środa, 19 marca 2014

Let it fly [6]

Część 6.






            Przez cały wieczór nie odezwał się ani słowem. Po powrocie do apartamentu schował się gdzieś pod kołdrą w swoim łóżku i bynajmniej nie zamierzał do nikogo się odzywać. Nie wiedział, co w zasadzie powinien teraz z sobą zrobić. A raczej nie na tyle z sobą, co ze swoim szefem. Zaraz po tym, jak pożegnali się z tymi dwoma gejami, razem ruszyli z powrotem, a Javier jakby nigdy nic objął go jedną ręką w pasie. Zadrżał, a nawet zdrętwiał na moment, ale nie zatrzymał się, wiąż czując na sobie wzrok tamtych mężczyzn. Nie wiedział, co sobie myśleli, gdy tak na nich patrzyli, ale gdzieś tam chciał, żeby uważali, że nie wolno im już więcej pożerać wzrokiem jego szefa. Stanowczo czuł się zażenowany. Nie lubił, gdy ktoś tak patrzył na rudowłosego, chyba, że był to Will. I nie lubił zdawać sobie z tego sprawy. Cholerne sprzeczności. To wszystko na tyle mieszało mu w głowie, że nie mógł odnaleźć się w bieżącej chwili. Słysząc kroki kręcącego się po salonie rudowłosego, zastanawiał się nad słowami bruneta. Nawet jeśli mężczyzna rzeczywiście nie zamierza go wykorzystać, czy oznacza to, że powinien się poddać? Jeśli go nie skrzywdzi, może ulec jego sugestiom? Nie mógł sobie wyobrazić, jak on sam później by się z tym czuł, ale był pewien, że byłoby to już coś więcej niż zwykłe zażenowanie. Javier oczekiwał, brał i płacił mu za to. Blondyn uznał, że wyszedłby na męską dziwkę, jakkolwiek mogłoby to obrazić Willa, gdyby mu to powiedział. Postanowił sobie, że się nie da. Skoro Javier nie mógłby go skrzywdzić, nie zabije go. To wydawało się dość oczywiste.
            Gdy układał się wygodnie do snu, wszystko jeszcze wydawało mu się być prostym, jednak ta noc miała być o wiele dłuższa, niż kilkanaście minut zamyślenia przed odpłynięciem. Wyjątkowo podła noc.
            Zegar wskazywał kilka minut przed drugą, gdy po całym hotelu rozległ się głośny huk. Blondyn ledwie otworzył nieprzytomnie oczy, gdy został zerwany siłą z łóżka. Wokół było ciemno, okna pozasłaniane, kompletnie nic nie widział. Docierało do niego tylko, że ktoś śliskimi dłońmi ciągnie go za ramię. Szedł za nim, ledwie wyrabiając z przebieraniem nogami. Nie rozbudził się jeszcze na tyle, żeby zadać jakiekolwiek pytanie. Chyba podświadomie zdawał sobie jedynie sprawę, że osobą, która wyprowadza go w pośpiechu z apartamentu jest jego szef. Gdy przechodzili przez salon, silne ramię puściło go, a on potknął się o coś i upadł na miękki dywan. Chciało mu się spać i nic nie rozumiał.
            - Nathan! W tej chwili wstawaj! – opieprzył go ściszonym głosem mężczyzna. Coś mu mówiło, że rudowłosy dziwnie się zachowuje. Zwykle używał zdrobnienia jego imienia, gdy wymawiał całe, zwykle był podenerwowany. Blondyn, ociągając się, usiadł prosto i przetarł oczy, starając się zobaczyć coś w ciemności. Dojrzał sylwetkę szefa, ale nic mu to nie mówiło. Potknął się o własną torbę podróżną. Gdzieś z daleka było słychać syrenę policyjną. – Wstawaj – powtórzył pospiesznie mężczyzna, chwytając dwie torby w jedną rękę, a drugą szarpiąc ramię chłopaka.
            - Co jest? Ej, to boli!
            - Zamknij się w tej chwili i chodź za mną, szybko!
            - Ale…
            - Zamilcz, bo nie ręczę za siebie – warknął ostro Javier.
            Tym razem młody nie odważył się odezwać. Podniósł się i ruszył za nim do wyjścia, starając się wytężyć wzrok, żeby widzieć otoczenie. Na korytarzu światło również było zgaszone. Jedynie jasny wystrój pozwalał dojrzeć więcej szczegółów. Zimne kafelki mroziły go w stopy, ale powietrze było gorące. Szli w kierunku schodów, których od wieków zapewne nikt nie używał. Chciał znowu zadać pytanie i wtedy dopiero spojrzał na maszerującego przy nim mężczyznę. Momentalnie cały zdrętwiał, czując, jak skręca mu się żołądek. Dłonie Javiera były śliskie, bo były ubrudzone, jego obojczyki, szyja i pół twarzy również. To była krew. Czerwona jak diabli nawet w ciemnościach, lepka krew. Zemdliło go. „Huk. Cholera, co to był za huk?”, próbował pojąć, ale zamiast tego zatrzymał się w miejscu, zapierając nogami.
            - Co robisz?! Chodź, natychmiast!
            - Nigdzie nie pójdę, póki mi tego nie wyjaśnisz – oznajmił, patrząc mu prosto w zakrwawioną twarz. Rudowłosy zacisnął zęby, bo syrena policyjna była coraz głośniejsza. Na parterze musiało zebrać się mnóstwo ludzi, bo z dołu dochodził szum rozmów.
            - Jeśli chcesz żyć albo dla odmiany nie trafić do więzienia, zamknij się i chodź – warknął groźnie mężczyzna, ciągnąc go gwałtownie za sobą.
            Wybiegając niemal z hotelu, słyszeli za plecami, jak policja, której udało się wreszcie dostać do środka, krzyczała, że należy dopilnować, aby nikt nie go nie opuszczał. Nathan czuł jedynie, jak mocno bije mu serce i starał się opanować mdłości, które doprowadzały go do dreszczy. Bał się. Nie rozumiał, co się dzieje. Gdy wreszcie dobiegli do jakiegoś samochodu na tyłach budynku, Javier wrzucił go na tylne siedzenie razem z bagażami i nie odzywał się do niego dopóki nie dotarli pod jeden z banków, gdzie zniknął na kilkanaście minut, pozostawiając go samego ze swoimi myślami. Zresztą wystarczyło, żeby rudowłosy zniknął za drzwiami budynku, żeby on otworzył drzwiczki samochodu i wyzbył się wszelkiej zawartości żołądka. Kiedy po kilku minutach jako tako doszedł do siebie, drżącymi dłońmi wyciągnął telefon z kieszeni i wybrał numer Willa. Do kogo innego mógłby zadzwonić w takiej chwili?
            - Halo? Nath, czyś ty oszalał? Wiesz, która godzina?!
            - Will, ja… boję się. W hotelu ktoś strzelał, Javier jest cały we krwi. My… chyba… my uciekamy…
            - Co?
            - Nie wiem! Javier nic mi nie chce powiedzieć! Boże, znowu mi niedobrze…
            - Uspokój się, ej – ton głosu bruneta szybko się zmienił. – Słuchaj się go, na pewno wszystko będzie dobrze.
            - Will, ale on krzyczał rozumiesz! Javier nigdy nie podnosi głosu!
            - Ty też teraz krzyczysz! – upomniał go. Słychać było, że też zdenerwował się tą wiadomością. – Musisz się opanować, kurde… Nie wiem. Nigdy… nigdy nie słyszałem, żeby…
            - Z kim ty rozmawiasz?! – Blondyn usłyszał nagle rozgniewany głos tuż obok. Przez otwarte okno dojrzał otartą niedbale z krwi twarz rudowłosego, który zaraz potem wyrwał mu telefon, wsiadając za kierownicę i od razu odpalił silnik. – Will, co ja ci, do cholery, mówiłem?!… Nieważne! Musisz wszystko jak najszybciej pozamykać, odwołaj albo przełóż najbliższe imprezy… Bo tak mówię! Macie się wszyscy ukryć, rozumiesz?… Przesłałem pieniądze, macie się stamtąd nie ruszać, dopóki się nie odezwę – oznajmił, żegnając się zaraz potem krótkim „cześć” i odrzucając telefon na tylne siedzenie. Młodego o mało nie wcisnęło w fotel, gdy mężczyzna dodał gazu.
            - Co się dzieje? – zapytał słabym głosem chłopak.
            - Nie teraz, Nath, proszę cię. – Javier wydawał się być roztrzęsiony. – Tylko nie teraz.


            Jedynie niespodziewany świst powietrza uratował go przed silnym uderzeniem w tył głowy. Napastnik był cichy i niezauważalny. Na dodatek rudowłosy nie miał pojęcia, jak i dlaczego przyjechali za nim aż tutaj. W jego oczach pierwszy raz od dawna pojawił się prawdziwy paraliżujący strach. Działał instynktownie. W ostatniej chwili zrobił unik, zaczął uciekać i robić wokół siebie mnóstwo hałasu, który o późnej porze przyciągnął strażnika hotelu. Ten, gdy tylko zobaczył uzbrojonego mężczyznę, wyciągnął broń i wykrzyknął w jego kierunku kilka słów, po chwili wokół było już kilku ochroniarzy. Huk strzału i jeden z mężczyzn z kulką gdzieś w okolicy szyi poleciał prosto na przemykającego się Javiera, który starał się uciec z linii ostrzału. Brakowało centymetrów, a kula sięgnęłaby jego, adrenalina i głupi fart uratowały mu życie. Wchodził akurat do jeziora, obmywając swoje ciało z krwi strażnika. Bolał go bark, w który został uderzony i wcale nie chciał widzieć obrazów, które przemykały mu przed oczyma. I pomyśleć, że był teraz jeszcze odpowiedzialny za Nathana, pomyśleć, że mogli wtedy iść razem i to on mógł zostać postrzelony. Dłonie mu drżały.
            W banku przelał pieniądze na konto swoich ludzi, na konto blondyna i dużą część wypłacił. Od razu założył, że będą musieli się ukryć, więc nie mógł mieć pewności, ile będą ich potrzebować. Zatrzymali się dopiero pod lotniskiem, gdzie wykupił bilety na swoje nazwisko i odesłał nimi dwójkę innych ludzi, przekupując przy okazji wszystkich po drodze. Rudowłosy bez problemu zapożyczył cudzy samochód, do którego się zapakowali i ruszyli dalej w trasę. Przerażony blondyn nie mógł z siebie wydobyć ani słowa, gdy patrzył, jak jego szef wchodzi nagi do wody, zmywając z siebie krew. Nie był pewien, czy chce o wszystkim wiedzieć. Nie wiedział tylko, że Javier nie zamierza mu tego opowiadać. Wychodził z założenia, że im mniej wie, tym lepiej dla niego. Podszedł do chłopaka już ubrany. Materiał przyklejał się do mokrej skóry, a on oddychał nieco zbyt szybko.
            - Przepraszam – odezwał się cicho. – Nie powinienem cię nigdzie zabierać, narażać i że krzyczałem.
            - Co się dzieje? – zapytał ze ściśniętym gardłem.
            - Pojawiło się kilku wpływowych ludzi, którzy chcą przejąć interes. Myślę, że to oni… kogoś na nas… na mnie nasłali – odpowiedział. – Nic mi nie jest. Wsiadaj do auta, jedziemy dalej.
            - A-ale, dokąd…? – jęknął cicho przerażony.
            - Jeszcze nie wiem, trzeba znaleźć jakąś kryjówkę – mruknął, przecierając twarz mężczyzna. – Jeszcze nie wiem, ale pomyślimy po drodze.
            - Byłeś cały we krwi – domagał się wyjaśnień blondyn, najwyraźniej nie zamierzając wsiąść do samochodu, dopóki rudowłosy mu tego nie powie. On jednak nie zamierzał nic mówić. Wsiadł za kierownicę i odpalił silnik. Nathan jeszcze przez chwilę walczył z sobą nim zajął swoje miejsce.
            - To była krew strażnika. – Javier odezwał się dopiero po dłuższym czasie. – Dostał gdzieś w szyję i polecał prosto na mnie. Nie mam pojęcia, czy przeżył, ale wątpię w to – mówił powoli, uważając na każde słowo i każdy dźwięk swojego głosu. Nie chciał by drżał. – Ta kulka miała być dla mnie.


            W głębi lasu, po drugiej stronie jeziora znajdowały się domki do wynajęcia. Javier zapłacił z góry za trzy dni, po czym zaprowadził półprzytomnego chłopaka do jednego z nich. Blondyn od razu poszedł do łóżka, gdzie leżał na wpół przysypiając, a na wpół śledząc oczyma za rudowłosym, który za bardzo był przejęty swoimi myślami, żeby zwracać na niego teraz uwagę. Kiedy ściągnął z siebie koszulę, na jego barku dało się dojrzeć krwiaka, który wielkościowo mógłby zmierzyć się z talerzykiem deserowym. Do młodego dotarło wtedy, że tam na dole musiało wydarzyć się o wiele więcej. Zrozumiał, że jego szef właściwie otarł się o śmierć. A przecież on też tam był. I zdawał sobie sprawę, że gdyby padło na niego, byłby już trupem.
            Gdy otworzył rano oczy, Javier wciąż siedział na tym samym fotelu przed oknem. Jednak dopiero, kiedy Nathan podniósł się z łóżka i podszedł do niego, przekonał się, że śpi. Nie trudno było się domyślić, że czuwał zapewne całą noc, aż wreszcie zasnął. Chłopak sam zresztą zerknął nieco niepewnie przez okno, po czym zaciągnął je grubą, ciemnozieloną zasłoną, żeby słońce, które coraz mocniej przebijało się przez korony drzew nie obudziło zapewne i tak wykończonego mężczyzny. Podczas, gdy przykrywał go kocem, który leżał wcześniej na niewielkim stoliku, do głowy przyszło mu jeszcze jedno pytanie. Co właściwie rudowłosy robił w nocy na parterze hotelu…?
            Tymczasem, kiedy Javier spał, blondyn kręcił się bez celu po niewielkim domku z drewna, składającym się z korytarzyka, małej kuchni, łazienki i nieco większego salonu, który pełnił również funkcję sypialni. Problem polegał na tym, że jemu burczało w brzuchu, a lodówka była pusta. Nie wiedzieć czemu kilka godzin snu przyniosło ulgę jego nerwom i nie czuł się już taki osaczony. W końcu rudowłosy zadbał, aby ewentualna pogoń zgubiła ich ślad. Jeśli nie jechali bezpośrednio za nimi, przynajmniej przez jakiś czas mogli być spokojni. W łazience na ścianie przed umywalką wisiało niewielkie lustro, w którym jednak doskonale dało się dojrzeć worki pod oczyma chłopaka i odciski krwawych dłoni na jego ramionach, które zostały po wczorajszej ucieczce. Wyglądał strasznie i wcale nie uśmiechało mu się spędzać niewiadomo ile czasu w tym gąszczu. Nie lubił lasu, stanowczo należał do mieszczuchów.
            Po wzięciu prysznicu zorientował się, że w jego torbie nie ma wszystkich rzeczy, które ze sobą zabrał na te wakacje. Może to nie była zbyt wysoka cena za uratowanie życia, ale w torbie nie było jego ulubionych spodni z ciemnego dżinsopodobnego materiału oraz kilku innych rzeczy, których braku nie dało się przeoczyć. Na przykład szczoteczka do zębów, która została w łazience hotelowej. Po krótkim zastanowieniu ubrał się w długie rzeczy, mimo dość wysokiej temperatury, co miało być ochroną przed wszelkimi żyjątkami leśnymi, zabrał ze sobą plecak, w którym miał portfel i kilka innych szpargałów, po czym opuścił domek. Był pewien, że gdzieś w pobliżu widział sklep.
            Nathan jednak stanowczo przeliczył się z odległością, jaka dzieliła go od tej budki, w której było wszystko i nic, a na dodatek w takich cenach, że nawet mimo swoich wysokich zarobków, patrzył na sprzedającego w niej staruszka, jakby spodziewał się usłyszeć, że to taki żart dla nowoprzybyłych. Nie spieszyło mu się w drodze powrotnej. Las był cichy i przyjemnie oświetlony przez poranne słońce. Na drodze dojazdowej, ciągnącej się wzdłuż jeziora, a nawet głównej po jego drugiej stronie, nie było ani śladu samochodu. Nie miał pojęcia, gdzie jest, ale trzeba było powiedzieć, że czuł się tam wyjątkowo bezpiecznie jak na takie pustkowie zapomniane przez świat, pełne mnóstwa zwierzaczków i owadów, które tylko czekają, żeby się na niego rzucić i pożreć kawałek po kawałku. Tak więc szedł z powrotem spacerkiem, ściągając nawet z głowy kaptur, pod którym wcześniej skrupulatnie się ukrywał. Przyroda jednak dobrze wpływała na jego nerwy. Nie można było tego jednak powiedzieć o Javierze, który gdzieś w połowie drogi zatrzymał się przy nim samochodem z piskiem opon. Był czerwony na twarzy i wyglądał, jakby był bliski wybuchu furii, więc blondyn nawet się nie odezwał. Gdy tylko dało się usłyszeć cyknięcie, świadczące o otworzeniu się tylnich drzwi auta, wsiadł do środka. Na miejscu rudowłosy wytargał go za ramię z pojazdu i niemal wepchnął ze złością do domku, zamykając go od środka na klucz.
            - Co ty robisz? – zapytał zdziwiony chłopak.
            - Upewniam się, że znowu nie wybierzesz się na spacer! Czy całkiem ci odbiło? – zapytał, patrząc na niego z zaciśniętymi oczyma.
            - Lodówka była pusta, więc poszedłem zrobić zakupy – odparł z oburzeniem blondyn. – Co niby zamierzałeś jeść?
            - Wystarczyło, żebyś mnie obudził! Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteśmy, rozumiesz?
            - Przecież tu nikogo nie ma. – Młody wzruszył ramionami, zabierając się za wypakowywanie prowiantu.
            - Zdziwiłbyś się. Jest sporo ludzi, tylko żaden z nich na wakacjach nie wybiera się o siódmej rano na zakupy – wytknął mu, mrużąc groźnie oczy. – Myślisz, że jeśli ktoś zapyta o wysokiego rudzielca i małego…
            - Małego! – zerwał się Nathan, rzucając swojemu szefowi rozzłoszczone spojrzenie. – Może jeszcze dzieciaka, co? W ten sposób o mnie myślisz? Skoro tak, to może przestań wreszcie się do mnie przystawiać!
            Przez kilka dłużących się w nieskończoność sekund brzmiała między nimi cisza. Chłopak sam patrzył na Javiera szeroko otwartymi oczyma, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą powiedział, że naprawdę tak powiedział, a właściwie wykrzyczał mu to prosto w twarz. Natomiast sam mężczyzna wyglądał, jakby właśnie się załamał. Na jego twarzy nie było już wściekłości i spięcia, tylko czyste zrezygnowanie. Wydawało mu się, że ten młody zwyczajnie oszalał albo był jeszcze w szoku, po ostatniej nocy. Nie potrafił sobie tego inaczej wyjaśnić.

            - Do cholery jasnej, Nathan, zlituj się! – wydusił z siebie tylko nieco uniesionym głosem. – Czy do ciebie naprawdę nie dociera, że ci ludzie najpewniej nas ścigają i mogą nas pozabijać, a ty przejmujesz się, że nazwałem cię „małym”?! Tak, cholera, jesteś niski! I może nie jesteś dzieciakiem, ale czasami się tak zachowujesz. Masz nie wychodzić z domku bez mojego pozwolenia – oznajmił podenerwowany, po czym powędrował do salonu, gdzie zajął ten sam fotel, co wcześniej i przykrył się kocem. Nie miał siły, ani ochoty jeść. O mało nie dostał zawału, gdy obudził się, a blondyna nie było w domku. Gotów był już jechać z powrotem do hotelu albo najlepiej od razu na spotkanie z ludźmi, którzy, jak uważał, go porwali i oddać się za niego, a on po prostu poszedł na pieprzone zakupy! Chciał najpewniej dobrze, nawet może zamierzał wrócić, nim rudowłosy się obudzi i może zrobiłby im śniadanie, a na stoliku parowałaby właśnie gorąca kawa. Może wreszcie przestałby go traktować, jak intruza, ale w rezultacie śmiertelnie go przestraszył. Na dodatek mężczyzna czuł, że ich wakacje przymusowo będą musiały się wydłużyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz