może się przydać w jego drużynie. I nie mylił się.
            Javier, bo tak właśnie nazywał się ów chłopiec, zamieszkał z nim najpierw na czas pobytu mężczyzny nad jeziorem, a potem zgodził się również z nim wrócić. Dla młodego była to wielka szansa wyrwana się z uścisku ulicy i biedy, mógł zacząć od nowa i był na tyle rozsądny, aby skorzystać z tej okazji bez względu na ewentualne konsekwencje. Gdy nadrobił już zaległe lata nauki, Erick posłał go do szkoły razem ze swoim synem.
            Chłopcy byli w jednym wieku i świetnie się ze sobą dogadywali, nawet jeśli Dann od samego początku zaznaczał, kto z nich dwóch jest ważniejszy. Przez długi okres czasu nie miało to żadnego znaczenia dla żadnego z nich. Kiedy obaj ukończyli siedemnaście lat, mężczyzna skierował ich na specjalne szkolenie, na którym mieli do czynienia zarówno z próbującymi ich przechytrzyć ludźmi, jak i bronią palną. Wtedy też zaczął zabierać ich na spotkania z klientami, czy nawet pokazywał, jak w rzeczywistości wygląda jego działalność. Wtedy też wydało się, że Javierowi zdarzało się wcześniej palić coś prócz papierosów. Erick jednak nie był zły. Patrzył jedynie z rozbawieniem na blondyna oraz swojego rodzonego syna, który w przeciwieństwie do niego był tym faktem żywo oburzony. Javier nigdy dotąd mu o tym nie powiedział.
            - No, Dann. Nie złość się – mówił, wchodząc do pokoju brązowowłosego, który akurat przebierał się w dresy.
            - Wyjdź jestem zajęty – warknął w odpowiedzi chłopak.
            - Ćwiczenia mogą poczekać, mieliśmy iść razem…
            - No, właśnie! RAZEM! Wiesz, co oznacza to słowo?! – wykrzyczał oburzony. – Mieliśmy przecież wszystkim zajmować się wspólnie! A ty nawet nie miałeś jaj, żeby powiedzieć mi, że chcesz sobie wyjść na imprezę z kolegami! Do biblioteki chodziłeś, jasne… - Prychnął, odwracając się do niego plecami.
            - Dann, ci chłopcy… i tak byś ich nie polubił. Po prostu wolałem zaoszczędzić ci przekonywania się o tym, że są kretynami.
            - A jednak ty się z nimi spotykałeś. I to nic mi o tym nie mówiąc, kłamiąc! – wykrzykiwał. Na spokojnej twarzy blondyna dopiero teraz coś się zmieniło.
            - Nie mówiłem, bo i nie musiałem. Nie muszę i nie zamierzam ci się ze wszystkiego tłumaczyć. Jeśli masz do mnie jakieś pretensje, powiedz o tym Erickowi – oznajmił mu opanowanym głosem. – Miłego treningu.
            Chłopak zamierzał już opuścić to pomieszczenie i zająć się czymś innym. Zdążył się przyzwyczaić do wybuchowego i unoszącego się dumną Danna, więc doskonale wiedział, że te kłótnie do niczego nie prowadzą, a za kilka godzin znowu wszystko będzie wyglądało, jakby nic się nie stało. Tym razem jednak Dann nie pozwolił mu odejść. Złapał go mocno za ramię, co wystarczyło, aby Javier stanął z nim twarzą w twarz, gotów na ewentualny atak z jego strony. Naprawdę był w poważnym szoku, gdy w oczach brązowowłosego dojrzał łzy.
            - Nie powinieneś mnie tak traktować – stwierdził. – Nie zasłużyłem sobie na to. Chciałem tylko, żebyśmy… mogli być zawsze razem, bez względu, czy otaczać nas będą normalni ludzie, czy jacyś kretyni.
            - Daj spokój. I tak spędzamy większość czasu razem – odparł blondyn, uśmiechając się lekko. Otarł policzek chłopaka, po którym toczyła się łza, przy czym niemal zdrętwiał, gdy ten wtulił się w jego ramiona. Dotąd zdarzały się między nimi różne sytuacje, ale nigdy dotąd nie pozwolili sobie na nic tak otwarcie. – Dann? Co jest?
            - Boże! Javier, jaki ty jesteś głupi…
            - Słucham…? – mruknął, marszcząc ze zdziwienia czoło. Musiał się zastanowić przez dobrą chwilę, nim cokolwiek do niego dotarło. Potem jednak, gdy chłopak wciąż się od niego nie odsuwał, zrobiło mu się niepokojąco gorąco. – Dann, ty chyba nie… Przecież nie możemy!
            - Oh, zamknij się – warknął, odsuwając się od niego. Wziął głęboki oddech i przetarł mocno zarumienioną twarz.
            - Erick by mnie zabił, gdyby się dowiedział.
            - A co jeśli już wie? – odpowiedział mu pytaniem na pytanie, ale blondyn szybko pokręcił przecząco głową.
            - Nie ma pojęcia, bo NIE MA o czym go mieć. W ogóle… nie powinniśmy o tym nawet rozmawiać. Muszę już…
            - Javier – przerwał mu brązowowłosy. – Ojciec nie może mi układać całego życia. Ja wiem, że ty też tego chcesz.
            - Jakkolwiek bym tego chciał, za dużo mu zawdzięczam, żeby zrobić mu coś takiego. Wybacz, ale nie mogę – odparł lekko drżącym głosem.
            - Nie dowie się – rzucił pewnie Dann, zbliżając się do chłopaka.
            Javier jeszcze przez chwilę kręcił przecząco głową, zbyt dobrze zdając sobie sprawę, że Erick nie jest ani ślepy, ani głupi i że to bez wątpienia się wyda. Nie mógł jednak zaprzeczyć temu, co mówił ten chłopak. Wpadł po uszy i zdał sobie z tego sprawę już dłuższy czas temu. Chociaż dobrze wiedział, że powinien był to zrobić, nie odtrącił go. Za bardzo pragnął być z nim blisko, żeby odmówić tego im obu. Zbliżył się do niego bardziej i ucałował obie jego powieki, aby Dann zamknął oczy, a gdy to zrobił, bardzo delikatnie i niepewnie go pocałował, obiecując sobie, że nigdy tego nie zapomni. I nie zapomniał. Tak samo jak wszystkich chwil, które potem razem spędzili. Tego, jak brązowowłosy przestawał być rozpieszczonym dzieciakiem, a stawał się najbardziej kochanym i troskliwym człowiekiem w ich małym świecie, który wspólnie tworzyli.
           


            - Dlaczego akurat rudy? Nie mogłeś się zafarbować na czarno albo jakikolwiek inny kolor? Nigdy nie byłeś ekscentrykiem.
            - Nauczyłem się nim być przez ostatnie pięć lat.
            - No, tak. Ojciec zawsze bardzo cenił sobie twoją umiejętność dostosowywania się.
            - Gdzie byłeś przez cały ten czas? – zapytał rudowłosy, zupełnie ignorując jego uwagę. Długie lata, przez które ćwiczył opanowanie teraz bardzo mu się przydały. Jednocześnie chciało mu się płakać z radości, że brązowowłosemu nic nie jest oraz docierał do niego fakt, że najprawdopodobniej to właśnie on jest powodem jego problemów. I chociaż w rzeczywistości obaj mieli ochotę rzucić się sobie w ramiona, trzymali w pogotowiu prawe dłonie na pistoletach, jakby lada chwila mieli się wzajemnie pozabijać.
            - Powiedziałbym, że powinieneś o to zapytać mojego wspaniałego ojczulka, ale jak wiesz… ten frajer niczego ci już nie wyjaśni – stwierdził z pogardą.
            - Dann… porozmawiaj ze mną. Cokolwiek ci się wydaje, ja naprawdę nie mam pojęcia, co jest grane – przyznał, nawet nie starając się ukryć dezorientacji. – Erick… powiedział mi, że nie żyjesz. Był pogrzeb…
            - Bzdura! – oburzył się, przerywając rudowłosemu. – Przez tyle lat trzymał mnie daleko od wszystkiego, daleko od ciebie i firmy, łżąc na każdym kroku. Dostałeś choć jeden z moich listów?! Na pewno nie. Wszystkie niedawno znalazłem w jego rzeczach na starym strychu. Nie widziałeś ich, gdy trzeba było zebrać rzeczy po jego śmierci?
            - Nie, ja się tym nie zajmowałem – odpowiedział zmieszany. To nie była odpowiednia chwila, żeby o tym wspominać, szczególnie w związku z tym, co przed chwilą usłyszał, a w co zwyczajnie nie mógł uwierzyć, ale po śmierci Ericka był zbyt skołowany, żeby zajmować się czymkolwiek. To były chwile, w których był pewien, że po raz drugi w swoim życiu stracił jedyną rodzinę jaką miał. – Gdzie byłeś…? Boże, Dann! Przecież mogłeś zadzwonić do domu albo dać znać przez znajomych, czy Internet! To nie średniowiecze!
            - Ze szpitala odebrała mnie matka. Nie poznałem jej, nie wiedziałem nawet, że tak wygląda – odpowiedział chłodno. – Dowiedziałem się, że wylądowałeś na wózku. Ojciec twierdził, że jesteś już bezużyteczny, więc chciał cię odesłać do jakiegoś domu opieki. Zabronił mi wracać, kazał tam zostać i poznać „normalne życie”, żebym na przyszłość potrafił pogodzić pracę z życiem osobistym. – Prychnął. – Wyobraź sobie, że przyjechał specjalnie po to, żeby opowiedzieć mi o tym, że jesteś sparaliżowany i potrzebujesz opieki dwadzieścia cztery na dobę. Podobno nie chciałeś już nigdy mnie widzieć na oczy.
            Rudowłosy słuchał tych słów z niedowierzaniem. Sam nie wiedział, czy bardziej bolało go to okrutne oszustwo Ericka, czy to, że Dann mści się na nim za błędy swojego ojca. Teraz rozumiał, dlaczego mężczyźnie tak łatwo przychodziło mówienie o tym, że jest o wiele lepszy w większości spraw od jego „zmarłego” syna. Wtedy to było dla niego niepojęte. Cierpiał po jego domniemanej stracie, więc skupiał się na stawianych mu przez Ericka zadaniach. Nie docierało do niego, jak ten człowiek, dla niego wzór do naśladowania, mógł postąpić w taki sposób. W tej chwili pewien był tylko tego, że byłby całkiem inny, gdyby znał prawdę. Może nigdy nie poznałby Nathana. Gdy tylko sobie o nim przypomniał, coś nieprzyjemnie ścisnęło go w żołądku.
            - Co zrobiłeś z moimi chłopcami? – zapytał, co najwyraźniej nie spodobało się brązowowłosemu, który chciał skupić całą jego uwagę tylko na sobie. Zawsze właśnie tego chciał najbardziej, mieć Javiera tylko i wyłącznie dla siebie.
            - Twoi następcy, co? – Prychnął. – Wiesz, ty przynajmniej w przeciwieństwie do mojego ojca dobrze zdecydowałeś, który z nich bardziej się nadaje – uznał złośliwie.
            - Oni nie mają z tą sprawą nic wspólnego, Dann. Zostaw ich w spokoju – zażądał.
            - Nam też się wydawało, że nie mamy nic wspólnego, pamiętasz? – zapytał ze złością wymalowaną na twarzy. – Po prostu tak samo jak w przypadku mojego ojca i wujka, nas też nigdy nie powinno być dwóch. To JA miałem przejąć firmę, rozumiesz? Ja miałem być szanowanym człowiekiem mojego ojca i mieć to wszystko, co ty masz teraz! – wykrzyczał. – Znam cię dobrze, Jav. Obserwowałem cię wystarczająco długo, żeby wiedzieć, co dla ciebie stało się najważniejsze, a ci dwaj gówniarze mają więcej wspólnego z tą sprawą, niż my mieliśmy kiedyś. Wiesz dlaczego? – zapytał ironicznie, ale rudowłosy nawet nie próbował się odezwać. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co mężczyzna ma na myśli. – Właśnie to, że ci na nich zależy i to jest właśnie mój sposób na ciebie. Zrobisz dla nich wszystko, co ci każę.
            - Myślisz, że jakbym się dowiedział, że żyjesz, nie chciałbym się z tobą spotkać…? – odparł cicho, tak miękkim głosem, że wydawało mu się, iż cofnął się o tych pięć lat i znów usłyszał tych kilka głupich słów, które zmieniły całe jego życie: „on nie żyje”.


            Erick dowiedział się o wszystkim jeszcze na długo przed tym, jak przyłapał swojego syna i wychowanka na gorącym uczynku. Doskonale znał tę dwójkę i szybko zrozumiał, na czym polega zmiana w ich wzajemnych stosunkach. Dla upewnienia się kazał ich nawet śledzić, by uzyskać kilka dowodów w postaci zdjęć. O niczym im nie mówił, ale od tamtego czasu, nie pozostawiał na nich suchej nitki za choćby najdrobniejszy błąd w postępowaniu, postępach w nauce, czy przygotowaniu do pracy dla niego i w jego firmie. To właśnie podczas tych niekończących się maratonów okazało się, który z nich jest silniejszy, lepiej sobie radzi i dba o swoje. I nie koniecznie tym wygranym w jego oczach był Dann. Różnica między nimi nie wynikała z siły fizycznej. W próbach logicznych to jednemu, to drugiemu czasem powijała się noga, ale to Javier zawsze wiedział, kiedy należy odpuścić lub pomóc w potrzebie swoim ludziom, czy nawet przeciwnikowi, którym zwykle bywał Dann. Brązowowłosy natomiast zawsze dążył do celu, często wyrządzając zbyt wiele szkód i nie zwracając uwagi na skutki swojego postępowania, czy straty w swojej drużynie. I to właśnie blondyn pierwszy zrozumiał, że Erick wie. Wie wszystko i wcale mu się to nie podoba. Od chwili kiedy do chłopaka to dotarło, często nie miał odwagi spojrzeć mężczyźnie w oczy, jeśli wyraźnie tego od niego nie zażądał.
            - Skoro wie i wciąż nie mamy z tego powodu problemów, to chyba dobrze? – stwierdził bez zrozumienia Dann, gdy spędzali wolny czas w kawiarni.
            - Zwiększył nam częstotliwość treningów, w których coraz częściej musimy walczyć przeciwko sobie. On chce, żebyśmy dokonali wyboru. Przyszłość w firmie albo ze sobą.
            - Opowiadasz bzdury – mruknął niezadowolony z tego, co usłyszał. – Zresztą i tak wiadomo, że to ja zajmę kiedyś jego miejsce, a ty będziesz tam ze mną, nie ma nad czym się zastanawiać. Z nas dwóch i tak to ja zawsze osiągam cel, a nie zbieram po drodze niedobitków.
            Javier nie skomentował tego. Tak po prostu był nauczony postępować. Szanować życie drugiego człowieka i pomagać, tak samo zresztą, jak to Erick pomógł mu, gdy był jeszcze podkradającym owoce dzieciakiem bez dachu nad głową.
            Od czasu, gdy mężczyzna osobiście przyłapał ich na pocałunku na sali treningowej, nie odzywał się w ogóle do blondyna, a swojego syna traktował jak jednego z pracowników. Nie mówiąc mu już o tym, czego będzie musiał się nauczyć, gdy będzie zajmował jego stanowisko, ale o tym, co go czeka przed tym, jeśli faktycznie chce je zająć. Brązowowłosy ignorował tę zmianę, chociaż Javier często mu o tym przypominał. Był zbyt pewny swojego, żeby móc uwierzyć w coś takiego.

            - Tak bardzo chciałbyś się ze mną spotkać, że teraz w każdej chwili byłbyś w stanie do mnie strzelić, prawda? – uśmiechnął się ironicznie, wyciągając swoją broń. Rudowłosy zadrżał przez chwilę i ścisnął mocniej dłoń na własnej.
            - To ty chciałeś, żebyśmy spotkali się jako wrogowie.
            - To genialna sprawa. Tyle razy w przeszłości walczyliśmy przeciwko sobie, a gdy teraz to dzieje się naprawdę, żaden z nas nie chce strzelić pierwszy. Nie chcesz wygrać, Jav?
            - Wtedy wiedzieliśmy, że nikomu nie stanie się krzywda – odparł mężczyzna, obserwując uważnie pistolet w rękach brązowowłosego. – Zresztą dobrze zdajesz sobie sprawę, że nie wiem, gdzie przetrzymujesz chłopców. Nie mógłbym cię teraz zabić. Nawet, gdybym chciał… - dodał znacznie ciszej.
            - A chciałbyś? – zapytał prowokująco. Javier zawahał się jeszcze przez chwilę, ale potem pokręcił przecząco głową.
            - Chciałbym… żebyśmy obaj mogli odłożyć broń.
            Brązowowłosy patrzył na niego przez kilkanaście dłużących się w nieskończoność chwil, najwyraźniej samemu nie będąc pewnym tego, czego chce. Owszem, miał wszystko przygotowane. Przez cały czas byli obserwowani i rudowłosy dostałby zapewne kulkę w głowę, gdyby tylko wyciągnął broń w jego kierunku. Wystarczyłby jego jeden gest, żeby odesłać byłego kochanka z tego świata i dopóki tu nie przyjechał, był pewien, że nie robi mu to żadnej różnicy. Przecież go zdradził i odebrał to, na co on pracował przez całe życie u boku ojca, który ot tak postanowił go wydziedziczyć.
            - Więc zróbmy to – odparł wreszcie, a jego broń jako pierwsza wylądowała u ich stóp.

            Dostali tylko jedno ostrzeżenie w postaci martwego ochroniarza chłopców z liścikiem wystającym z kieszeni czarnej marynarki. Wiadomość była krótka, ale treściwa. Jej nadawca życzył sobie zwrócenia tego, do czego rościł sobie prawa, czyli minimum pięćdziesięciu procent udziałów w firmie. Groził, że w przeciwnym razie przejmie całą siłą. Erick nie musiał pytać, kim był ten człowiek – doskonale wiedział, że jego brat nigdy nie pogodził się z tym, że nie został wybrany na następcę, oczywistym było dla niego, że kiedyś będzie próbował z tym coś zrobić. Mężczyzna jednak zignorował jego groźbę, nie zrobił praktycznie nic, by wzmocnić swoich ludzi, ale każdy wiedział, że ma trzymać się na baczności.
            Zaatakował dokładnie dwa tygodnie później, gdy obaj chłopcy wyjechali na obóz sprawnościowy. Jeszcze przez chwilę po tym, jak Dann został ogłuszony przez jednego z trenerów, a potem padł pierwszy strzał, blondyn nie miał zielonego pojęcia, co się wokół niego dzieje. Wszystko toczyło się bardzo szybko. Inni uczestnicy obozu rozbiegli się i poukrywali, natomiast Javier w całym tym zamieszaniu zdążył zaciągnąć wpół przytomnego chłopaka do jednej z wybudowanych łazienek, gdzie wydobył z jego plecaka broń, z którą brązowowłosy od jakiegoś czasu się nie rozstawał, a jego samego ocucił zimną wodą.
            - Jav, to ten świr? – wydukał brązowowłosy, podnosząc się bardzo powoli. Krwawił w miejscu z tyłu głowy, gdzie został uderzony.
            - Tak myślę – wyszeptał w odpowiedzi. – Nie podchodź do okna. Nie wiedzą, gdzie jesteśmy.
            - Oddaj mi broń – zażądał chłopak, ale blondyn spojrzał na niego jedynie dużymi oczyma.
            - Nie ma mowy. Jesteś ranny, ledwie trzymasz się na nogach. Jak chcesz strzelać?! – oburzył się cicho, choć on sam wcale nie chciał tego robić. Nigdy dotąd żaden z nich nie zabił człowieka. Nie zabił i nie chciał zabijać. Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało.
            - Trzeba było wziąć pistolet, gdy ci mówiłem – warknął, przesuwając się przy ścianie, żeby wyjrzeć przez okno.
            - Szukajcie ich! Daleko nie uciekli – wołał na zewnątrz jakiś facet, o którym obaj chłopcy wiedzieli tyle, że na dobrą sprawę… jest ich wujkiem. – Jak przystawię jednemu i drugiemu lufę do głowy, Erick zacznie inaczej patrzeć na sprawę.
            - Strzelaj – rzucił cicho, choć ponaglająco Dann, ale Javier zrobił jedynie wielkie oczy, kręcąc przecząco głową. – Masz okazję się go pozbyć! Po co ci broń, skoro nie chcesz jej użyć?!
            - Zamknij się! Jest ich za dużo!
            - Ale to ich szef!
            Może wszystko ułożyłoby się inaczej, gdyby nie doszło do szamotaniny między nimi. W momencie, gdy za plecami blondyna pojawił się napastnik, a ten w ostatniej chwili zrobił unik, puścił broń z nadzieją, że jego towarzysz wciąż będzie ją trzymał i skutecznie unieszkodliwi ich wroga, jednak pistolet upadł z hukiem na podłogę. Żaden z nich nie miał jednak czasu się nad tym zastanawiać – priorytetem było wydostanie się z pułapki. Javier mógł uciekać, ale nie był w stanie zostawić na pastwę tego faceta Danna, który walczył z nim, stawiając na to, że ten nie może strzelić do żadnego z nich. Wujcio chciał mieć ich żywych. We dwóch udało im się obezwładnić mężczyznę i pozbawić go przytomności. Byli już jednak otoczeni, broń znalazła się w rękach brązowowłosego i nim Javier zdążył cokolwiek zrobić, dało się słyszeć huk wystrzału, zbitego szkła i urwany jęk postrzelonego człowieka po drugiej stronie okna. Na dobrą sprawę nie wiedzieli, ile osób pojawiło się tam z ich wujkiem, ale blondynowi wystarczyło, że przez otwarte na rozcież drzwi zobaczył podbiegającego do martwego mężczyzny chłopaka w ich wieku. Zdrętwiał na moment, bo jedyne, o czym w tamtej chwili potrafił myśleć to, że właśnie pozbawili kogoś ojca. Może ktoś został teraz na świecie sam tak samo, jak on kiedyś.
            - Jav, ruszaj się! – wykrzyknął Dann, który w przeciwieństwie do niego zauważył, że tamten chłopak rozmachnął się wściekle, a przedmiot, którym rzucił właśnie upadł na dach niewielkiego budynku, w którym się znajdowali. W następnej chwili ten dach rozsypał się na kawałki z hukiem znacznie głośniejszym niż dotychczasowe i spadł prosto na nich. Tracąc przytomność, blondyn zdołał jedynie zobaczyć, że brązowowłosy wykopał się spod gruzu i szedł w jego stronę kulejąc z zakrwawioną twarzą. W ich kierunku biegł jednak również tamten chłopak, z nożem w ręku. Wydawało się, że Dann go nie zauważył, ale Javier nie był już w stanie go ostrzec. Było zbyt duszno i zbyt ciemno. Wszystko zniknęło.

            - Na co czekasz? – warknął niemal mężczyzna, gdy rudowłosy wciąż nie odrzucił broni. Dann po raz kolejny podczas ich spotkania uniósł dłoń do swojego policzka i potarł go nieco nerwowo. Javier nie ufał mu w tamtej chwili, nie wierzył, że przyjechał sam i zresztą miał rację. Mimo to i jego pistolet po chwili upadł tuż przy tamtym. – Tak lepiej.
            - Co z twoim policzkiem? – zapytał ostrożnie. Miał ochotę się rozejrzeć, ale z każdą kolejną chwilą coraz trudniej było mu oderwać wzrok od tego człowieka.
            - Pamiętasz jeszcze naszego kuzyna? – rzucił, uśmiechając się z kpiną. – Taki właśnie zrobił użytek ze swoim nożem. Możesz nie pamiętać – dodał zaraz potem, tym razem jednak bez cienia wesołości. Widocznie się wahał, ale podszedł do rudowłosego, obracając do niego twarz ów policzkiem. Z bliska było na nim widać cienką, jaśniejszą linię od samego kącika ust do połowy policzka. – Pamiątka do końca życia. Mam uszkodzone nerwy, wciąż drętwieje – mruknął, jakby faktycznie skarżył się na swoją niedolę. Javier zapatrzony w jego twarz z takiego bliska, przez chwilę przestał uważać, więc niemal podskoczył, gdy poczuł jego dłoń gdzieś na swoim torsie. Wspomnienia w tej chwili wracały już bez względu na jego opory. Nie chciał pamiętać, jak kochał, jak bolało i jak tęsknił. Nie chciał, bo wiedział, że teraz to właśnie on zagraża wszystkiemu, co było dla niego najważniejsze tak, jak niegdyś zagrażał im jego wujek.
            - Dann, daj spokój…
            - Oh, czyżby nie o to ci chodziło? – uśmiechnął się gorzko mężczyzna. – Po prostu pozwól nam na chwilę zapomnieć o wszystkim, co się wydarzyło.

            Chciał mu odmówić. Zbierał się przez nieskończoną chwilę, by powiedzieć mu jedno treściwe „nie”, które w rezultacie skończyło się na krótkim skinieniu w potwierdzeniu na zgodę. Wiedział, że będzie na siebie wściekły, gdy emocje miną i zda sobie sprawę, co wyprawiał, podczas gdy jego chłopcy byli w niebezpieczeństwie. Javier był twardym zawodnikiem, ale mięknął przy tych, którzy byli dla niego ważni - bez względu, czy w czasie teraźniejszym, czy przeszłym. Dłonie brązowowłosego, które powoli wsuwały się pod jego koszulę, badając centymetr po centymetrze jego spięte ciało i wargi, które przywarły do jego własnych na dobre pozbawiły go resztek rozsądku. W tamtej chwili chciało mu się płakać z radości, że jego ukochany żyje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz