środa, 19 marca 2014

Let if fly [9]

Część 9.




            Jeszcze długo nie mogło do niego dotrzeć to, co zrobił. Nie dość, że postawił się rudowłosemu, to na dodatek zaprosił go na noc do swojego łóżka. To, że mogło to brzmieć nieco dwuznacznie po tym, do czego między nimi doszło, tylko sprawiało, że kładąc się pod kołdrą, czuł, jak palą go policzki. Cóż, słowo się rzekło. Po prostu nie chciał, żeby mężczyzna był na niego wściekły za to, że uparł się jechać, a nie miał na tamtą chwilę żadnego innego pomysłu na to, jak go udobruchać. Niemniej trafił w dziesiątkę, czego nie mógł sam wiedzieć, jednak Javier uśmiechał się lekko, wsuwając się obok niego pod kołdrę. Ułożył się na boku i przyciągnął plecy młodego do swojego torsu. Cokolwiek miało się dziać, ta chwila była dla niego naprawdę ważna. Naprawdę cieszył się, że go ma, jakkolwiek to zagrażało życiu tego blondyna.
            Ciężko było im wstać kolejnego ranka z łóżka, niemniej żaden z nich nie powiedział na ten temat ani słowa. Dla rudowłosego było to coś normalnego, a chłopak zwyczajnie nie chciał, aby mężczyzna wziął to za pretekst, dla którego powinien zostać. Tym samym wstał grzecznie i od razu udał się pod prysznic. Zjedli wspólnie w milczeniu śniadanie, po którym zapakowali się razem ze swoimi bagażami do samochodu. Wyjechali znad jeziora nie informując nawet o opuszczeniu domku właściciela ośrodka, który o tej porze zapewne jeszcze smacznie spał.
            Nathan przez większość drogi był wyjątkowo milczący. Jego szef spoglądał na niego raz po raz, prowadząc samochód na lotnisko, gdzie zresztą go zostawili i po wykupieniu biletów, udali się na odprawę. Wszystko odbywało się bez żadnych komplikacji, jednak mężczyzna był niespokojny. Chyba nawet wolał, żeby blondyn marudził mu przez całą drogę, co zwykle miał w zwyczaju, bo to milczenie, które między nimi panowało, tylko utwierdzało go w przekonaniu, że coś pójdzie tak. Tuż przed wejściem na pokład samolotu, kazał młodemu napisać do Willa, że są już w drodze. Chłopak tak też zrobił, chociaż miał chęć po prostu zadzwonić do bruneta, na co jednak się nie odważył. Nie chciał przysparzać swoją obecnością dodatkowych kłopotów swojemu szefowi. Przez pierwszą połowę lotu trzymał się kurczowo jego ramienia, chociaż tym wprowadzając na twarz mężczyzny odrobinę rozbawienia. Potem jednak zasnął i został obudzony tuż przed lądowaniem. Zastanawiał się, czy aby policja nie szukała ich po tamtych wydarzeniach w hotelu, ale nie miał odwagi zapytać o to rudowłosego, kiedy szedł krok w krok za nim, gdy przechodzili przez lotnisko.
            Nathan dopiero tam na miejscu poczuł, jak bardzo denerwuje się tym powrotem. Uważnie obserwował swojego szefa, jak i wszystko wokół, a kiedy ten kazał mu na siebie zaczekać gdzieś przy męskiej ubikacji, ponieważ chciał załatwić im bezpieczny transport, blondyn pociągnął tam swoją walizkę na kółkach i zatrzymał się, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Ktoś poprosił go, żeby się przesunął, bo blokuje wejście do WC, więc nawet nie patrząc na tę osobę, zrobił dwa kroki w bok. Poczuł jedynie, jak ktoś zatyka mu nos i usta jakąś szmatką, dosłownie przez moment spanikowany chciał się wyrywać, ale to był tylko krótki moment.
            Nikt nie widział albo i nie chciał widzieć. Natomiast pod rudowłosym nogi ugięły się w kolanach, gdy zbliżył się w umówione miejsce, gdzie stała walizka młodego, jednak jego samego nie było ani przy niej, ani w łazience. Przerażony wypytywał ludzi, którzy jedynie kręcili przecząco głowami, a jego mdliło na samą myśl o tym, do czego dopuścił. Sądził, że chcą jego, że Nathan będzie bezpieczny, jeśli nie będzie traktował go wyjątkowo, może uda mu się ich zmylić, ale oni musieli wiedzieć już wcześniej. Klął na swoją głupotę, nie mając pojęcia, co teraz zrobić. Z mocno bijącym sercem wszedł do łazienki, gdzie na pokrywie kosza na śmieci leżała chustka. Była czymś nasączona, a on wiedział już, jak go porwali. Jęknął w duchu, gdy zdał sobie sprawę, że pozwolił sobie tak otwarcie pomyśleć. Porwali go. Porwali jego blondynka i wszystko coraz bardziej zaczynało się komplikować. Wściekły opuścił łazienkę, zabierając ze sobą walizkę chłopaka, którą wrzucił zaraz potem do bagażnika wynajętego samochodu, po czym odjechał w kierunku domu publicznego, przy którym pomieszkiwał Will. Miał nadzieję, że chociaż w jego sprawie nie da ciała… Przynajmniej nie bardziej niż i tak to zrobił.

            Kiedy się ocknął, leżał na dużym łóżku w niewielkim pokoju, który oświecała jedynie niewielka lampka. Pomieszczenie do złudzenia przypominało te w mieszkaniu Javiera, w których klienci zabawiali się z wynajmowanymi przez rudowłosego ludźmi. Było jednak znacznie mniej kunsztownie urządzone, miało nieco inny kolor ścian, a pościel nie była w żadnym wypadku satynowa. Stanowczo mu się to nie podobało, ale nie mógł nic zrobić. Szybko zorientował się, że jest związany, a był zbyt przerażony, żeby próbować krzyczeć. Póki był tam sam, wolał, żeby tak pozostało. Usiłował się podnieść, jednak okazało się, że więzy mu to uniemożliwiają. Na jego nieszczęście łóżko skrzypnęło przy tym wymownie, co w ciszy jaka wokół panowała, było wyraźnie słychać. Jako, że drzwi pomieszczenia były otwarte, po chwili jego oczom ukazał się obcy mężczyzna. Młody szarpnął się nieco mocniej na jego widok, prosząc w duchu, by ten się do niego nie zbliżał. Wysoki brązowowłosy podszedł jednak do łóżka i usiadł na jego skraju, uśmiechając się z pogardą.
            - Cóż, Javier zawsze miał tendencje do przepychu, mówię tu o jego gustach estetycznych. Ale na zabaweczkę wybrał sobie całkiem niezłą sztukę – stwierdził facet, przeczesując palcami włosy chłopaka. Nathan ani drgnął, był okropnie przerażony. – No, dalej. Powiedz coś do mnie.
            - Czego ode mnie chcesz…? – zapytał słabym, drżącym głosem, na co facet się tylko roześmiał. – Ja o niczym nie wiem – ciągnął dalej. – Ja tylko… tylko mu towarzyszyłem.
            - No, widzę, że życia to ty byś za niego nie oddał – rzucił rozbawiony, co sprawiło, że blondyn prócz przerażenia poczuł jeszcze żal do samego siebie. Dobrze wiedział, że rudowłosy zrobiłby dla niego wszystko, co możliwe i nie zostawiłby tego tak. Próbował jedynie tłumaczyć się przed sobą paraliżującym strachem i paniką, przez którą ciężko mu się myślało. Jakimś cudem stwierdził wtedy jednak, że to mogłoby być dobre wyjście. Jakkolwiek się bał, mógł spróbować ich przekonać, że jest całkowicie obojętny swojemu szefowi. Chociaż z jego marną umiejętnością kłamania mogło być trudno.
            - Nie powinieneś się dziwić. Po tym, jak… zmusił mnie do pracy dla siebie – to akurat była prawda – wykorzystał, po czym stwierdził, że do niczego nie jestem mu już potrzebny… - wydukał, czując dosłownie jak robi się czerwony na policzkach.
            - Doprawdy? Więc dlaczego uciekł razem z tobą? – zapytał, zakładając ręce na piersi. Nie dowierzał mu i Nathan doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
            - Nie wiesz…? – mruknął, spuszczając z zażenowaniem wzrok na podłogę. – To oczywiste, że tacy jak on nie uznają celibatu…
            - No, co ty? Javier-świętoszek i takie rzeczy?
            Roześmiał się.
            - A myślisz, że dlaczego ten kretyn zostawił mnie na lotnisku, zabronił iść za sobą i kazał zająć się swoim życiem?! – wybuchnął wreszcie, aż w oczach stanęły mu łzy.
            Rozbawienie zniknęło z twarzy siedzącego przy nim brązowowłosego. Patrzył jedynie przez dłuższą chwilę na chłopaka, aż klnąc pod nosem, wstał i ruszył do wyjścia. Uwierzył mu! Naprawdę mu uwierzył! Nathan jeszcze nigdy w życiu tak nie nałgał, nigdy dotąd nie dał takiego przedstawienia. I choć szczerze żałował, że nie posłuchał rudowłosego i nie został w domku nad jeziorem, istniała nadzieja, że zostawią go w spokoju i o ile Javier wpadnie na to, co on, blondyn nie będzie dla niego dodatkowym ciężarem.
            - Trudno – warknął jeszcze w drzwiach brązowowłosy. – Jak nie ty, to ten drugi. W końcu wrócił dla niego do miasta.

            Rudowłosy siedział w pokoju wynajmowanym przez Willa i wpatrywał się tępo w ścianę. Kiedy tam przyszedł, drzwi były otwarte na rozcież, a na środku leżała koszulka, którą doskonale rozpoznawał. Leżała tam porzucona w pośpiechu – tak pomyślał w pierwszej chwili. Dopiero, gdy ją podniósł, zauważył, że jest rozdarta. Na łóżku leżał telefon należący do bruneta, a na wyświetlaczu włączony był sms od Nathana, którego kazał mu wysłać tuż przed wejściem do samolotu. Niedługo potem musieli go zwinąć.
            Nie miał pojęcia, co zrobić. Teraz już mieli ich obu i żadne sztuczki nie miały szans ujść mu płazem. Jego wrogowie musieli mieć najwyraźniej dostęp do połączeń i wiadomości na telefonie Willa. Nie wiedział jedynie od kiedy i tu tkwił kolejny problem. Nie mógł wiedzieć, ile i czy w ogóle Nathan zdradził im w ten sposób. Nie potrafił podjąć decyzji ani na nic się zdecydować, a telefon bruneta odezwał się dopiero kolejnego dnia, późnym popołudniem. Rudowłosy nieco nerwowo odebrał zdjęcie dwóch związanych chłopców oraz krótki dopisek: „Jutro, 14:00, przy starej stacji kolejowej. W cztery oczy”. Właściwie nie mógł mieć pewności, że ten ktoś stawi się tam bez obstawy. Nie miał też innego wyjścia, jak wreszcie samemu nadstawić karku za swoje sprawy. Miał szczerą nadzieję, że obaj chłopcy zostaną wypuszczeni, jeśli zgodzi się na ich warunki, jakiekolwiek miały być. Teraz miał trochę czasu, żeby się na to wszystko przygotować.

            Gdy poprzedniego dnia usłyszał o „tym drugim”,  był w takim szoku, że nie był w stanie się odezwać. Został jednak zamknięty w tym pokoju sam, aż do kolejnego ranka, gdy jakiś inny facet przyniósł mu śniadanie. Chłopak miał ochotę rzucić mu tym w twarz, jednak rozum, a szczególnie żołądek podpowiadały mu, że odmawianie jedzenia nie jest dobrym pomysłem. Niemniej cały zdrętwiał, gdy niedługo po obiedzie przyprowadzili do  jego pokoju bruneta, związanego tak, jak on. Jakiś facet zrobił im zdjęcie jego własnym telefonem, po czym zamknął ich tam razem.
            - Will… wszystko w porządku…? – zapytał ostrożnie blondyn, gdy tamten wciąż się nie odzywał, nawet na niego nie patrząc. – Will…
            - Skoro ty też tu jesteś, jest bardzo nie w porządku – odparł. – Gdybym był ostrożniejszy, nie musielibyście przyjeżdżać.
            - Boże, Will, przestań! - oburzył się. – Pytałem, czy nic ci nie jest! Nic ci nie zrobili?
            - Nie… - odparł słabo.
            Blondyn westchnął jedynie, po czym chwycił w swoją dłoń palce bruneta. Więzy stanowczo przeszkadzały, o tyle dobrze, że nie był już skuty z łóżkiem. Wahał się jeszcze przez chwilę, przyglądając się wielkiej koszuli, która strasznie wisiała na Willu i w żadnym wypadku do niego nie należała, zanim zdecydował się wyszeptać cicho:
            - Udało mi się… znaczy wydaje mi się, że przekonałem ich, że Javierowi nie będzie zależeć na odzyskaniu mnie – wydukał, czym dopiero ściągnął na siebie spojrzenie bruneta. – Zawsze będzie miał jeden problem mniej, no, ale… teraz sądzą, że tylko ty jesteś przydatny.
            - Nath… czyś ty oszalał?! – jęknął cicho chłopak. – Ty w ogóle wiesz, w co się pakujesz?!
            - No, ale…
            - Ten facet chce przejąć interes! A to nie jest Javier, który upewnia się, czy aby na pewno każdy z nas zgadza się na macanki z jakimiś obcymi ludźmi! On cię do tego po prostu zmusi! – wykrzyczał szeptem. – Musisz to koniecznie odkręcić.
            - Ale… może po wszystkim po prostu…
            - Czy ty kiedykolwiek widziałeś się w lustrze? – przerwał mu znowu. – Jesteś… po prostu idealny! Uwierz, że sobie nie odpuści. Nawet Javier, który nigdy nikogo do niczego nie zmuszał, nie mógł sobie pozwolić, abyś odszedł. Ten koleś MUSI wiedzieć, że żeby dostać to, czego chce, masz być nietykalny.
            Nathan patrzył na niego przez dłuższą chwilę, jakby liczył na to, że Will za moment zacznie się śmiać, ale chyba zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie mógł pojąć, jak to jest, że ile razy w życiu próbuje postąpić dobrze, wybiera najgorszą z możliwych opcji. Był pewien, że Javier załamałby się, gdyby tylko się o tym dowiedział i w końcu dostałby od niego porządną reprymendę. Miał ochotę po prostu się rozpłakać. Zapatrzony w swoje myśli, nie zauważył nawet troskliwego spojrzenia bruneta, który po chwili zaczął coś majstrować palcami przy więzach na nadgarstkach blondyna, dopiero tym zwracając na siebie jego uwagę. Po kilku dłuższych minutach im obu udało się uwolnić ręce – i tak nie mogli wydostać się z tego pokoju, w którym nawet nie było okna. Will doskonale widział łzy szklące się w oczach towarzysza niedoli, chociaż on starał się na niego nie patrzeć, więc w końcu przyciągnął go do siebie i przytulił mocno.
            - Spokojnie, wyjdziemy z tego – powiedział, gładząc go lekko po plecach. – To kwestia czasu, Javier wszystko załatwi.
            I chociaż Nathan odnosił wrażenie, że on za bardzo przyzwyczaił się do tego, że rudowłosy wszystko dotąd był w stanie załatwić, nie miał tyle odwagi, by podważyć jego słowa. Wiedział, że ten mężczyzna jest dla nich jedyną nadzieją i bał się ją stracić.
            Kiedy najgorsza panika zniknęła i tak naprawdę przez resztę dnia nic się nie działo, obaj chłopcy stanowczo się uspokoili. Łatwiej było im czekać na to, co się stanie we dwóch, bez względu na to, że zamknięci tu nic nie mogli zrobić. Jeden z ludzi, który przyniósł im posiłek, spojrzał jedynie na ich uwolnione z pęt ręce, ale nawet tego nie skomentował. Blondyn westchnął tylko, obserwując jak Will spiął się znacząco na czas, gdy nie byli sami. Zaraz potem wstał po talerze, aby spróbować coś przełknąć i podać kolację również jemu. On jednak od razu pokręcił przecząco głową.
            - Nie będę tego jadł – oznajmił. – Skąd mogę mieć pewność, że nie dosypali do tego jakichś proszków?
            - Nie możesz – odparł zgodnie z prawdą chłopak. – Ale jeśli nie zaryzykujesz, nie będziesz miał sił. A one mogą się nam potem przydać. Ja już wcześniej jadłem i nic mi nie jest – powiedział, wciąż trzymając przed nim talerz. – Musisz coś jeść.
             Krzywił się jeszcze przez dłuższą chwilę, ale wreszcie sięgnął po talerz, który zresztą szybko opustoszał. Nathan udawał, że nie zauważa, ale jasnym było, iż przynajmniej od poranka poprzedniego dnia musiał nic nie jeść. Młody cieszył się więc, że chociaż tak potrafił mu pomóc. Gdy po zjedzonej kolacji, odstawiał talerze na stolik w kącie pomieszczenia, zdziwił się na dotyk dłoni na ramieniu. Jednak po obróceniu się w stronę stojącego za nim chłopaka, nie zdążył nawet o nic zapytać, kiedy poczuł jego wargi na własnych. Nie odepchnął go. Zadrżał przez moment, ale później objął go lekko w pasie, czując jak dłonie bruneta przesuwają się po jego karku. Nie trwało to długo, ale wydawało się, że dla nich minęła cała wieczność do chwili, gdy ich usta oderwały się od siebie.
            - Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał cichym, niepewnym szeptem blondyn, nie odsuwając się jednak ani o centymetr.
            - Żeby ci jakoś podziękować i… - zawahał się przez chwilę. – Może… może dlatego, że Javier normalnie nigdy nie pozwoliłby mi tego zrobić – wydukał, uśmiechając się nieco smutno.

            Od rana chodził jak na szpilkach. Nie wiedział, czy aby jednak nie powinien zabrać ze sobą kogoś w umówione miejsce, żeby w razie czego wyratował go z opałów. Z drugiej strony obawiał się, że człowiek, który porwał jego chłopców i najwyraźniej chce mu poważnie zaszkodzić, mógłby coś zauważyć i któryś z nich mógłby na tym ucierpieć. Nie mógł sobie na to pozwolić. Nie mógł sobie wtedy pozwolić na słabość, a jednak czuł, że jest bezsilny, a do oczu pchały mu się łzy. Musiał odzyskać ich obu, dopilnować, aby nikt więcej nigdy nie wykorzystywał Willa i żeby Nathan, a jego ukochany blondynek był bezpieczny i szczęśliwy. Nie wiedział jeszcze, jak, ale musiał to zrobić.
            Jednego był pewien – ten facet na pewno nie przywiezie ze sobą chłopców. Nikt nie byłby na tyle głupi, żeby tak ryzykować swoją najlepszą kartę przetargową. Niezbyt wielu ludzi kręciło się wokół starej stacji, więc w końcu osobiście wynajął człowieka, który w razie potrzeby będzie śledził samochód jego wroga. Od czegoś musiał zacząć, a informacja o tym, gdzie przetrzymywani są ci dwaj, mogła być bardzo przydatną w najbliższej przyszłości. Wydawało mu się, że na samo spotkanie nie jest w stanie już bardziej się przygotować. Musiał przede wszystkim zachować zimną krew, a dodatkiem miała być broń za pasem, z której nie mógł wahać się w razie potrzeby wystrzelić.
            Na miejscu był punktualnie, ale musiał okrążyć to miejsce, zanim odnalazł odpowiedni samochód, przy którym stała oczekująca go osoba. Zatrzymał się kilka metrów od niego, spuszczając jedynie szybę w drzwiach. Mężczyzna praktycznie siedział na masce czarnego samochodu z dłońmi ukrytymi w kieszeniach. Głowę miał lekko pochyloną do przodu, przez co jasnobrązowe, półdługie włosy zasłaniały jego twarz. Javierowi dłonie nieco pociły się z podenerwowania.
            - Zamierzasz siedzieć w tym aucie, czy może podejdziesz i porozmawiamy jak normalni ludzie? – zapytał mężczyzna, ale rudowłosy na moment cały zdrętwiał.
            - Wiesz… już raz próbowałeś mnie zabić.
            - Wiedziałem, że jesteś zbyt cwany, żeby mi na to pozwolić, ale nie szkodziło spróbować – odparł mężczyzna.
            Rudowłosy znał ten głos i to znał go bardzo dobrze, ale przez tych kilka ciągnących się w nieskończoność chwil za nic nie potrafił połączyć go z odpowiednią osobą. Jeszcze bardziej rozbity niż przed przyjazdem tutaj wysiadł z samochodu i stanął naprzeciwko swojego wroga z dłonią na broni, obserwując uważnie, jak ten podnosi na niego wzrok, ukazując swoją twarz.
            - O, mój Boże… Dann… ty żyjesz… - wydusił z siebie z niedowierzaniem. W ciągu kilku sekund cały stres gdzieś uleciał.
            - Mnie też miło cię widzieć – odparł z ironią brązowowłosy. – Widzę, że niespodzianka mi się udała.
            - Ale jakim cudem…? Erick mi mówił…

            - Oj, Erick – warknął mężczyzna, dotykając w nerwowym geście lewego policzka. – Ten stary pryk był kretynem. Myślał, że to coś zmieni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz