Część 9.
Jeszcze długo nie mogło do niego
dotrzeć to, co zrobił. Nie dość, że postawił się rudowłosemu, to na dodatek
zaprosił go na noc do swojego łóżka. To, że mogło to brzmieć nieco dwuznacznie
po tym, do czego między nimi doszło, tylko sprawiało, że kładąc się pod kołdrą,
czuł, jak palą go policzki. Cóż, słowo się rzekło. Po prostu nie chciał, żeby
mężczyzna był na niego wściekły za to, że uparł się jechać, a nie miał na tamtą
chwilę żadnego innego pomysłu na to, jak go udobruchać. Niemniej trafił w
dziesiątkę, czego nie mógł sam wiedzieć, jednak Javier uśmiechał się lekko,
wsuwając się obok niego pod kołdrę. Ułożył się na boku i przyciągnął plecy
młodego do swojego torsu. Cokolwiek miało się dziać, ta chwila była dla niego
naprawdę ważna. Naprawdę cieszył się, że go ma, jakkolwiek to zagrażało życiu
tego blondyna.
Ciężko było im wstać kolejnego ranka
z łóżka, niemniej żaden z nich nie powiedział na ten temat ani słowa. Dla
rudowłosego było to coś normalnego, a chłopak zwyczajnie nie chciał, aby
mężczyzna wziął to za pretekst, dla którego powinien zostać. Tym samym wstał
grzecznie i od razu udał się pod prysznic. Zjedli wspólnie w milczeniu
śniadanie, po którym zapakowali się razem ze swoimi bagażami do samochodu.
Wyjechali znad jeziora nie informując nawet o opuszczeniu domku właściciela
ośrodka, który o tej porze zapewne jeszcze smacznie spał.
Nathan przez większość drogi był
wyjątkowo milczący. Jego szef spoglądał na niego raz po raz, prowadząc samochód
na lotnisko, gdzie zresztą go zostawili i po wykupieniu biletów, udali się na
odprawę. Wszystko odbywało się bez żadnych komplikacji, jednak mężczyzna był
niespokojny. Chyba nawet wolał, żeby blondyn marudził mu przez całą drogę, co
zwykle miał w zwyczaju, bo to milczenie, które między nimi panowało, tylko utwierdzało
go w przekonaniu, że coś pójdzie tak. Tuż przed wejściem na pokład samolotu,
kazał młodemu napisać do Willa, że są już w drodze. Chłopak tak też zrobił,
chociaż miał chęć po prostu zadzwonić do bruneta, na co jednak się nie odważył.
Nie chciał przysparzać swoją obecnością dodatkowych kłopotów swojemu szefowi.
Przez pierwszą połowę lotu trzymał się kurczowo jego ramienia, chociaż tym
wprowadzając na twarz mężczyzny odrobinę rozbawienia. Potem jednak zasnął i
został obudzony tuż przed lądowaniem. Zastanawiał się, czy aby policja nie
szukała ich po tamtych wydarzeniach w hotelu, ale nie miał odwagi zapytać o to
rudowłosego, kiedy szedł krok w krok za nim, gdy przechodzili przez lotnisko.
Nathan dopiero tam na miejscu
poczuł, jak bardzo denerwuje się tym powrotem. Uważnie obserwował swojego
szefa, jak i wszystko wokół, a kiedy ten kazał mu na siebie zaczekać gdzieś
przy męskiej ubikacji, ponieważ chciał załatwić im bezpieczny transport,
blondyn pociągnął tam swoją walizkę na kółkach i zatrzymał się, przestępując
nerwowo z nogi na nogę. Ktoś poprosił go, żeby się przesunął, bo blokuje
wejście do WC, więc nawet nie patrząc na tę osobę, zrobił dwa kroki w bok.
Poczuł jedynie, jak ktoś zatyka mu nos i usta jakąś szmatką, dosłownie przez
moment spanikowany chciał się wyrywać, ale to był tylko krótki moment.
Nikt nie widział albo i nie chciał
widzieć. Natomiast pod rudowłosym nogi ugięły się w kolanach, gdy zbliżył się w
umówione miejsce, gdzie stała walizka młodego, jednak jego samego nie było ani
przy niej, ani w łazience. Przerażony wypytywał ludzi, którzy jedynie kręcili
przecząco głowami, a jego mdliło na samą myśl o tym, do czego dopuścił. Sądził,
że chcą jego, że Nathan będzie bezpieczny, jeśli nie będzie traktował go
wyjątkowo, może uda mu się ich zmylić, ale oni musieli wiedzieć już wcześniej.
Klął na swoją głupotę, nie mając pojęcia, co teraz zrobić. Z mocno bijącym
sercem wszedł do łazienki, gdzie na pokrywie kosza na śmieci leżała chustka.
Była czymś nasączona, a on wiedział już, jak go porwali. Jęknął w duchu, gdy
zdał sobie sprawę, że pozwolił sobie tak otwarcie pomyśleć. Porwali go. Porwali
jego blondynka i wszystko coraz bardziej zaczynało się komplikować. Wściekły
opuścił łazienkę, zabierając ze sobą walizkę chłopaka, którą wrzucił zaraz
potem do bagażnika wynajętego samochodu, po czym odjechał w kierunku domu
publicznego, przy którym pomieszkiwał Will. Miał nadzieję, że chociaż w jego
sprawie nie da ciała… Przynajmniej nie bardziej niż i tak to zrobił.
Kiedy się ocknął, leżał na dużym
łóżku w niewielkim pokoju, który oświecała jedynie niewielka lampka.
Pomieszczenie do złudzenia przypominało te w mieszkaniu Javiera, w których
klienci zabawiali się z wynajmowanymi przez rudowłosego ludźmi. Było jednak
znacznie mniej kunsztownie urządzone, miało nieco inny kolor ścian, a pościel
nie była w żadnym wypadku satynowa. Stanowczo mu się to nie podobało, ale nie
mógł nic zrobić. Szybko zorientował się, że jest związany, a był zbyt
przerażony, żeby próbować krzyczeć. Póki był tam sam, wolał, żeby tak pozostało.
Usiłował się podnieść, jednak okazało się, że więzy mu to uniemożliwiają. Na
jego nieszczęście łóżko skrzypnęło przy tym wymownie, co w ciszy jaka wokół
panowała, było wyraźnie słychać. Jako, że drzwi pomieszczenia były otwarte, po
chwili jego oczom ukazał się obcy mężczyzna. Młody szarpnął się nieco mocniej
na jego widok, prosząc w duchu, by ten się do niego nie zbliżał. Wysoki
brązowowłosy podszedł jednak do łóżka i usiadł na jego skraju, uśmiechając się
z pogardą.
- Cóż, Javier zawsze miał tendencje
do przepychu, mówię tu o jego gustach estetycznych. Ale na zabaweczkę wybrał
sobie całkiem niezłą sztukę – stwierdził facet, przeczesując palcami włosy
chłopaka. Nathan ani drgnął, był okropnie przerażony. – No, dalej. Powiedz coś
do mnie.
- Czego ode mnie chcesz…? – zapytał
słabym, drżącym głosem, na co facet się tylko roześmiał. – Ja o niczym nie wiem
– ciągnął dalej. – Ja tylko… tylko mu towarzyszyłem.
- No, widzę, że życia to ty byś za
niego nie oddał – rzucił rozbawiony, co sprawiło, że blondyn prócz przerażenia
poczuł jeszcze żal do samego siebie. Dobrze wiedział, że rudowłosy zrobiłby dla
niego wszystko, co możliwe i nie zostawiłby tego tak. Próbował jedynie
tłumaczyć się przed sobą paraliżującym strachem i paniką, przez którą ciężko mu
się myślało. Jakimś cudem stwierdził wtedy jednak, że to mogłoby być dobre
wyjście. Jakkolwiek się bał, mógł spróbować ich przekonać, że jest całkowicie
obojętny swojemu szefowi. Chociaż z jego marną umiejętnością kłamania mogło być
trudno.
- Nie powinieneś się dziwić. Po tym,
jak… zmusił mnie do pracy dla siebie – to akurat była prawda – wykorzystał, po
czym stwierdził, że do niczego nie jestem mu już potrzebny… - wydukał, czując
dosłownie jak robi się czerwony na policzkach.
- Doprawdy? Więc dlaczego uciekł razem
z tobą? – zapytał, zakładając ręce na piersi. Nie dowierzał mu i Nathan
doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
- Nie wiesz…? – mruknął, spuszczając
z zażenowaniem wzrok na podłogę. – To oczywiste, że tacy jak on nie uznają
celibatu…
- No, co ty? Javier-świętoszek i
takie rzeczy?
Roześmiał się.
- A myślisz, że dlaczego ten kretyn
zostawił mnie na lotnisku, zabronił iść za sobą i kazał zająć się swoim życiem?!
– wybuchnął wreszcie, aż w oczach stanęły mu łzy.
Rozbawienie zniknęło z twarzy
siedzącego przy nim brązowowłosego. Patrzył jedynie przez dłuższą chwilę na
chłopaka, aż klnąc pod nosem, wstał i ruszył do wyjścia. Uwierzył mu! Naprawdę
mu uwierzył! Nathan jeszcze nigdy w życiu tak nie nałgał, nigdy dotąd nie dał
takiego przedstawienia. I choć szczerze żałował, że nie posłuchał rudowłosego i
nie został w domku nad jeziorem, istniała nadzieja, że zostawią go w spokoju i
o ile Javier wpadnie na to, co on, blondyn nie będzie dla niego dodatkowym
ciężarem.
- Trudno – warknął jeszcze w
drzwiach brązowowłosy. – Jak nie ty, to ten drugi. W końcu wrócił dla niego do
miasta.
Rudowłosy siedział w pokoju
wynajmowanym przez Willa i wpatrywał się tępo w ścianę. Kiedy tam przyszedł,
drzwi były otwarte na rozcież, a na środku leżała koszulka, którą doskonale
rozpoznawał. Leżała tam porzucona w pośpiechu – tak pomyślał w pierwszej
chwili. Dopiero, gdy ją podniósł, zauważył, że jest rozdarta. Na łóżku leżał
telefon należący do bruneta, a na wyświetlaczu włączony był sms od Nathana,
którego kazał mu wysłać tuż przed wejściem do samolotu. Niedługo potem musieli
go zwinąć.
Nie miał pojęcia, co zrobić. Teraz
już mieli ich obu i żadne sztuczki nie miały szans ujść mu płazem. Jego
wrogowie musieli mieć najwyraźniej dostęp do połączeń i wiadomości na telefonie
Willa. Nie wiedział jedynie od kiedy i tu tkwił kolejny problem. Nie mógł
wiedzieć, ile i czy w ogóle Nathan zdradził im w ten sposób. Nie potrafił
podjąć decyzji ani na nic się zdecydować, a telefon bruneta odezwał się dopiero
kolejnego dnia, późnym popołudniem. Rudowłosy nieco nerwowo odebrał zdjęcie
dwóch związanych chłopców oraz krótki dopisek: „Jutro, 14:00, przy starej
stacji kolejowej. W cztery oczy”. Właściwie nie mógł mieć pewności, że ten ktoś
stawi się tam bez obstawy. Nie miał też innego wyjścia, jak wreszcie samemu
nadstawić karku za swoje sprawy. Miał szczerą nadzieję, że obaj chłopcy zostaną
wypuszczeni, jeśli zgodzi się na ich warunki, jakiekolwiek miały być. Teraz
miał trochę czasu, żeby się na to wszystko przygotować.
Gdy poprzedniego dnia usłyszał o
„tym drugim”, był w takim szoku, że nie
był w stanie się odezwać. Został jednak zamknięty w tym pokoju sam, aż do
kolejnego ranka, gdy jakiś inny facet przyniósł mu śniadanie. Chłopak miał
ochotę rzucić mu tym w twarz, jednak rozum, a szczególnie żołądek podpowiadały
mu, że odmawianie jedzenia nie jest dobrym pomysłem. Niemniej cały zdrętwiał,
gdy niedługo po obiedzie przyprowadzili do
jego pokoju bruneta, związanego tak, jak on. Jakiś facet zrobił im
zdjęcie jego własnym telefonem, po czym zamknął ich tam razem.
- Will… wszystko w porządku…? –
zapytał ostrożnie blondyn, gdy tamten wciąż się nie odzywał, nawet na niego nie
patrząc. – Will…
- Skoro ty też tu jesteś, jest
bardzo nie w porządku – odparł. – Gdybym był ostrożniejszy, nie musielibyście
przyjeżdżać.
- Boże, Will, przestań! - oburzył
się. – Pytałem, czy nic ci nie jest! Nic ci nie zrobili?
- Nie… - odparł słabo.
Blondyn westchnął jedynie, po czym
chwycił w swoją dłoń palce bruneta. Więzy stanowczo przeszkadzały, o tyle
dobrze, że nie był już skuty z łóżkiem. Wahał się jeszcze przez chwilę,
przyglądając się wielkiej koszuli, która strasznie wisiała na Willu i w żadnym
wypadku do niego nie należała, zanim zdecydował się wyszeptać cicho:
- Udało mi się… znaczy wydaje mi
się, że przekonałem ich, że Javierowi nie będzie zależeć na odzyskaniu mnie –
wydukał, czym dopiero ściągnął na siebie spojrzenie bruneta. – Zawsze będzie
miał jeden problem mniej, no, ale… teraz sądzą, że tylko ty jesteś przydatny.
- Nath… czyś ty oszalał?! – jęknął
cicho chłopak. – Ty w ogóle wiesz, w co się pakujesz?!
- No, ale…
- Ten facet chce przejąć interes! A
to nie jest Javier, który upewnia się, czy aby na pewno każdy z nas zgadza się
na macanki z jakimiś obcymi ludźmi! On cię do tego po prostu zmusi! – wykrzyczał
szeptem. – Musisz to koniecznie odkręcić.
- Ale… może po wszystkim po prostu…
- Czy ty kiedykolwiek widziałeś się
w lustrze? – przerwał mu znowu. – Jesteś… po prostu idealny! Uwierz, że sobie
nie odpuści. Nawet Javier, który nigdy nikogo do niczego nie zmuszał, nie mógł
sobie pozwolić, abyś odszedł. Ten koleś MUSI wiedzieć, że żeby dostać to, czego
chce, masz być nietykalny.
Nathan patrzył na niego przez
dłuższą chwilę, jakby liczył na to, że Will za moment zacznie się śmiać, ale
chyba zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie mógł pojąć, jak to
jest, że ile razy w życiu próbuje postąpić dobrze, wybiera najgorszą z
możliwych opcji. Był pewien, że Javier załamałby się, gdyby tylko się o tym
dowiedział i w końcu dostałby od niego porządną reprymendę. Miał ochotę po
prostu się rozpłakać. Zapatrzony w swoje myśli, nie zauważył nawet troskliwego
spojrzenia bruneta, który po chwili zaczął coś majstrować palcami przy więzach
na nadgarstkach blondyna, dopiero tym zwracając na siebie jego uwagę. Po kilku
dłuższych minutach im obu udało się uwolnić ręce – i tak nie mogli wydostać się
z tego pokoju, w którym nawet nie było okna. Will doskonale widział łzy szklące
się w oczach towarzysza niedoli, chociaż on starał się na niego nie patrzeć,
więc w końcu przyciągnął go do siebie i przytulił mocno.
- Spokojnie, wyjdziemy z tego –
powiedział, gładząc go lekko po plecach. – To kwestia czasu, Javier wszystko
załatwi.
I chociaż Nathan odnosił wrażenie,
że on za bardzo przyzwyczaił się do tego, że rudowłosy wszystko dotąd był w
stanie załatwić, nie miał tyle odwagi, by podważyć jego słowa. Wiedział, że ten
mężczyzna jest dla nich jedyną nadzieją i bał się ją stracić.
Kiedy najgorsza panika zniknęła i
tak naprawdę przez resztę dnia nic się nie działo, obaj chłopcy stanowczo się
uspokoili. Łatwiej było im czekać na to, co się stanie we dwóch, bez względu na
to, że zamknięci tu nic nie mogli zrobić. Jeden z ludzi, który przyniósł im
posiłek, spojrzał jedynie na ich uwolnione z pęt ręce, ale nawet tego nie
skomentował. Blondyn westchnął tylko, obserwując jak Will spiął się znacząco na
czas, gdy nie byli sami. Zaraz potem wstał po talerze, aby spróbować coś
przełknąć i podać kolację również jemu. On jednak od razu pokręcił przecząco
głową.
- Nie będę tego jadł – oznajmił. –
Skąd mogę mieć pewność, że nie dosypali do tego jakichś proszków?
- Nie możesz – odparł zgodnie z
prawdą chłopak. – Ale jeśli nie zaryzykujesz, nie będziesz miał sił. A one mogą
się nam potem przydać. Ja już wcześniej jadłem i nic mi nie jest – powiedział,
wciąż trzymając przed nim talerz. – Musisz coś jeść.
Krzywił się jeszcze przez dłuższą chwilę, ale
wreszcie sięgnął po talerz, który zresztą szybko opustoszał. Nathan udawał, że
nie zauważa, ale jasnym było, iż przynajmniej od poranka poprzedniego dnia
musiał nic nie jeść. Młody cieszył się więc, że chociaż tak potrafił mu pomóc.
Gdy po zjedzonej kolacji, odstawiał talerze na stolik w kącie pomieszczenia,
zdziwił się na dotyk dłoni na ramieniu. Jednak po obróceniu się w stronę
stojącego za nim chłopaka, nie zdążył nawet o nic zapytać, kiedy poczuł jego
wargi na własnych. Nie odepchnął go. Zadrżał przez moment, ale później objął go
lekko w pasie, czując jak dłonie bruneta przesuwają się po jego karku. Nie
trwało to długo, ale wydawało się, że dla nich minęła cała wieczność do chwili,
gdy ich usta oderwały się od siebie.
- Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał
cichym, niepewnym szeptem blondyn, nie odsuwając się jednak ani o centymetr.
- Żeby ci jakoś podziękować i… -
zawahał się przez chwilę. – Może… może dlatego, że Javier normalnie nigdy nie
pozwoliłby mi tego zrobić – wydukał, uśmiechając się nieco smutno.
Od rana chodził jak na szpilkach.
Nie wiedział, czy aby jednak nie powinien zabrać ze sobą kogoś w umówione
miejsce, żeby w razie czego wyratował go z opałów. Z drugiej strony obawiał
się, że człowiek, który porwał jego chłopców i najwyraźniej chce mu poważnie
zaszkodzić, mógłby coś zauważyć i któryś z nich mógłby na tym ucierpieć. Nie
mógł sobie na to pozwolić. Nie mógł sobie wtedy pozwolić na słabość, a jednak
czuł, że jest bezsilny, a do oczu pchały mu się łzy. Musiał odzyskać ich obu,
dopilnować, aby nikt więcej nigdy nie wykorzystywał Willa i żeby Nathan, a jego
ukochany blondynek był bezpieczny i szczęśliwy. Nie wiedział jeszcze, jak, ale
musiał to zrobić.
Jednego był pewien – ten facet na
pewno nie przywiezie ze sobą chłopców. Nikt nie byłby na tyle głupi, żeby tak
ryzykować swoją najlepszą kartę przetargową. Niezbyt wielu ludzi kręciło się
wokół starej stacji, więc w końcu osobiście wynajął człowieka, który w razie
potrzeby będzie śledził samochód jego wroga. Od czegoś musiał zacząć, a
informacja o tym, gdzie przetrzymywani są ci dwaj, mogła być bardzo przydatną w
najbliższej przyszłości. Wydawało mu się, że na samo spotkanie nie jest w stanie
już bardziej się przygotować. Musiał przede wszystkim zachować zimną krew, a
dodatkiem miała być broń za pasem, z której nie mógł wahać się w razie potrzeby
wystrzelić.
Na miejscu był punktualnie, ale
musiał okrążyć to miejsce, zanim odnalazł odpowiedni samochód, przy którym
stała oczekująca go osoba. Zatrzymał się kilka metrów od niego, spuszczając
jedynie szybę w drzwiach. Mężczyzna praktycznie siedział na masce czarnego
samochodu z dłońmi ukrytymi w kieszeniach. Głowę miał lekko pochyloną do
przodu, przez co jasnobrązowe, półdługie włosy zasłaniały jego twarz. Javierowi
dłonie nieco pociły się z podenerwowania.
- Zamierzasz siedzieć w tym aucie,
czy może podejdziesz i porozmawiamy jak normalni ludzie? – zapytał mężczyzna,
ale rudowłosy na moment cały zdrętwiał.
- Wiesz… już raz próbowałeś mnie
zabić.
- Wiedziałem, że jesteś zbyt cwany,
żeby mi na to pozwolić, ale nie szkodziło spróbować – odparł mężczyzna.
Rudowłosy znał ten głos i to znał go
bardzo dobrze, ale przez tych kilka ciągnących się w nieskończoność chwil za
nic nie potrafił połączyć go z odpowiednią osobą. Jeszcze bardziej rozbity niż
przed przyjazdem tutaj wysiadł z samochodu i stanął naprzeciwko swojego wroga z
dłonią na broni, obserwując uważnie, jak ten podnosi na niego wzrok, ukazując
swoją twarz.
- O, mój Boże… Dann… ty żyjesz… -
wydusił z siebie z niedowierzaniem. W ciągu kilku sekund cały stres gdzieś
uleciał.
- Mnie też miło cię widzieć – odparł
z ironią brązowowłosy. – Widzę, że niespodzianka mi się udała.
- Ale jakim cudem…? Erick mi mówił…
- Oj, Erick – warknął mężczyzna,
dotykając w nerwowym geście lewego policzka. – Ten stary pryk był kretynem.
Myślał, że to coś zmieni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz