środa, 19 marca 2014

Let it fly [4]

Część 4.




            Był już wieczór, kiedy zabrał się za przygotowania. Nigdy jeszcze na dobrą sprawę nie było go tam podczas jednej z imprez, a przynajmniej nie dłużej niż dwadzieścia minut i nie służbowo. Tym bardziej stanowczo się denerwował. Włożył na siebie koszulę i eleganckie spodnie, a na ramiona zarzucił jeszcze kamizelkę. Właściwie był gotowy, jednak nie miał pojęcia, co zrobić z bronią, którą dał mu Javier. Wyciągnął ją drżącymi rękoma z torby, powtarzając sobie w myśli, że on chyba oszalał, jeśli Nathan ma ją mieć ze sobą. Patrzył na nią z niepewną miną, wciąż się wahając. Nie ma mowy. Nie weźmie jej. Zawinął ją z powrotem w materiał i pospiesznie schował do barku zamykanego na klucz. On nie był przestępcą. Po prostu pracował dla człowieka posiadającego nie do końca legalną działalność, ale nic poza tym. Wsunął do kieszeni telefon, a wychodząc ze swojego mieszkania jeszcze klucze. Miał nadzieję, że zbyt długo tam nie zabawi, a Javier szybko uzna, że młody nie jest mu tam potrzeby i odeśle go do domu, a on będzie mógł szybko zapomnieć o wszystkim, co tam zobaczy.
            Drzwi były jak zwykle otwarte, do środka wchodził jednak dość niepewnie. Nie było słychać nawet cichej muzyki, a jedynie rozmowy i śmiechy z głównego pomieszczenia. Wszystkie małe pokoje były pootwierane i siedzieli w nich grupkami młodzi ludzie, grając w coś lub po prostu paląc papierosy. Uznał, że jeszcze się nie zaczęło, a mimo to wszedł w głąb mieszkania. Kiedy stanął w drzwiach głównego pomieszczenia około dziesięciu mężczyzn i dwie kobiety siedziały na fotelach i kanapach, rozmawiając o czymś z lampkami szampana w dłoniach. Gdzieś na stole leżały teczki z jakimiś papierami, jeden z mężczyzn przedstawiał jakiś projekt na dużym plakacie. Na koniec zauważył, że tuż obok niego stoi Javier. Przestraszył się, bo wcześniej go nie zauważył i podskoczył niemal, ledwie powstrzymując się od pisku.
            - Chcesz mnie zabić? – szepnął do niego z oburzeniem, na co rudowłosy uśmiechnął się jedynie z rozbawieniem i pociągnął go za sobą do jednego z pokoi w drugim mieszkaniu. Blondyn już tam był, wiedział, że to jego prywatny gabinet.
            - To spotkanie firmowe. Prezes prosił o zorganizowanie atmosferycznej zabawy dla nielicznej grupy. Z tego, co wiem przynajmniej połowa grzecznie podziękuje i wróci do pokojów hotelowych. Chodziło o dwóch głównych gości spotkania, te dwie kobiety. Podobno lubią takie klimaty.
            - No i świetnie. Ale impreza miała być spora – mruknął, patrząc wymownie na mężczyznę.
            - Bo będzie, każda jest spora na swój sposób. Na początek chciałem, żebyś zapoznał się z najspokojniejszymi klientami – oznajmił, wysuwając ze swojego biurka dużą szufladę. Młody śledził wzrokiem jego dłonie, otwierające metalowe pudełeczko, w którym zwykle znajdowały się skręty. Po chwili jeden z nich żarzył się już podczas zaciągania.
            - Jak to zapoznał? Przecież umawialiśmy się…
            - Zwyczajnie zmieniłem zdanie – przerwał mu. – Spokojnie. Szybko się przyzwyczaisz.


            Gdy wyszli z powrotem do głównego pokoju, wszyscy akurat zbierali swoje rzeczy do teczek. Czterech mężczyzn żegnało się z szefem i dwoma kobietami, reszta najwyraźniej zamierzała zostać. Jeden z młodych chłopaków, którego Nathan już kilka razy tu widział, zapraszał wszystkich do zabawy, informując, gdzie można się posilić, gdzie w każdym z pokoi znajduje się alkohol, po czym włączył muzykę. Blondyn spojrzał pytająco na swojego szefa, gdy do pokoju weszła około piętnastka młodych ludzi, ubranych skąpo lub po prostu w obcisłe rzeczy. Uśmiechali się, a on nie mógł tego pojąć. Robiło mu się słabo na samą myśl. Chwilę później każdy z pozostałych gości dołączał do młodych i kolejno znikali w małych pokojach.
            - To chore – stwierdził, wciąż wpatrując się w drzwi, za którymi wszyscy kolejno znikali. – Jak sobie pomyślę, co oni muszą czuć po tych wszystkich…
            - Czują przyjemność – przerwał mu Javier. Chłopak podniósł na niego wzrok, nie próbując nawet kryć swojego krytycznego nastawienia. – Rzadko się zdarza, żeby narzekali. Rzadko też mają szansę dostać pracę, która zapewnia przyjemność, darmową wyżerkę, alkohol i czego tylko sobie zażyczą.
            - Nie wierzę, Javier. To naprawdę chore.
            - Proszę bardzo, możesz potem zapytać któregoś z nich – stwierdził, prowadząc młodego w stronę korytarza.
            Doskonale widział jego zniesmaczenie i bawiło go to w pewien sposób. Nathan prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że w momencie poczucia zagrożenia, szukał schronienia przy jego boku. Zawsze wtedy trzymał się bardzo blisko i nie protestował, kiedy rudowłosy obejmował go jednym ramieniem. Na korytarzu mężczyzna podszedł do jednej ze ścian i przełącznikiem, o którego istnieniu chłopak nawet nie wiedział, ściszył głośniki w tym miejscu. Gdy  tylko muzyka przestała huczeć mu w głowie, wokół zaczęły roznosić się odgłosy szelestów, czyichś słów i westchnień. Javier trzymał go za ramię, żeby nie uciekł do głównego pokoju, gdzie wciąż było głośno. Chciał mu coś udowodnić, a on doskonale wiedział, co i coś gniotło go w dołku na samą myśl. Nie trzeba było długo czekać, po chwili zabrzmiały pierwsze głosy, a potem blondyn zalał się rumieńcem, gdy wokół brzmiała jakby ścieżka dźwiękowa z jakiegoś filmu pornograficznego.
            - Puść mnie – warknął do mężczyzny, zaciskając oczy, jakby bał się, że zaraz otworzą się drzwi i będzie musiał to wszystko oglądać. – Javier, puść mnie, do cholery! – zażądał.
            Zaraz potem faktycznie wbiegł do głównego pokoju. Rudowłosy pogłośnił jedynie na powrót muzykę na korytarzu i dołączył do niego. Chłopak siedział na kanapie z zażenowaniem wpatrując się w blat szklanego stołu. Chciał stąd jak najprędzej wyjść. Nie zamierzał tego oglądać, słuchać, ani zdawać sobie z tego sprawy. Tymczasem jego pracodawca usiadł obok z pewnym dystansem, obserwując go uważnie. Nie mógł się nadziwić, jak bardzo niewinny mimo wszystkiego, co widział i wiedział, był ten blondynek. Zawsze doskonale odczytywał każdą jego sugestię, a potem rumienił się słodko, odwracając od niego wzrok. Już tyle razy miał chęć złapać go mocno i już nie puścić, ale nie chciał tego robić w ten sposób. Wystraszyłby go. Musiałby trzymać go mocno i krótko, a nie o to mu chodziło. Tak, jak wolny ptak uwięziony w klatce, tak i Nathan nie byłby wtedy równie piękny i szczęśliwy, a Javierowi na tym właśnie zależało. Na jego uśmiechu i niebieskich, dużych, błyszczących się oczach, które patrzyły na niego jak żadne inne.
            - Aż tak się wstydzisz?
            - Przestań, nie zaczynaj od początku. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego – warknął zły.
            - Nath, to nie takie proste. Jesteś tego nieodłączną częścią – oznajmił mężczyzna, na co chłopak spojrzał na niego wściekle, jakby chciał powiedzieć, że to wszystko jego wina. Zza ściany wszystko wydawało się być prostsze. – Masz, uspokoisz się – stwierdził po chwili, wyciągając w kierunku chłopaka dziwne pudełko z papierosami. Blondyn spojrzał na niego wzrokiem pod tytułem: przecież ja nie palę, ale Javier zdawał się nic sobie z tego nie robić. – Ręka mi zdrętwieje, jeśli długo będziesz kazał mi czekać – powiedział, wyciągając z innej kieszeni zapalniczkę.
            Nie, żeby Nathan nigdy nie palił. Owszem, zdarzało się, głównie na imprezach z ludźmi z roku, którzy po kilku piwkach częstowali go chętnie, a on równie chętnie korzystał z okazji. Nie mniej teraz, gdy był trzeźwy, zakrztusił się prawie, gdy tylko próbował się zaciągnąć. Po kilku pierwszych machach stwierdził, że z tym papierosem jest coś nie tak. Spojrzał pytająco na Javiera, który jedynie uśmiechał się z rozbawieniem, zaciągając się z zadowoleniem swoim tym, którego właśnie odpalił. Blondyn dopiero po chwili, po zapachu zorientował się, co mu nie odpowiadało. Tytoń wymieszany był z czymś więcej. Rudowłosy od razu przyuważył wymowne spojrzenie chłopaka, który najwyraźniej postanowił się do niego nie odzywać.
            - No, co? – rzucił wreszcie, nie mogąc ukryć uśmiechu.
            - Jesteś dupkiem – odpowiedział mu zaraz potem Nathan, uśmiechając się szeroko z nieznajomego sobie powodu. Nie minęła chwila, gdy zaczął się czuć dziwnie. Dopalił papierosa do końca, a potem oparł się wygodniej na kanapie. Skupienie gdzieś uciekło, był mocno rozkojarzony. Myślał wtedy o jakichś nieistotnych drobnostkach, o ozdobach pokoju, które akurat wpadły mu w oko i sporadycznie tylko zwracał uwagę na swojego szefa, który nie odrywał od niego oczu. Javier już nawet nie pamiętał swojego pierwszego razu z trawką, ale w jego wypadku wyglądało to całkiem inaczej. Był wtedy o wiele młodszy od Nathana, a jego koledzy mieli mniej wyrafinowane sposoby na palenie. Zresztą wtedy chodziło tylko o to, żeby się zjarać. Z czasem jednak rudowłosy nabrał innych nawyków.
            Wszystko przebiegało bardzo spokojnie, więc mógł zająć się swoim sąsiadem. Już wcześniej zauważył, że młody nie ma ze sobą przedmiotu, który kazał mu zabrać, ale nie miał mu tego specjalnie za złe. Nalał im do szklaneczek po trochę whisky i podał chłopakowi, który bez żadnego protestu przyjął od niego alkohol, komentując z zapałem swoją własną interpretację jednego z wiszących na ścianie obrazów. A on tylko się uśmiechał i przytakiwał.
            Było koło pierwszej, gdy impreza się kończyła. Panowie podziękowali za organizację, wszyscy podali sobie ręce i pożegnali się do następnego razu. Javier zostawił na chwilę chłopaka, który już zdążył się uspokoić, żeby rozliczyć się od razu z pozostałymi. Miał już do niego wracać, gdy jeden z młodych złapał go za ramię. Mężczyzna spojrzał na niego uważnie, przez chwilę sądząc, że może coś mu się stało, ale nic na to nie wskazywało, szczególnie, że na jego twarzy widniał uśmiech.
            - Słucham cię – powiedział, patrząc na niego uważnie. Chłopak nie puścił jego ręki, tylko podszedł bliżej do rudowłosego.
            - Mogę zostać na noc?
            - Jasne, wybierz sobie któryś z pokoi.
            - Nie, nie – zaprzeczył niewysoki brunet. – Chciałbym zostać z tobą – wyjaśnił, układając sobie dłoń mężczyzny na policzku. W końcu przesunął ją sobie na usta i ujął jeden z palców w wargi. Mężczyzna westchnął krótko.
            - No, nie wiem… - mruknął, zerkając na blondynka, który jednak w tej chwili obserwował ich uważnie z kanapy.
            Nathan od pierwszej chwili patrzył uważnie na tego chłopaka. Okazał się to ten sam, który wcześniej mówił do gości. Byli właściwie jednego wzrostu, ale tym razem jak nigdy wydał mu się wyjątkowo atrakcyjny. Koszulka przyjemnie opinała jego ciało, zupełnie jak ciemne rurki, które miał na sobie. Miał duże brązowe oczy, w których z daleka nawet było widać lekki błysk. Był przystojny i blondyn nie rozumiał, co taki chłopak może robić w takim miejscu. Jednak, gdy Javier spojrzał na niego, Nathan zwilżył automatycznie wargi.
            - Nie… nie przeszkadzajcie sobie – powiedział na tyle głośno, że obaj go usłyszeli.
            - Will, ale naprawdę nie mam dziś chęci na nic więcej – stwierdził znacząco rudowłosy.
            - Nic nie szkodzi – odparł niewzruszony. – Mogę? – zapytał przy okazji, wskazując na paczkę z fajkami, którymi mężczyzna częstował wcześniej Nathana. Kiwnął jedynie twierdząco głową i wrócił na kanapę.
            Normalnie Nathan czułby się zażenowany tą sytuacją, ale teraz czuł głównie ekscytację. Kiedy przyglądał się temu chłopakowi, odnosił wrażenie, że Javier jest dla niego kimś więcej niż szefem. Patrzył na niego w wyjątkowy sposób. Połykał ich wzrokiem, gdy brunet odpalił papierosa, wdychając dym, po czym wypuszczając go, usiadł okrakiem na kolanach mężczyzny. Siedzieli tak niedaleko niego. Włożył mężczyźnie rurkę między wargi, a sam rozpinał guzik po guziku jego koszulę. Na ten widok blondynowi przypomniało się, jak na samym początku zobaczył Javiera nagiego. Tymczasem chłopak, do którego szef zwracał się „Will”, przysunął się do niego blisko i objął jego kark, zabierając papierosa i samemu się nim zaciągając. Całował go po szyi i torsie, a potem mocno w usta, a Nathan mógł jedynie patrzeć na to szeroko otwartymi oczyma z poczuciem zazdrości. Policzki go piekły. Nie spodziewał się, że kiedykolwiek będzie patrzył na coś takiego spokojnie. Odchrząknął cicho, chcąc ogarnąć rozbiegające się myśli. W ten sposób jednak zwrócił jedynie uwagę pozostałej dwójki, która spojrzała na niego pytająco. Rudowłosy się nie odzywał, ale ten drugi zdawał się być zadowolony. Zmierzył młodego wzrokiem i uśmiechnął się do niego przyjaźnie.
            - Też byś tak chciał? – zapytał go wprost, przez co chłopak wybałuszył na niego oczy, zastanawiając się, czy przypadkiem nie powiedział nic głośno.
            - Ja? Nie, ja nie jestem…
            - Javier, nie obrazisz się? - Will spojrzał na mężczyznę, który pokręcił przecząco głową. Zszedł więc z jego kolan i usiadł na kanapie tuż przy blondynie, któremu z tego wszystkiego serce waliło, jak szalone. – Nie bój się i zamknij oczy –polecił mu, po czym zaśmiał się krótko.
            Nie był pewien, czy tego chce. W końcu to był chłopak, on też był chłopakiem, a obok siedział rudowłosy, któremu już od pierwszego spotkania musiał tłumaczyć, że nie jest gejem, ale było mu tak gorąco, gdy na nich patrzył, że nie mógł się powstrzymać. Przymknął więc oczy, czekając na to, co się stanie.
            Poczuł najpierw delikatne opuszki palców, które rozpinają pierwsze dwa guziki jego koszuli, a potem przesuwają się przez fragment jego torsu, obojczyk, szyję i wślizgują się tuż za ucho. Zadrżał lekko, a potem poczuł muśnięcie kciuka na policzku. Palce bruneta wsunęły się w jego włosy, a gdzieś tuż przy uchu, a potem na policzku poczuł jego wargi, które na koniec zaczęły całować usta Nathana. Powoli, dokładnie, doprowadzając do tego, że chłopak rozpływał się pod ich dotykiem. Blondyn sięgnął nieśmiało ręką do Willa, żeby go lekko objąć, stanowczo mu się to podobało. Ba! Był wniebowzięty, ale nie zdążył tego zrobić, bo ktoś mocno złapał go za nadgarstek.
            - Dość – zza pleców bruneta zagrzmiał ich szef. Był nieco czerwony na twarzy, a Will niemal podskoczył zaskoczony, patrząc na niego z przestrachem. – Wybierz sobie jakiś pokój i idź spać – nakazał mu, kiedy blondyn patrzył na nich obu zamglonym wzrokiem.
            - Ale… czemu? Przecież…
            - Po prostu już idź – powiedział stanowczo, a on grzecznie podniósł się z kanapy, poprawił i zabierając ze sobą wciąż żarzący się papieros, pomaszerował na korytarz z niezadowoleniem wymalowanym na twarzy. Nathan patrzył w jego kierunku, co jeszcze bardziej rozzłościło Javiera. – Ty też powinieneś się już położyć. Idź już do siebie – nakazał mu.

            Trochę to potrwało, zanim blondyn dotarł do swojego mieszkania. Był otumaniony paleniem i alkoholem, którym częstował go wcześniej mężczyzna. Na dodatek pieszczota, którą podarował mu ten brunet całkiem go rozbiła. Musiał najpierw dojść do siebie, żeby odprowadzony na wszelki wypadek przez Javiera wejść do swojego łóżka.

            Rudowłosy był zły. Wręcz wściekły. Nie sądził, że coś potrafi go tak wyprowadzić z równowagi, a najgorsze było to, że sam do tego doprowadził. Chciał przecież tylko, żeby Nathan trochę się wyluzował. Nie spodziewał się, że pod wpływem jego ulubionej używki stanie się taki uległy. Zgodził się na propozycję Willa tylko dlatego, że był pewien, że młody go odepchnie. To nie brunet, a on sam powinien mu to wtedy zaproponować. To on powinien móc dotykać jego delikatnego ciała, cudownej szyi, policzków i tych ust. Boże! Ściskało go od wewnątrz, gdy na nich patrzył. Nie mógł tego zdzierżyć, nie mógł pozwolić, żeby Nathana dotykał ktoś prócz niego samego. Chciał go mieć dla siebie, nie mogło być mowy, żeby blondyn chciał kogoś innego. Zabiłby, żeby tylko pozbyć się konkurencji. Całkowicie wyprowadzony z równowagi zgasił światła we wszystkich pomieszczeniach i zamknął się w swoim gabinecie, obiecując sobie, że więcej nie pozwoli sobie na taką gafę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz