środa, 19 marca 2014

Let it fly [13]

Część 13.







            Obawiał się nieco, że po ostatnim czasie zabraknie mu sił do walki. Ciągły stres, strach i kolejne nieprzespane noce dawały mu się we znaki, ale nie miał wyboru. Teraz kiedy był już tak blisko i miał swoich chłopców na wyciągnięcie ręki, nie mógł się poddać. Adrenalina, która w coraz większych dawkach zasilała jego krwiobieg, dodawała mu mocy i nadziei na ich uratowanie, i chociaż szedł tam całkiem na ślepo, wierzył, że to jedyne wyjście. Nie miał pojęcia, ilu ludzi znajduje się w posiadłości, jak są uzbrojeni, gdzie może spodziewać się wpaść na Danna, ani gdzie szukać porwanych. Nie miał też pojęcia, czy człowiek, który stoi między nim a byłym kochankiem znajduje się w tym miejscu, czy pozwoli mu z nim porozmawiać, jeśli na siebie trafią, czy może w pierwszym odruchu któryś z tej trójki dostanie kulkę w łeb. Nigdy nikogo nie zabił i nie chciał tego robić, ale zdawał sobie sprawę, że nadeszła chwila, w której nie ma mowy o wahaniu. Wiedział, że musi być pewny tego, co robi i działać bez mrugnięcia powieką.
            Tylko, że nie miał żadnego planu.
            Zatrzymali się pod samą bramką, która ku jego uciesze pozostała uchylona. Było grubo po północy, ciemno, a oświetlenie posiadłości stało się jedynym jasnym punktem w okolicy. Przy bramce przez chwilę kręcił się  jakiś człowiek, ale niedługo potem dołączył do trójki innych, którzy stali przy głównym wejściu. Najwyraźniej znowu trafił na zmianę warty, co było mu wyjątkowo na rękę. Obejrzał się za siebie, żeby ustalić coś z Gregiem, ale zdał sobie wtedy sprawę, że wcale nie ma go za jego plecami. Przez moment stał tam jak wryty, zastanawiając się, czy uciekł, czy zdradził, kiedy zobaczył go schodzącego z pobliskiego drzewa.
            - Oszalałeś?! – warknął cicho w jego kierunku.
            - Spokojnie, nikt mnie nie widział.
            - Co nie znaczy, że nie mógł zobaczyć, twoje ubrania są…
            - Na terenie jest ich ośmiu, nie wiem ilu w środku – oznajmił. – Jeśli pana pukawka ma tłumik, moglibyśmy ich dopaść tu na miejscu. Zająłbym się nimi, a potem dołączył do pana w środku.
            Javier patrzył na niego przez dłuższą chwilę z niedowierzaniem. Cholernie nie lubił, gdy ktoś mu się wpieprzał w życiorys, ale wyjątkowo potrzebował pomocy, a ten człowiek i tak nie powiedział nic, czego sam już by nie ustalił. Po prostu powiedział to za niego. Westchnął więc w końcu cicho i przygotował swoją broń.
            - Kim ty jesteś, do cholery? – mruknął, zerkając na niego spod byka, ale mężczyzna tylko lekko się uśmiechnął. – Wchodzisz pierwszy. Ja od razu wpadam do środka i poczekam na ciebie, jeśli będzie czysto. Jeśli nie będzie… będziesz słyszał – stwierdził wreszcie, po czym obaj zbliżyli się do bramki. – Teraz!


            Siedział wciąż przy pudłach, gdy z zewnątrz dotarły do niego ciche świsty i dziwne odgłosy. Nikt nie musiał mu mówić, co tam się działo, ani tym bardziej, kto tam był. Chciał go dopaść i sprawić mu ból. Pokazać mu, jak krzywdzi ważne dla niego osoby, jak niszczy wszystko, co mogło kiedykolwiek się dla niego liczyć. W jednej chwili wyciągnął telefon i wybrał numer jednego ze swoich ludzi. Po drugiej stronie jednak odezwał się całkowicie inny głos, niż się spodziewał.
            - Przykro mi, ale nie mogę panu pomóc – na co brązowowłosy zaklął jedynie pod nosem i rozłączył się, wybiegając na korytarz. – Wzmocnić ochronę! Niech pilnują tych łepków! – wykrzyczał, a z pokoi zaczęli wylewać się ludzie z bronią palną. Nim skończył w pobliżu pojawił się jego wspólnik.
            - Co tu się dzieje?! – warknął.
            - To Javier, jestem pewien – rzucił gniewnym tonem. – Tylko on byłby w stanie wśliznąć się tu tak cicho i…
            - Jest w środku?! – starszy mężczyzna widocznie spanikował, co rozbawiło Danna. Jemu w głowie była już tylko zemsta.
            - Schowaj się, staruszku, będzie rozpierdol – oznajmił, również sięgając po swoją broń.
            Miał przewagę – wielu ludzi, był lepiej uzbrojony i znał dokładną lokalizację tych dwóch. Przede wszystkim dobrze orientował się w domu, w którym się znajdowali. Rudowłosy nie miał teraz zbyt wielu atutów. Pierwsze zaskoczenie było już za nimi, ale nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek wiedział, gdzie on teraz przebywa, ile osób jest z nim i co zaplanowali zrobić. Był przekonany jedynie do tego, że nadeszła chwila na ich ostateczne stracie i tylko jeden z nich miał prawo opuścić to miejsce żywy.

            Greg sprawiał wrażenie wprawionego w tego rodzaju bojach. Szybko uporał się z ludźmi przed wejściem do budynku, nie robiąc przy tym zbyt dużego hałasu. Pierwszy poleciał człowiek, który miał bezpośredni kontakt z ludźmi przebywającymi w środku. Javier miał jakieś niejasne przeczucie, że jeśli to przeżyją, będzie chciał mieć go u siebie. Stanowczo brakowało mu takiego człowieka wśród swoich, poza tym sam czasami już zapominał, co znaczy walczyć. A co dopiero walczyć o życie. W każdym razie wejść do środka było łatwo, jednak droga korytarzami nie była już taka przyjemna. Wszędzie aż roiło się od ludzi, którzy mieli za zadanie pilnować bezpieczeństwa tego miejsca. Widocznie człowiek, z którym miał do czynienia, wysoko cenił swoje życie. Rudowłosy zresztą doskonale zdawał sobie sprawę, że jest jedna osoba, która na pewno nie będzie ignorować jego możliwości i był nią nikt inny jak Dann, będący jednak na chwilę obecną po stronie wroga. Unieszkodliwiając kolejną osobę, prosił w duchu, choć sam nie wiedział kogo, żeby tylko udało mu się z nim normalnie porozmawiać.
            - Przeszukać każdy kąt! – usłyszał nakaz, rozpoznając w nim głos swojego byłego kochanka. – Nie walczyć, tylko dawać sygnał, gdzie się znajdujecie.
            - Ale szefie…
            - Milcz, gnido. Robić, jak powiedziałem. I tak nie macie z nim szans w pojedynkę – oznajmił, zaraz potem ruszając w kierunku, gdzie właśnie znajdował się Javier. Nagły skok adrenaliny i ukłucie w sercu sprawiło, że puls przyspieszył mu znacznie, ale nie poruszył się, tkwiąc tam z nadzieją, że go nie zauważą. Dann miał rację. W pojedynkę dałby sobie radę z każdym, ale gdy było ich tylu, nawet nie było o tym mowy.
            Na szczęście skrytka za blatem okazała się odpowiednim miejscem do przeczekania najgorszego. Jeszcze przed wyjściem sprawdził, czy jego broń ma dobrze załączony tłumik i wziął głęboki, uspokajający oddech. Musiał uspokoić jakoś bicie swojego serca, w innym wypadku nie będzie za chwilę słyszał nic prócz niego. Ta sprawa musiała zostać zakończona tu i teraz – doskonale o tym wiedział. Nawet jeśli jakimś cudem uda mu się znaleźć chłopców, obronić i wydostać stąd, wciąż będą ich ścigali. Mogłyby wtedy pojawić się kolejne niepotrzebne ofiary, a tego nie chciał. Rozwiązanie było jedno – nie powinien teraz szukać chłopców. Byli teraz w niebezpieczeństwie, ale jednocześnie pod solidną ochroną, skoro wszyscy wiedzieli, że przyszedł właśnie po nich. Javier musiał dopaść człowieka, który ukrywał się za plecami Danna. On był kluczem do rozprawienia się ze wszystkim.
            Przez uchylone okno dało się słyszeć strzały i krzyki, a oprócz tego śmiech Grega. W rezultacie pokręcił jedynie z niedowierzaniem głową, po czym wychylił się nieco ze swojego ukrycia. Droga była wolna. Czas poszukać tego gnoja, który postanowił namieszać mu w życiu… i odzyskać brązowowłosego.

            Przeszukiwanie domu trwało i wręcz nie chciało mu się wierzyć, że chociaż było tu tylu ludzi, wciąż nie mogli znaleźć Javiera. Jedyną oznaką, że był już w miejscu, do którego właśnie weszli, były ciała nieprzytomnych, czasem postrzelonych mężczyzn, porozwalane po podłodze. Dann zaczynał się coraz bardziej niecierpliwić, a to nigdy nie przynosiło nic dobrego. Zaczynał wtedy grać nie fair, a to stanowczo skracało listę możliwości rudowłosego oraz czas, jaki mu pozostał do działań, które sobie zaplanował.
            Natomiast ci, o których toczyła się gonitwa trwali w jednym pomieszczeniu, do którego docierały jedynie pojedyncze hałasy. Zmęczony tym wszystkim Nathan zdawał się je ignorować, przysypiając nieco tuż przy brunecie, który obejmował go opiekuńczo. Will doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Wiedział, że Javier wreszcie po nich przyszedł, ale za każdym razem, gdy słyszał jakiś huk mimowolnie przyciskał do siebie mocniej blondyna. To był odruch bezwarunkowy. Strasznie bał się, że rudowłosemu się nie uda, że coś mu się stanie albo go dopadną i wtedy zginą wszyscy, a w najlepszym czy w najgorszym – zależy od punktu widzenia – wypadku, trafią do burdelu. Jemu nie robiło to różnicy, Javier by się nie dał, ale ten chłopak, który odpłynął ufnie w jego ramionach, jeszcze zanim zaczęło się to zamieszanie, nie przeżyłby tego. Całkiem zniszczyłoby to jego psychikę, która wydawała mu się taka delikatna. Nie chciał na to pozwolić, za żadne skarby.
            Nath w końcu przebudził się, gdy brunet po raz kolejny go ścisnął. Spojrzał niezrozumiałym wzrokiem w jego spiętą nerwami twarz i sam zmarszczył czoło, czując, jak wzdłuż kręgosłupa przepływają mu dreszcze ze złymi przeczuciami. Zaraz potem dało się słyszeć huk wystrzału.
            - Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany.
            - Myślę, że to Javier. Przyszedł po nas – odpowiedział po dłuższej chwili, starając się do niego wiarygodnie uśmiechnąć. Nie chciał dać po sobie poznać, że sam ledwie wierzy, że to w ogóle się uda.
            Blondyn nie zdążył jednak tego nawet przemyśleć, bo dało się słyszeć zamieszanie na korytarzu. Wiele głosów, krzyków i przepychanki. Zaraz potem drzwi zostały otwarte na rozcież i stanął w nich dobrze znany im już mężczyzna.
            - Wychodzić. W tej chwili.

            Udało mu się zejść z powrotem na parter, gdzie szukał miejsca, w którym powinna być wywieszona droga ewakuacji. Nie w każdym domu znajdowała się taka tabliczka, ale w tych dużych jak ten, była ona dość często spotykana. Musiał sprawdzić, gdzie już był, a gdzie prawdopodobnie znajduje się biuro osoby, której szukał. Rzecz jasna spodziewał się go tam dopaść – w końcu nie był Dannem i mógł nie przewidzieć, że go tam znajdzie. Kiedy wreszcie dojrzał odpowiednie drzwi, na ich widok znów poczuł przypływ adrenaliny. Prowadziły do piwnicy i po krótkiej analizie Javier miał już zawracać, żeby udać się do miejsca, w którym jego zdaniem powinien przebywać ten facet, gdy coś go tknęło. Oprócz wyjścia ewakuacyjnego, wskazana była jeszcze jedna ścieżka, która ciągnęła się dalej za tymi drzwiami. Klucz w zamku jeszcze lekko się kołysał i mężczyzna nie miał już dłużej wątpliwości, co powinien sprawdzić najpierw.
            Szybko minął drzwi i zbiegł cicho schodami na dół. Na tyle piwnicy były dwie pary drzwi. Po sprawdzeniu okazało się, że jedne prowadziły do wyjścia na tył domu, natomiast za drugimi ciągnął się kolejny korytarz. Właściwie wahał się przez chwilę. Do jego świadomości docierało wiele różnych dźwięków, ale nie pamiętał, czy słyszał dźwięk odpalanego silnika. Zresztą miał jakieś przeczucie, że Greg, który najwyraźniej ukrył się gdzieś przed budynkiem, nie pozwoliłby nikomu opuścić posiadłości. W końcu zdecydował się wejść w korytarz. Na jego końcu znajdowały się kolejne drzwi. Tym razem były metalowe i wyglądały na dość solidne. Nie zastanawiając się długo, wyciągnął przed siebie odbezpieczoną broń i pociągnął za klamkę. Sam nie mógł uwierzyć w to, że tak prędko ustąpiły.
            - Witam – warknął, widząc przed sobą starszego człowieka, który nieco czerwony na twarzy i widocznie zgrzany stał naprzeciwko, również celując w niego bronią na tle podziemnego biura. Kolejny skok adrenaliny zdawał się wyostrzyć wzrok rudowłosego, a i ręka z pistoletem wydawała się teraz jakaś pewniejsza. Nie mógł pozwolić się pokonać. Nie w takiej chwili.
            - Jak mniemam Javier – odezwał się nieco zestresowany staruszek. – Wybacz, widziałem cię tylko na zdjęciach. I raczej w blond włosach, rudy słabo ci pasuje – stwierdził, on jednak ani na chwilę nie tracił czujności, upewniając się, że za plecami nie słychać żadnych kroków.
            - Sam się nie przedstawisz? – odezwał się mrużąc na niego oczy. – Chciałbym wiedzieć, kto opowiedział Dannowi wszystkie te brednie o tym, że razem z jego ojcem spiskowałem, żeby przejąć organizację.
            - Wjedź, poznamy się bliżej – odpowiedział, naśladując coś, co miało być najwyraźniej uśmiechem.
            - Masz mnie za kretyna? Byłem szkolony od dziecka. Chyba tylko kretyn uwierzyłby, że nie masz ze sobą przynajmniej dwóch ludzi – rzucił, nagle się prostując. Nie opuścił broni. Mimo, że Erick poważnie go zawiódł, w tej chwili przypomniał sobie wszystkie jego nauki. Nie był maszyną do zabijania, nawet jeśli kiedyś ktoś planował ją z niego zrobić. Niemniej w posługiwaniu się bronią w obronie był zdecydowanym mistrzem. Nie mógł zapomnieć o godności i honorze, nie tylko swoim, ale również swoich ludzi – tych którzy od niego odeszli, tych którzy zginęli, jak i tych dwóch, którzy byli uwięzieni gdzieś w tym budynku. Facet był widocznie zaskoczony i nie miał pojęcia, co robić, a to był dla niego plus. – Złożę ci propozycję nie do odrzucenia – zapowiedział pewnie i spokojnie, jakby serce wcale nie odgrywało w jego piersi jakiejś szalonej melodii. - Każesz teraz swoim ludziom złożyć broń, wtedy ich tylko zwiążę i pójdziesz ze mną odkręcić całe to bagno. Jeśli tego nie zrobisz, zabiję cię. Jest też druga opcja, że sami się poddadzą, a jeśli nie, to ich pozabijam. Niestety, panowie, nie pozwolę wam przejść na swoją stronę, nie przepadam za zdrajcami, ale możecie jeszcze pożyć – oznajmił tak opanowanym tonem, że sam siebie zaskakiwał.
            - Zapominasz, że ja też mam broń! – wykrzyknął, trzęsąc się z nerwów staruszek. Javier uśmiechnął się do niego niby przepraszająco.
            - No, tak, całkiem zapomniałem – przyznał. Echo jego ostatniego słowa nie zdążyło jeszcze ucichnąć, gdy nacisnął na spust, trafiając prosto w dłoń tego człowieka. Rozległ się krzyk, a jego pistolet upadł na ziemię. Javier nie zdążył się nawet odezwać, jak na środek pomieszczenia poleciały bronie pozostałych dwóch ludzi, przy czym uśmiechnął się zadowolony z obrotu sprawy. Wreszcie coś szło po jego myśli. – Wyjdźcie na środek z rękoma na karku – zażądał, po czym mężczyźni wykonali jego rozkaz. Ledwie jednak zdążył ich związać jakimś kablem, gdy za swoimi plecami usłyszał kroki. Lodowate dreszcze przebiegły po jego plecach, gdy te ucichły. To nie mógł być żaden z tych oprychów, których pełno biegało po posiadłości. To mogła być tylko jedna osoba, a to oznaczało, że nie miał ani chwili dłużej, żeby bawić się z wiązaniem tej dwójki. W jednej chwili zadał dwa ciosy, które obu pozbawiły przytomności. Sam był zaskoczony, że pamięta jeszcze, jak to się robi. Oczy tego starszego człowieka, który jęczał z bólu w fotelu, wypełnione teraz nadzieją wcale go nie pocieszały. Każdy inny już by strzelił, ale Dann był jedynym, któremu nigdy nie chodziło o jego śmierć.
            - Dlaczego się nie odwrócisz, Jav? Chcesz, żebym strzelił ci w plecy?
            - Wiem, że tego nie zrobisz, dlatego się nie odwracam – odpowiedział od razu pewnym tonem, który rozdrażnił brązowowłosego. Rudowłosy wiedział, że rozwścieczony jest najbardziej niebezpieczny, ale wtedy też popełniał najwięcej błędów. Opanowanie, tego od zawsze uczył ich Erick, a on od samego początku był wzorowym uczniem.
            - Draniu! – warknął, odrzucając pistolet, którym celował w swojego byłego kochanka. – Walcz ze mną!
            - Nie mam powodu, żeby z tobą walczyć. To wszystko wina tego starego dziada – oznajmił, wskazując na niego i jego krwawiącą, postrzeloną dłoń. Najwyraźniej żaden z nich nic sobie z tego nie robił.
            - O czym ty gadasz, Jav?!
            - To on powiedział ci, że cię zdradziłem, prawda? To kłamstwo. Mówiłem ci. Widziałem, jak wywoził rzeczy z mieszkania Ericka. Jestem pewien, że ukrył dowody. Zapytaj go, na pewno ci odpowie. Inaczej strzelę mu prosto w głowę – powiedział, podnosząc broń na przerażonego mężczyznę. Zdziwił się jednak, gdy za swoimi plecami usłyszał prychnięcie i śmiech brązowowłosego. Zawsze miał dziwne reakcje, ale tym razem miał co do tego złe przeczucia.
            - Mówisz tak tylko dlatego, że on ze strachu i tak wszystko by wyśpiewał – stwierdził Dann. – Nigdy nie zabiłbyś człowieka, prawda? Wciąż tylko zostawiasz ich nieprzytomnych, ewentualnie postrzelonych. Jesteś tchórzem, Javierze. W ten sposób nie uratujesz swoich ulubieńców.
            Brązowowłosy miał trochę racji. Ale tylko trochę. Nie chciał zabijać i jeśli tylko mógł, unikał tego, ale wchodząc do tego domu był świadomy, że nie będzie czasu się wahać. Ledwie więc jego były skończył mówić, nawet nie patrząc w tamtą stronę, skierował broń na jednego z nieprzytomnych ludzi i bez choćby sekundy zawahania wystrzelił, pozostawiając w jego głowie dziurę, z której zaczęła obficie wypływać krew. Zapadła całkowita cisza, gdy skierował znów broń na tamtego człowieka. Nawet Dann był zaskoczony.
            - Gadaj – warknął do niego, ale ten nie zdążył nawet otworzyć ust.
            - Brawo! – wykrzyknął, klaskając trzy razy w dłonie brązowowłosy. – Jednak potrafisz być mężczyzną, ale to na nic. Nawet jeśli to prawda, że ten staruszek mnie oszukał, nie zamierzam  pozwolić ci wygrać. Jesteśmy wrogami, Jav.
            Rudowłosy nie wytrzymał i odwrócił się do niego twarzą. Naprawdę nie rozumiał, co się dzieje. Sądził, że jeśli mu to wyjaśni, uda im się dojść do porozumienia.
            - O czym ty gadasz? Nigdy nie byłem twoim wrogiem.
            - Musisz nim być, jeśli chcesz odzyskać tych dwóch – oznajmił. – Jeśli ich zostawisz, pozwolę ci odejść.
            - Chyba oszalałeś. Tylko po nich tu przyszedłem.
            - Więc walcz ze mną, do cholery!
            - Nie chcę.
            - A ja nie chcę prowadzić idiotycznych dyskusji – rzucił wreszcie brązowowłosy i jako pierwszy zaatakował, zmuszając tym samym Javiera do obrony. Z początku rudowłosy tylko się bronił i ewentualnie zmuszał Danna do uników, ale było doskonale widać, że nawet nie chciał zadać żadnego silnego ciosu, co tylko dodatkowo drażniło jego przeciwnika.
            Podczas, gdy walczyli, rudowłosy nie miał możliwości powstrzymać tego starszego gościa przed ucieczką, a sam Dann w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Jav ze złością syknął, gdy przez chwilę nieuwagi odebrał dość silny cios w brzuch, ale nie mógł nic poradzić. Przeciwnik nie dawał mu chwili wytchnienia, nawet żeby raz jeszcze podjąć próbę rozmowy.

            Nath był przerażony. Szybko pojął, co tak naprawdę się dzieje i dlaczego brunet tak nieszczerze się do niego uśmiechał. Kiedy wyciągnęli ich z pokoju był już niemal pewien, że nie wyjdą z tego żywi. Chcieli ściągnąć do siebie Javiera pod groźbą ich śmierci, ale zanim to zrobili, brązowowłosy mężczyzna dostał wiadomość od jednego z ludzi, który właśnie się ocknął i widział ich domniemanego wybawiciela, wchodzącego do piwnicy. Kazał więc zostać im na parterze, a sam pobiegł w tamtym kierunku. Jeden z oprychów związał ich i posadził daleko od siebie, ale Will wreszcie i tak postawił na swoim i usiadł blisko blondyna, chwytając jego twarz w dłonie, chociaż miał związane nadgarstki.
            - Spokojnie, Nath – szeptał do niego cicho. – On jest w stanie sobie z tym poradzić. Nie przyszedłby tu, gdyby nie było szans.
            - Szans?! Jakich szans?! Widzisz, ilu tu jest ludzi?! – nieco za bardzo się uniósł, zwracając tym na siebie uwagę. Mężczyźni jednak szybko ich zignorowali, śmiejąc się z „przerażonych dzieciaków”.
            - Proszę, postaraj się uwierzyć – powtórzył i pocałował go lekko w czoło.
            Miał kompletny mętlik w głowie. Nie wiedział, czy bać się o siebie, o Willa, czy Javiera. Czy liczyć na to, że uda mu się wygrać z tymi wszystkimi ludźmi? Czy może powinien ograniczyć swoje nadzieje do tego, że jakimś cudem przeżyje. Starał się zachować resztki honoru i nie rozpłakać się po raz kolejny, ale ledwie miał siły, by stłumić szloch. Nie sądził, że coś takiego kiedykolwiek się wydarzy, że kiedykolwiek tak bardzo będzie się bał i tracił wiarę w jakąkolwiek przyszłość.
            Nie minęło zbyt wiele czasu, jak jeden z ludzi odebrał telefon, a potem doczłapał do nich, okropnie jęcząc jakiś starszy facet. Tego widoku było już Nathanowi zbyt wiele. Mężczyzna zbliżył się do niego, trzymając przed sobą przestrzeloną, zakrwawioną dłoń i coś mówił, ale za nic to do niego nie docierało. Zemdliło go, a zaraz potem stracił przytomność.
            - Szlag by to! Zostawcie tego blondyna, a ten drugi ze mną. Szybko, na dół! – rozkazywał.
            - Ale pan Dann mówił, że…
            - Kto ci płaci, do cholery?! – wrzasnął staruch, a oprych bez słowa odciągnął próbującego ocucić Nathana chłopaka.
            Will szarpał się i próbował jeszcze coś zrobić, ale wszystko to było na nic. Zaciągnęli go na dół do piwnicy, gdzie jego szarpanina i krzyki roznosiły się okropnym echem. Niedługo potem usłyszał głos swojego własnego szefa i zobaczył go w pomieszczeniu na końcu ostatniego korytarza, walczącego z brązowowłosym typem, który ich więził. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale imię samo wyrwało się z jego gardła.
            - Javier! – zawołał płaczliwie, szarpnięty przez starszego faceta, który zatrzymał się z nim w wejściu do pomieszczenia. Rudowłosy znów na chwilę stracił uwagę i dostał pięścią w twarz, przez co cofnął się o kilka kroków. Walka ustała, słychać było tylko śmiech jego przeciwnika.
            - Oj, coś chyba dawno nie ćwiczyłeś – stwierdził rozbawiony, zwracając zaraz potem wzrok przepełniony pogardą to na Willa, to na tego starego człowieka. – Mówiłem, że nie chcę tu widzieć dzieciaka – oznajmił surowo, ale oprych tylko wzruszył ramionami.
            - Lepiej stań obok swojego kochasia, będziesz pierwszy do odstrzału – wysapał, przyciskając postrzeloną dłoń do piersi. Kiwnął na tego, który przyprowadził z nim Willa.
            - Nie zabiłem cię za te kłamstwa, a ty masz jeszcze czelność wygadywać takie rzeczy…? – brązowowłosy spojrzał na niego pogardliwie, ale nim dodał cokolwiek więcej stanął przed nim Javier.
            Doszedł do siebie po ciosie i z przerażeniem patrzył na bruneta, do którego głowy przystawiona była broń. Nawet nie wiedział w tamtej chwili, gdzie znajduje się jego własna i nie miał pojęcia, co mógłby zrobić. Wyciągnął przed siebie rękę, jakby chciał dać tym do zrozumienia, że jest skory do negocjacji.
            - Will… gdzie Nathan? – zapytał przestraszony. Przez chwilę coś dusiło go w klatce piersiowej na myśl, że mogli mu coś zrobić.
            - Na górze, zemdlał – wydukał brunet, starając się nie panikować jeszcze bardziej.
            - Będzie w porządku, ok.?
            - Co ma być w porządku? – odezwał się Dann. – Nie wyjdziesz stąd, póki mnie nie zabijesz – stwierdził, chcąc szarpnąć rudowłosego do tyłu, ale Jav zwinnie uniknął jego ręki.
            - Dogadajmy się – zwrócił się od razu do starszego. – Zrobię, co zechcesz, tylko wypuść chłopców. Na zewnątrz zostaną odebrani. Ja tu zostanę – mówił powoli, starając się ostrożnie dobierać słowa. Widok Willa jednocześnie go cieszył, bo wyglądało na to, że nic mu nie jest, ale jednocześnie przerażał, bo w tej sytuacji w każdej chwili mógł zginąć. Wystarczyłby tylko jeden jego fałszywy ruch.
            - Po co? – odezwał się stary. – Odstrzelę was obu i wszystko będzie moje.
            - Możesz mnie zabić, ale wypuść chłopców – powiedział wreszcie Javier twardo. – Oni nie są ani niczemu winni ani nie mogą ci już więcej pomóc. Miej serce, staruchu! – warknął na koniec, wyprowadzony już z równowagi.
            - Świetnie. – Prychnął wyniośle, po czym zwrócił się do oprycha. – Zabij go.
            - Ani mi się waż! – ku zdziwieniu chyba wszystkich pomiędzy nich wskoczył Dann. Cała sytuacja nagle nabrała innego charakteru i chociaż jeszcze przed chwilą sam chciał zemsty, teraz nie był w stanie pozwolić komukolwiek odebrać życie człowiekowi, z którym przeżył tyle wspaniałych lat. Próbował sobie tłumaczyć, że po prostu sam chciał to zrobić, ale sama myśl o ponownej utracie go, cholernie bolała, starał się więc nie przypominać sobie w tej chwili, że i tak mu go odebrano.
            - Jeszcze krok i dzieciak będzie martwy – ostrzegł staruch, co sprawiło, że rudowłosy szybko przyciągnął do siebie swojego niespodziewanego obrońcę. – Jakie to słodkie. Przynajmniej umrzecie razem.
            Rozległ się pierwszy strzał, ale brązowowłosy nie dał już przesunąć się ani o centymetr. Javierowi serce stanęło w miejscu i sam nawet nie wiedział, kiedy wykrzyczał z całych sił: „NIE”. Jego były kochanek zsuwał się właśnie po nim prosto na podłogę, chociaż za wszelką cenę starał się go utrzymać w pionie, jakby kula, która w nim tkwiła nic nie zmieniała.
            - Nie, nie, nie! Dann, nie możesz – warknął, patrząc mu rozbitym wzrokiem w oczy, gdy ten leżał już na ziemi, patrząc na niego niewidzącym wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
            - Tym razem przynajmniej będziesz wiedział na pewno, że nie żyję – stwierdził, ale to ani trochę nie pomogło. W oczach Javiera pojawiły się łzy, których nie był w stanie powstrzymać. Dopiero odkrył, że on żyje. Dlaczego ten cholernik nie mógł go posłuchać, gdy mówił mu prawdę?! – Naprawdę mnie kochałeś… - wydusił tak cicho, że jedynie trzymający go mężczyzna mógł to usłyszeć. Kiwnął mu więc potakująco głową. Z początku nie wiedział, o co chodzi, gdy brązowowłosy zaczął ruszać dłonią, ale gdy tylko spojrzał ostrożnie w tamtym kierunku, zrozumiał. Leżała tam broń, którą tamten wcześniej wyrzucił. Musiał jej tylko jakoś dosięgnąć i odstrzelić oprycha z bronią.

            - Więc pożegnaliście się już? – dotarł do niego głos starucha. Jav aż skrzywił się wściekle i w jednej chwili ruszył po leżący nieopodal pistolet. Dokładnie w tej samej sekundzie rozległ się huk kolejnego wystrzału…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz