Część 6.
Przez cały wieczór nie odezwał się
ani słowem. Po powrocie do apartamentu schował się gdzieś pod kołdrą w swoim
łóżku i bynajmniej nie zamierzał do nikogo się odzywać. Nie wiedział, co w
zasadzie powinien teraz z sobą zrobić. A raczej nie na tyle z sobą, co ze swoim
szefem. Zaraz po tym, jak pożegnali się z tymi dwoma gejami, razem ruszyli z
powrotem, a Javier jakby nigdy nic objął go jedną ręką w pasie. Zadrżał, a nawet
zdrętwiał na moment, ale nie zatrzymał się, wiąż czując na sobie wzrok tamtych
mężczyzn. Nie wiedział, co sobie myśleli, gdy tak na nich patrzyli, ale gdzieś
tam chciał, żeby uważali, że nie wolno im już więcej pożerać wzrokiem jego
szefa. Stanowczo czuł się zażenowany. Nie lubił, gdy ktoś tak patrzył na
rudowłosego, chyba, że był to Will. I nie lubił zdawać sobie z tego sprawy.
Cholerne sprzeczności. To wszystko na tyle mieszało mu w głowie, że nie mógł
odnaleźć się w bieżącej chwili. Słysząc kroki kręcącego się po salonie
rudowłosego, zastanawiał się nad słowami bruneta. Nawet jeśli mężczyzna
rzeczywiście nie zamierza go wykorzystać, czy oznacza to, że powinien się
poddać? Jeśli go nie skrzywdzi, może ulec jego sugestiom? Nie mógł sobie
wyobrazić, jak on sam później by się z tym czuł, ale był pewien, że byłoby to
już coś więcej niż zwykłe zażenowanie. Javier oczekiwał, brał i płacił mu za
to. Blondyn uznał, że wyszedłby na męską dziwkę, jakkolwiek mogłoby to obrazić
Willa, gdyby mu to powiedział. Postanowił sobie, że się nie da. Skoro Javier
nie mógłby go skrzywdzić, nie zabije go. To wydawało się dość oczywiste.
Gdy układał się wygodnie do snu,
wszystko jeszcze wydawało mu się być prostym, jednak ta noc miała być o wiele
dłuższa, niż kilkanaście minut zamyślenia przed odpłynięciem. Wyjątkowo podła
noc.
Zegar wskazywał kilka minut przed
drugą, gdy po całym hotelu rozległ się głośny huk. Blondyn ledwie otworzył
nieprzytomnie oczy, gdy został zerwany siłą z łóżka. Wokół było ciemno, okna
pozasłaniane, kompletnie nic nie widział. Docierało do niego tylko, że ktoś
śliskimi dłońmi ciągnie go za ramię. Szedł za nim, ledwie wyrabiając z
przebieraniem nogami. Nie rozbudził się jeszcze na tyle, żeby zadać
jakiekolwiek pytanie. Chyba podświadomie zdawał sobie jedynie sprawę, że osobą,
która wyprowadza go w pośpiechu z apartamentu jest jego szef. Gdy przechodzili
przez salon, silne ramię puściło go, a on potknął się o coś i upadł na miękki
dywan. Chciało mu się spać i nic nie rozumiał.
- Nathan! W tej chwili wstawaj! –
opieprzył go ściszonym głosem mężczyzna. Coś mu mówiło, że rudowłosy dziwnie
się zachowuje. Zwykle używał zdrobnienia jego imienia, gdy wymawiał całe,
zwykle był podenerwowany. Blondyn, ociągając się, usiadł prosto i przetarł
oczy, starając się zobaczyć coś w ciemności. Dojrzał sylwetkę szefa, ale nic mu
to nie mówiło. Potknął się o własną torbę podróżną. Gdzieś z daleka było
słychać syrenę policyjną. – Wstawaj – powtórzył pospiesznie mężczyzna,
chwytając dwie torby w jedną rękę, a drugą szarpiąc ramię chłopaka.
- Co jest? Ej, to boli!
- Zamknij się w tej chwili i chodź
za mną, szybko!
- Ale…
- Zamilcz, bo nie ręczę za siebie –
warknął ostro Javier.
Tym razem młody nie odważył się
odezwać. Podniósł się i ruszył za nim do wyjścia, starając się wytężyć wzrok,
żeby widzieć otoczenie. Na korytarzu światło również było zgaszone. Jedynie
jasny wystrój pozwalał dojrzeć więcej szczegółów. Zimne kafelki mroziły go w
stopy, ale powietrze było gorące. Szli w kierunku schodów, których od wieków
zapewne nikt nie używał. Chciał znowu zadać pytanie i wtedy dopiero spojrzał na
maszerującego przy nim mężczyznę. Momentalnie cały zdrętwiał, czując, jak
skręca mu się żołądek. Dłonie Javiera były śliskie, bo były ubrudzone, jego
obojczyki, szyja i pół twarzy również. To była krew. Czerwona jak diabli nawet
w ciemnościach, lepka krew. Zemdliło go. „Huk. Cholera, co to był za huk?”,
próbował pojąć, ale zamiast tego zatrzymał się w miejscu, zapierając nogami.
- Co robisz?! Chodź, natychmiast!
- Nigdzie nie pójdę, póki mi tego
nie wyjaśnisz – oznajmił, patrząc mu prosto w zakrwawioną twarz. Rudowłosy
zacisnął zęby, bo syrena policyjna była coraz głośniejsza. Na parterze musiało
zebrać się mnóstwo ludzi, bo z dołu dochodził szum rozmów.
- Jeśli chcesz żyć albo dla odmiany
nie trafić do więzienia, zamknij się i chodź – warknął groźnie mężczyzna, ciągnąc
go gwałtownie za sobą.
Wybiegając niemal z hotelu, słyszeli
za plecami, jak policja, której udało się wreszcie dostać do środka, krzyczała,
że należy dopilnować, aby nikt nie go nie opuszczał. Nathan czuł jedynie, jak
mocno bije mu serce i starał się opanować mdłości, które doprowadzały go do
dreszczy. Bał się. Nie rozumiał, co się dzieje. Gdy wreszcie dobiegli do
jakiegoś samochodu na tyłach budynku, Javier wrzucił go na tylne siedzenie
razem z bagażami i nie odzywał się do niego dopóki nie dotarli pod jeden z
banków, gdzie zniknął na kilkanaście minut, pozostawiając go samego ze swoimi
myślami. Zresztą wystarczyło, żeby rudowłosy zniknął za drzwiami budynku, żeby
on otworzył drzwiczki samochodu i wyzbył się wszelkiej zawartości żołądka.
Kiedy po kilku minutach jako tako doszedł do siebie, drżącymi dłońmi wyciągnął
telefon z kieszeni i wybrał numer Willa. Do kogo innego mógłby zadzwonić w
takiej chwili?
- Halo? Nath, czyś ty oszalał?
Wiesz, która godzina?!
- Will, ja… boję się. W hotelu ktoś
strzelał, Javier jest cały we krwi. My… chyba… my uciekamy…
- Co?
- Nie wiem! Javier nic mi nie chce
powiedzieć! Boże, znowu mi niedobrze…
- Uspokój się, ej – ton głosu
bruneta szybko się zmienił. – Słuchaj się go, na pewno wszystko będzie dobrze.
- Will, ale on krzyczał rozumiesz!
Javier nigdy nie podnosi głosu!
- Ty też teraz krzyczysz! – upomniał
go. Słychać było, że też zdenerwował się tą wiadomością. – Musisz się opanować,
kurde… Nie wiem. Nigdy… nigdy nie słyszałem, żeby…
- Z kim ty rozmawiasz?! – Blondyn
usłyszał nagle rozgniewany głos tuż obok. Przez otwarte okno dojrzał otartą
niedbale z krwi twarz rudowłosego, który zaraz potem wyrwał mu telefon,
wsiadając za kierownicę i od razu odpalił silnik. – Will, co ja ci, do cholery,
mówiłem?!… Nieważne! Musisz wszystko jak najszybciej pozamykać, odwołaj albo
przełóż najbliższe imprezy… Bo tak mówię! Macie się wszyscy ukryć, rozumiesz?…
Przesłałem pieniądze, macie się stamtąd nie ruszać, dopóki się nie odezwę –
oznajmił, żegnając się zaraz potem krótkim „cześć” i odrzucając telefon na
tylne siedzenie. Młodego o mało nie wcisnęło w fotel, gdy mężczyzna dodał gazu.
- Co się dzieje? – zapytał słabym
głosem chłopak.
- Nie teraz, Nath, proszę cię. –
Javier wydawał się być roztrzęsiony. – Tylko nie teraz.
Jedynie niespodziewany świst
powietrza uratował go przed silnym uderzeniem w tył głowy. Napastnik był cichy
i niezauważalny. Na dodatek rudowłosy nie miał pojęcia, jak i dlaczego
przyjechali za nim aż tutaj. W jego oczach pierwszy raz od dawna pojawił się prawdziwy
paraliżujący strach. Działał instynktownie. W ostatniej chwili zrobił unik,
zaczął uciekać i robić wokół siebie mnóstwo hałasu, który o późnej porze
przyciągnął strażnika hotelu. Ten, gdy tylko zobaczył uzbrojonego mężczyznę,
wyciągnął broń i wykrzyknął w jego kierunku kilka słów, po chwili wokół było już
kilku ochroniarzy. Huk strzału i jeden z mężczyzn z kulką gdzieś w okolicy szyi
poleciał prosto na przemykającego się Javiera, który starał się uciec z linii
ostrzału. Brakowało centymetrów, a kula sięgnęłaby jego, adrenalina i głupi
fart uratowały mu życie. Wchodził akurat do jeziora, obmywając swoje ciało z
krwi strażnika. Bolał go bark, w który został uderzony i wcale nie chciał
widzieć obrazów, które przemykały mu przed oczyma. I pomyśleć, że był teraz
jeszcze odpowiedzialny za Nathana, pomyśleć, że mogli wtedy iść razem i to on
mógł zostać postrzelony. Dłonie mu drżały.
W banku przelał pieniądze na konto
swoich ludzi, na konto blondyna i dużą część wypłacił. Od razu założył, że będą
musieli się ukryć, więc nie mógł mieć pewności, ile będą ich potrzebować.
Zatrzymali się dopiero pod lotniskiem, gdzie wykupił bilety na swoje nazwisko i
odesłał nimi dwójkę innych ludzi, przekupując przy okazji wszystkich po drodze.
Rudowłosy bez problemu zapożyczył cudzy samochód, do którego się zapakowali i
ruszyli dalej w trasę. Przerażony blondyn nie mógł z siebie wydobyć ani słowa,
gdy patrzył, jak jego szef wchodzi nagi do wody, zmywając z siebie krew. Nie
był pewien, czy chce o wszystkim wiedzieć. Nie wiedział tylko, że Javier nie
zamierza mu tego opowiadać. Wychodził z założenia, że im mniej wie, tym lepiej
dla niego. Podszedł do chłopaka już ubrany. Materiał przyklejał się do mokrej
skóry, a on oddychał nieco zbyt szybko.
- Przepraszam – odezwał się cicho. –
Nie powinienem cię nigdzie zabierać, narażać i że krzyczałem.
- Co się dzieje? – zapytał ze
ściśniętym gardłem.
- Pojawiło się kilku wpływowych
ludzi, którzy chcą przejąć interes. Myślę, że to oni… kogoś na nas… na mnie
nasłali – odpowiedział. – Nic mi nie jest. Wsiadaj do auta, jedziemy dalej.
- A-ale, dokąd…? – jęknął cicho
przerażony.
- Jeszcze nie wiem, trzeba znaleźć
jakąś kryjówkę – mruknął, przecierając twarz mężczyzna. – Jeszcze nie wiem, ale
pomyślimy po drodze.
- Byłeś cały we krwi – domagał się
wyjaśnień blondyn, najwyraźniej nie zamierzając wsiąść do samochodu, dopóki
rudowłosy mu tego nie powie. On jednak nie zamierzał nic mówić. Wsiadł za
kierownicę i odpalił silnik. Nathan jeszcze przez chwilę walczył z sobą nim
zajął swoje miejsce.
- To była krew strażnika. – Javier
odezwał się dopiero po dłuższym czasie. – Dostał gdzieś w szyję i polecał
prosto na mnie. Nie mam pojęcia, czy przeżył, ale wątpię w to – mówił powoli,
uważając na każde słowo i każdy dźwięk swojego głosu. Nie chciał by drżał. – Ta
kulka miała być dla mnie.
W głębi lasu, po drugiej stronie
jeziora znajdowały się domki do wynajęcia. Javier zapłacił z góry za trzy dni,
po czym zaprowadził półprzytomnego chłopaka do jednego z nich. Blondyn od razu
poszedł do łóżka, gdzie leżał na wpół przysypiając, a na wpół śledząc oczyma za
rudowłosym, który za bardzo był przejęty swoimi myślami, żeby zwracać na niego
teraz uwagę. Kiedy ściągnął z siebie koszulę, na jego barku dało się dojrzeć
krwiaka, który wielkościowo mógłby zmierzyć się z talerzykiem deserowym. Do
młodego dotarło wtedy, że tam na dole musiało wydarzyć się o wiele więcej. Zrozumiał,
że jego szef właściwie otarł się o śmierć. A przecież on też tam był. I zdawał
sobie sprawę, że gdyby padło na niego, byłby już trupem.
Gdy otworzył rano oczy, Javier wciąż
siedział na tym samym fotelu przed oknem. Jednak dopiero, kiedy Nathan podniósł
się z łóżka i podszedł do niego, przekonał się, że śpi. Nie trudno było się
domyślić, że czuwał zapewne całą noc, aż wreszcie zasnął. Chłopak sam zresztą
zerknął nieco niepewnie przez okno, po czym zaciągnął je grubą, ciemnozieloną
zasłoną, żeby słońce, które coraz mocniej przebijało się przez korony drzew nie
obudziło zapewne i tak wykończonego mężczyzny. Podczas, gdy przykrywał go
kocem, który leżał wcześniej na niewielkim stoliku, do głowy przyszło mu
jeszcze jedno pytanie. Co właściwie rudowłosy robił w nocy na parterze hotelu…?
Tymczasem, kiedy Javier spał,
blondyn kręcił się bez celu po niewielkim domku z drewna, składającym się z
korytarzyka, małej kuchni, łazienki i nieco większego salonu, który pełnił
również funkcję sypialni. Problem polegał na tym, że jemu burczało w brzuchu, a
lodówka była pusta. Nie wiedzieć czemu kilka godzin snu przyniosło ulgę jego
nerwom i nie czuł się już taki osaczony. W końcu rudowłosy zadbał, aby
ewentualna pogoń zgubiła ich ślad. Jeśli nie jechali bezpośrednio za nimi,
przynajmniej przez jakiś czas mogli być spokojni. W łazience na ścianie przed
umywalką wisiało niewielkie lustro, w którym jednak doskonale dało się dojrzeć
worki pod oczyma chłopaka i odciski krwawych dłoni na jego ramionach, które
zostały po wczorajszej ucieczce. Wyglądał strasznie i wcale nie uśmiechało mu
się spędzać niewiadomo ile czasu w tym gąszczu. Nie lubił lasu, stanowczo
należał do mieszczuchów.
Po wzięciu prysznicu zorientował
się, że w jego torbie nie ma wszystkich rzeczy, które ze sobą zabrał na te
wakacje. Może to nie była zbyt wysoka cena za uratowanie życia, ale w torbie nie
było jego ulubionych spodni z ciemnego dżinsopodobnego materiału oraz kilku
innych rzeczy, których braku nie dało się przeoczyć. Na przykład szczoteczka do
zębów, która została w łazience hotelowej. Po krótkim zastanowieniu ubrał się w
długie rzeczy, mimo dość wysokiej temperatury, co miało być ochroną przed
wszelkimi żyjątkami leśnymi, zabrał ze sobą plecak, w którym miał portfel i
kilka innych szpargałów, po czym opuścił domek. Był pewien, że gdzieś w pobliżu
widział sklep.
Nathan jednak stanowczo przeliczył
się z odległością, jaka dzieliła go od tej budki, w której było wszystko i nic,
a na dodatek w takich cenach, że nawet mimo swoich wysokich zarobków, patrzył
na sprzedającego w niej staruszka, jakby spodziewał się usłyszeć, że to taki żart
dla nowoprzybyłych. Nie spieszyło mu się w drodze powrotnej. Las był cichy i
przyjemnie oświetlony przez poranne słońce. Na drodze dojazdowej, ciągnącej się
wzdłuż jeziora, a nawet głównej po jego drugiej stronie, nie było ani śladu
samochodu. Nie miał pojęcia, gdzie jest, ale trzeba było powiedzieć, że czuł
się tam wyjątkowo bezpiecznie jak na takie pustkowie zapomniane przez świat,
pełne mnóstwa zwierzaczków i owadów, które tylko czekają, żeby się na niego
rzucić i pożreć kawałek po kawałku. Tak więc szedł z powrotem spacerkiem,
ściągając nawet z głowy kaptur, pod którym wcześniej skrupulatnie się ukrywał.
Przyroda jednak dobrze wpływała na jego nerwy. Nie można było tego jednak
powiedzieć o Javierze, który gdzieś w połowie drogi zatrzymał się przy nim
samochodem z piskiem opon. Był czerwony na twarzy i wyglądał, jakby był bliski
wybuchu furii, więc blondyn nawet się nie odezwał. Gdy tylko dało się usłyszeć
cyknięcie, świadczące o otworzeniu się tylnich drzwi auta, wsiadł do środka. Na
miejscu rudowłosy wytargał go za ramię z pojazdu i niemal wepchnął ze złością
do domku, zamykając go od środka na klucz.
- Co ty robisz? – zapytał zdziwiony
chłopak.
- Upewniam się, że znowu nie
wybierzesz się na spacer! Czy całkiem ci odbiło? – zapytał, patrząc na niego z
zaciśniętymi oczyma.
- Lodówka była pusta, więc poszedłem
zrobić zakupy – odparł z oburzeniem blondyn. – Co niby zamierzałeś jeść?
- Wystarczyło, żebyś mnie obudził!
Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteśmy, rozumiesz?
- Przecież tu nikogo nie ma. – Młody
wzruszył ramionami, zabierając się za wypakowywanie prowiantu.
- Zdziwiłbyś się. Jest sporo ludzi,
tylko żaden z nich na wakacjach nie wybiera się o siódmej rano na zakupy –
wytknął mu, mrużąc groźnie oczy. – Myślisz, że jeśli ktoś zapyta o wysokiego
rudzielca i małego…
- Małego! – zerwał się Nathan,
rzucając swojemu szefowi rozzłoszczone spojrzenie. – Może jeszcze dzieciaka,
co? W ten sposób o mnie myślisz? Skoro tak, to może przestań wreszcie się do
mnie przystawiać!
Przez kilka dłużących się w nieskończoność
sekund brzmiała między nimi cisza. Chłopak sam patrzył na Javiera szeroko
otwartymi oczyma, nie mogąc uwierzyć w to, co przed chwilą powiedział, że
naprawdę tak powiedział, a właściwie wykrzyczał mu to prosto w twarz. Natomiast
sam mężczyzna wyglądał, jakby właśnie się załamał. Na jego twarzy nie było już
wściekłości i spięcia, tylko czyste zrezygnowanie. Wydawało mu się, że ten
młody zwyczajnie oszalał albo był jeszcze w szoku, po ostatniej nocy. Nie
potrafił sobie tego inaczej wyjaśnić.
- Do cholery jasnej, Nathan, zlituj
się! – wydusił z siebie tylko nieco uniesionym głosem. – Czy do ciebie naprawdę
nie dociera, że ci ludzie najpewniej nas ścigają i mogą nas pozabijać, a ty
przejmujesz się, że nazwałem cię „małym”?! Tak, cholera, jesteś niski! I może
nie jesteś dzieciakiem, ale czasami się tak zachowujesz. Masz nie wychodzić z
domku bez mojego pozwolenia – oznajmił podenerwowany, po czym powędrował do
salonu, gdzie zajął ten sam fotel, co wcześniej i przykrył się kocem. Nie miał
siły, ani ochoty jeść. O mało nie dostał zawału, gdy obudził się, a blondyna
nie było w domku. Gotów był już jechać z powrotem do hotelu albo najlepiej od
razu na spotkanie z ludźmi, którzy, jak uważał, go porwali i oddać się za
niego, a on po prostu poszedł na pieprzone zakupy! Chciał najpewniej dobrze,
nawet może zamierzał wrócić, nim rudowłosy się obudzi i może zrobiłby im
śniadanie, a na stoliku parowałaby właśnie gorąca kawa. Może wreszcie
przestałby go traktować, jak intruza, ale w rezultacie śmiertelnie go przestraszył.
Na dodatek mężczyzna czuł, że ich wakacje przymusowo będą musiały się wydłużyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz